Artykuły

Piosenka dobra i jeszcze lepsza

"Piosenka jest dobra na wszystko" w reż. Piotra Krótkiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Maja Ignasiak w Tygodniku Koszalińskim Miasto.

Oglądając najnowszą premierę w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym zadawałam sobie jedno pytanie: dlaczego twórcy "Nocy poety" kazali widzom tak długo czekać na swój kolejny projekt? Zresztą, jakie to ma znaczenie, skoro on już jest? Długo czy nie - było warto!

Zaczyna się od dialogu z offu, jakże typowego dla Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Dialog dotyczy telefonów, które ludzie noszą w kieszeniach, choć to przecież musi być ogromnie niewygodne. W ten sposób teatr przypomina widzom o konieczności wyciszenia komórek. Potem zjawiają się starsi panowie dwaj prawdziwi, żywi, namacalni. Ich zewnętrzny wizerunek wskazuje, że są wiernymi naśladowcami Wasowskiego i Przybory. Lub wręcz nimi sami samymi. Rychło jednak staje się jasne, że dżentelmenem w każdym calu i w starym stylu jest tylko jeden z nich, a mianowicie Piotr Krótki. Drugi, Wojciech Rogowski, uosabia raczej powiedzenie "Głowa siwieje, ciało szaleje". Obaj do końca spektaklu utrzymują się w tych rolach. I obaj są w nich przewyborni.

Jest jeszcze trzeci mężczyzna. To, co u starszych panów dwóch dyskretne, wyciszone i marginalne, u niego rozbuchane jest do granic. Groteskowość samca alfa w wykonaniu Artura Czerwińskiego podkreśla sztuczny brzuch. Perwersji, niezamierzonej oczywiście w oryginale, dodaje mu (szkoda, że zastosowana więcej niż jeden raz) koloratka, umieszczona znienacka pod kołnierzykiem. Raz uśmiecha się on diabolicznie ponad księżowskim atrybutem, raz niesie swą wybujałą męskość jak balast. A raz bywa ofiarą losu ("Bez ciebie jestem malutki...").

Jest oczywiście i kobieta. Przy takim składzie obsadowym nie mógł być nią nikt inny, jak tylko Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska. Nie jest ona jednak li tylko muzą czy obiektem westchnień, jak to często w "Kabarecie Starszych Panów" z pięknymi niewiastami bywało. Wszystkie żeńskie postaci w koszalińskim spektaklu (czyli wszystkie kolejne w nim kreacje Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej) są pełnokrwiste, grające pierwsze - lub jedyne - skrzypce. Może z wyjątkiem niemej matki - tkaczki.

Szacunek. To pierwsza rzecz, jaka emanuje z tych pięknych starych piosenek w nowym wykonaniu. Czworo aktorów podchodzi do twórców i wykonawców oryginałów może nie tyle na kolanach, ile z wielkim szacunkiem właśnie. Tak samo traktują ich Maciej Osada-Sobczyński, który wszystkie piosenki zaaranżował bez ingerencji w choćby jeden takt, i Beata Jasionek, autorka plastycznego opracowania spektaklu. Klimat starych nagrań telewizyjnego kabaretu zaznaczyła monochromatyczną posadzką, czarnym parawanem i większością kostiumów. Nieliczne barwne plamy to czerwona suknia Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej w pierwszych odsłonach i tandetne sztuczne róże.

Sympatia. To rzecz równie ważna i od pierwszej do ostatniej nuty wyczuwalna. Widać, że aktorzy darzą nią wszystkie pierwowzory. Również każda fraza, każde słowo podane jest przez nich w taki sposób, by widz niczego nie uronił z niepowtarzalnych, nieoczywistych, zaskakujących rymów, których godnego naśladowcy Jeremi Przybora dotychczas nie doczekał. Nikt nie szarżuje, ale jeśli cokolwiek podkolorowuje, robi to cienką kreską. Jak na przykład Piotr Krótki w "Kapturku 62", ubierając go w góralską nutę. Albo Żanetta Gruszczyńska - Ogonowska, przechodząc w "Szui" z wizerunku żałobnicy do czystego szaleństwa, które może być (lecz czy jest?) delikatnym pastiszem Krystyny Jandy.

Humor wysokiej klasy. Wśród dwudziestu i jednej piosenki tylko niewielka część to obrazy zbiorowe, rozpisane na wszystkich wykonawców. Zdecydowana większość to duety (bardzo zabawne, również choreograficznie, "Tanie dranie" Artura Czerwińskiego i Piotra Krótkiego) i popisy solowe, jak na przykład "Ballada jarzynowa" Żanetty Gruszczyńskiej - Ogonowskiej. Poza piosenką tytułową, stanowiącą niejako pierwszy finał spektaklu (bo drugim jest następująca po niej "Dobranoc, panowie"), są to piosenki najśmieszniejsze. To Wojciech Rogowski jako temperamentne "Dziecię tkaczy" na tle śmiertelnie poważnej rodziny. To "Ząb, zupa, dąb" z refrenem pełnym jęków, w którym każde "Ssss", "Ała" i "Ojej" wywoływało salwy śmiechu wśród premierowej publiczności.

Ten spektakl może dorównać popularnością i długością pozostawania na afiszu "Cafe Sax", od jedenastu lat bawiącemu i wzruszającemu widzów Koszalina i całej Polski. Ten spektakl niewątpliwie pojeździ po różnych scenach, bo zmieści się wszędzie. Ten spektakl niechybnie będzie dla wielu stanowił rodzaj zgadywanki w stylu teleturnieju "Jaka to melodia". Tyle, że bardzo łatwo się w nim pomylić. Gdy przygięty Piotr Krótki mlaszcze do tak samo przygiętego (ze skrzypieniem statywu!) mikrofonu, po widowni polatuje szept, że teraz będzie "Wesołe jest życie staruszka". A tu nic z tego, bo staruszek śpiewa "Nie zakocham się tej wiosny...". I takie właśnie zabawy tekstem wróżą, że tych piosenek długą będą łaknęli widzowie, zgromadzeni wokół scen małych i większych. Widzowie koszalińskiej prapremiery w każdym razie zgotowali im długi aplauz na stojąco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji