Artykuły

Waga i miecz

- Dzieje rotmistrza Pileckiego pokazują, jak brutalnie rozprawiano się w Polsce, po 1945 roku, z opozycją. Ten temat prawie nie istnieje w polskim kinie, trudno zrozumieć dlaczego... - mówi reżyser RYSZARD BUGAJSKI, przed premierą dzisiejszego Teatru Telewizji.

Dziennik Zachodni: Dziś wieczorem, w I programie TVP odbędzie się premiera widowiska pt. "Śmierć rotmistrza Pileckiego", w pana reżyserii. Wiem, że planuje pan następne odcinki cyklu, pod roboczym tytułem "Waga i miecz". O czym będą opowiadać?

Ryszard Bugajski: To historia PRL, pokazana przez pryzmat procesów sądowych. Rzadko, nawet dziś, zagląda się do archiwów z tamtych lat i nie przypomina wyroków, co do których prawidłowego przebiegu są wątpliwości. Tymczasem spraw, które mówią o funkcjonowaniu totalitarnego systemu sprawiedliwości, a dokładniej: nie-sprawiedliwości, było wiele. Wybrałem kilkanaście.

Politycznych?

- Także kryminalnych, na które polityka wywierała wpływ. Słynna afera mięsna, przestępstwo gospodarcze, zakończyła się przecież wyrokiem skazującym głównego winowajcę na śmierć. Władze uznały, że to ma być pokazówka, odstraszająca potencjalnych złodziei od niecnych procederów. Nikt nie weryfikował zależności między winą i karą.

W pierwszym filmie opowiada pan historię rotmistrza Witolda Pileckiego. To postać mało znana młodemu pokoleniu Polaków.

- Jego dzieje pokazują, jak brutalnie rozprawiano się w Polsce, po 1945 roku, z opozycją. Ten temat prawie nie istnieje w polskim kinie, trudno zrozumieć dlaczego... Za próbą likwidacji pokolenia AK stali często Rosjanie - kręcili się w sądach, w UB, mieli ogromny wpływ na polską rzeczywistość. W 1948 roku, gdy toczył się proces Pileckiego, w więzieniach siedziało ponad 100 tysięcy ludzi, a wyroki śmierci wydawane były wręcz taśmowo. W ciągu kilku powojennych lat zakatowano, praktycznie bez śledztwa, prawie 30 tysięcy Polaków, którym nigdy nie udowodniono winy. Byli wśród nich tacy, którzy w ogóle nie mieli nic wspólnego z polityką.

Rotmistrz Pilecki był postacią niezwykłą nie tylko ze względu na działalność. Wyróżniał się też charakterem.

- Był człowiekiem trudnym "w kierowaniu", zawsze stawiał na swoim. Już jako uczeń gimnazjum, w roku 1920 walczył w wojnie z bolszewikami, w obronie Wilna. Potem został oficerem w armii polskiej i uczestniczył w kampanii wrześniowej. Jego oddział - choć był to oddział kawalerii! - zniszczył osiem czołgów i zestrzelił dwa samoloty wroga. Najbardziej zaskakujące było to, że w 1940 roku dobrowolnie poszedł do obozu koncentracyjnego. Dołączył do ulicznej łapanki i znalazł się w transporcie.

Miał w tym oczywiście jakiś cel taktyczny.

- To nie był człowiek skłonny do popełnienia samobójstwa. Pilecki chciał stworzyć wśród więźniów Auschwitz polską organizację wojskową i doprowadzić do wybuchu powstania na terenie obozu. Planował skoordynowanie buntu więźniów z zewnętrznym atakiem oddziałów AK oraz nalotem aliantów. To się nie udało, w dużej mierze z powodu niewiary potencjalnych sojuszników w powodzenie przedsięwzięcia. Ale parawojskowa organizacja jednak w Auschwitz powstała. Gdy było już jasne, że do wyzwolenia w sposób zaplanowany przez Pileckiego nie dojdzie, rotmistrz z obozu uciekł. Walczył w Powstaniu Warszawskim, był jeńcem, wreszcie wstąpił do wojska generała Władysława Andersa.

Gdzie też przydzielono mu nietypowe zadanie.

- Wywiadowcy w komunistycznej Polsce. W tym momencie jego życia, a był to już rok 1945, zaczyna się mój film. Zainteresował mnie rotmistrz, ale i metody, jakimi prowadzono jego proces w 1948 roku. Poddawano go niebywałym torturom, wyrwano paznokcie i łamano kości. Pilecki rozumiał, że w pojedynkę nie wygra z machiną przemocy, ale uważał za stosowne zademonstrować swój sprzeciw. Zdobywał dowody na sfałszowane wybory, na terror polityczny. Był zdeterminowany do tego stopnia, że gdy zrobiło się wokół niego gorąco i dostał rozkaz powrotu do Włoch (co uratowałoby mu życie), świadomie tego rozkazu nie wykonał. Miał żonę i dwoje dzieci, którym w razie jego wpadki groziła śmierć, a jednak zaryzykował. Rodzina, nawiasem mówiąc, ocalała. Na procesie mówił: "Przyznaję się do wszystkich zarzucanych czynów, ale nie przyznaję się do winy". Dostał wyrok śmierci, został zastrzelony. Nie rozstrzelany, tylko zastrzelony, w typowy sowiecki sposób - w tył głowy. Do dziś nie wiadomo, gdzie spoczywają jego szczątki.

Wiele scen kręciliście w autentycznych miejscach kaźni Witolda Pileckiego.

- Między innymi w więzieniu mokotowskim. Nie ukrywam, ciarki chodziły po plecach nawet mnie, doświadczonemu filmowcowi.

Gdzie szukał pan materiałów do filmu; jest pan także scenarzystą "Śmierci...".

- Tropiłem dokumenty od dawna i gdzie się tylko dało. Od archiwów wojskowych po notatki ludzi prywatnych. Teraz jest to znacznie prostsze, bo te materiały gromadzi i porządkuje IPN.

Kto gra rotmistrza Pileckiego?

- Marek Probosz. W innych rolach starałem się obsadzić aktorów mało znanych, widowisko ma bowiem charakter paradokumentalny i znana twarz mogłaby osłabić wrażenie autentyzmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji