Artykuły

Pogadali sobie ze Słowackim. Tylko ten dźwięk

"Balladyna. Wojna wewnętrzna" wg Juliusza Słowackiego w reż. Justyny Łagowskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Marta Leszczyńska w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

O sile bydgoskiej premiery spektaklu "Balladyna. Wojna wewnętrzna" stanowią muzyka Roberta Piernikowskiego i kreacja Dagmary Mrowiec-Matuszak. Twórcy udowadniają, że Słowackiego doskonale się śpiewa i równie dobrze się nim gada.

Łukasz Gajdzis realizację najnowszej produkcji Teatru Polskiego powierzył sprawdzonemu duetowi realizatorów. Reżyserią zajęła się Justyna Łagowska - uznana scenografka i reżyserka świateł. Muzykę skomponował Robert Piernikowski, znany m.in. jako współtwórca duetu Syny, zgodnie ocenianego przez krytyków jako jedno z najoryginalniejszych zjawisk na polskiej scenie muzycznej w ostatnich latach.

Łagowska i Piernikowski pracowali już razem przy spektaklu "Alicja. Pod żadnym pozorem nie idź tam" w Teatrze Fredry w Gnieźnie, z którym związany był obecny dyrektor bydgoskiej sceny. Spotykali się też przy produkcjach Jana Klaty, m.in. "Termopile Polskie" czy "Makbet". Ich doskonałe porozumienie stanowi o powodzeniu bydgoskiej inscenizacji, gdzie klasycznemu tekstowi niezwykłą dynamikę nadaje muzyczna konwencja, a na dogłębną reinterpretację zdarzeń pozwalają nielinearna narracja i konstrukcja głównej bohaterki.

Spektakl otwiera trwający dobry kwadrans koncert. Wchodzących na salę widzów z głośników atakują mroczne brzmienia syntezatorów, oscylujące pomiędzy posthip-hopem, minimalem i noise'em. Balladyna w spektaklu Łagowskiej to piosenkarka i celebrytka.

- Tu nie będzie mowy o malinach. Ani o trzech zbrodniach dokonanych przez kobietę. Ani o nieusuwalnej plamie krwi na czole tej samej kobiety. Nic, co wydaje się dobrze znane w tej historii, nie zajmie uwagi na dłużej - zapowiadała przed premierą reżyserka. I rzeczywiście rezygnuje z pokazania tego, co fabularnie w dziele Juliusza Słowackiego może zdawać się najatrakcyjniejsze. Nie oglądamy Goplany wyłaniającej się z jeziora "Jak powiewny liść ajeru, Lekko wiatrem kołysana; Jak łabędź, kiedy rozwinie, Uśnieżony żagiel steru'', nie idziemy w ślad za siostrami do lasu po maliny, nie widzimy też, jak Balladyna zadaje śmiertelny cios nożem Alinie. Wszystko to obecne jest jedynie w dialogach.

Zamiast na inscenizacyjnych efektach Łagowska koncentruje się na głównej bohaterce. W jej interpretacji to psychologicznie skomplikowany konstrukt, który scala w sobie różne postaci. W bydgoskim spektaklu nie ma "wiedźmy goplańskiej", która miesza się w sprawy ludzi. Goplana i Balladyna to jedna osoba, naznaczona wewnętrznym dysonansem. Czyni zło, ale nie z nakazu obcej siły, a podejmując autonomiczne decyzje, często okupione cierpieniem własnym i innych.

Podobnie na scenie praktycznie nieobecna jest Alina. Pojawia się tylko kilka razy jako mała dziewczynka. Kiedy Balladyna ma ją zabić, patrzy jej w oczy, ale rozmawia jakby nie z nią, a sama ze sobą. Czy to znów jedna i ta sama osoba? Czy Balladyna morduje siostrę, czy może zabija w sobie młodzieńczą niewinność?

Łagowska dzięki prostym zabiegom powtórnie odkrywa bohaterkę Słowackiego. Czyni z niej postać suwerenną wobec fatum, przez co bardziej tragiczną i bliższą współczesnej publiczności. Interesuje nią widza na nowo, prowokuje, by spytać raz jeszcze o jej motywacje i odpowiedzialność za podejmowane decyzje.

Założenie bardzo dobre, ale stawiające odtwórczyni głównej roli trudne zadanie aktorskie. Zwycięsko mierzy się z nim Dagmara Mrowiec-Matuszak. Wierni widzowie Teatru Polskiego pamiętają ją na pewno sprzed lat z ról m.in. w "Płatonowie" czy "Tramwaju zwanym pożądaniem". W "Balladynie" śpiewa, wygłasza monologi, jest Balladyną, Aliną oraz Goplaną i samodzielnie dźwiga dramaturgiczny ciężar ich dialogów. Świetnie radzi sobie nie tylko ze sporą ilością tekstu, ale umiejętnie cieniuje postać i gra emocjami. Jest przy tym bezpretensjonalna, a po ponad dwóch godzinach spektaklu nie znać po niej fizycznego znużenia. Co najważniejsze, Mrowiec-Matuszak udowadnia to, o czym mówiła jeszcze przed premierą Łagowska - że Słowackiego "doskonale się śpiewa i świetnie się nim gada". Bo nie gra, nie deklamuje, a mówi Słowackim swobodnie.

Niestety, jeśli nie liczyć Andrzeja Jakubczyka, aktorce brakuje na scenie godnego partnera. Szkoda, bo zwłaszcza z Marcinem Zawodzińskim mogłaby stworzyć świetny, nie tylko wokalnie, duet. Nierówno granemu spektaklowi brakuje też dramaturgicznego dopracowania. Część dialogów nie utrzymuje uwagi widza i zaczyna nużyć. Realizatorzy, poza wplataniem w akcję kolejnych "songów", zdają się nie mieć na to panaceum.

Kolejny problem to kwestie związane z dźwiękiem. Czy to wina sprzętu, akustyki sali czy realizatorów - trudno orzec - faktem jest jednak, że wielokrotnie podczas premiery muzyka przykrywała wokal. Publiczność nie mogła ani w pełni docenić brzmienia, ani wsłuchać się w słowa. A szkoda, bo w końcu tak nietypowo podany Słowacki jest jednym z największych atutów spektaklu.

Teatr Polski powinien pokusić się o profesjonalną sesję nagraniową. Dysponuje świetnym materiałem na płytę, po którą na pewno chętnie sięgnie wielu, nie tylko widzów bydgoskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji