Artykuły

"Zaczarowana gospoda"

Praktyka adaptacji lub przerabiania zamierzchłych wątków literackich kryje w sobie jak mi się zdaje, dość poważne niebezpieczeństwa. Powtórne opisywanie przygód Odysa czy Don Kichota jest zajęciem ryzykownym: ten uświęcony tradycją XX-wiecznej dramaturgii zabieg wymaga na pewno odkrycia w podjętym wątku nowego dna. Nie wystarczy przypomnienie fabuły, nie chodzi bowiem o fabułę. Ta jest znana. W ostatecznym rachunku, jak zawsze w literaturze, chodzi o to, czy autor ma coś nowego do powiedzenia na temat fabuły. A więc na temat współczesności.

"Zaczarowana gospoda" Władysława Smólskiego nie miała być jednak - przynajmniej w zamiarze autora - tylko komentarzem do jednej z przygód Don Kichota. Chodziło o coś więcej. O konflikt między rzeczywistością a poezją. Ale z konfliktu między rzeczywistością a poezją nie wynika jeszcze, niestety, konflikt dramatyczny, a stwierdzenie istnienia owego konfliktu jest bez wątpienia truizmem. Don Kichot Smólskiego to po prostu Don Kichot Cervantesa, Sancho Pansa to tylko Sancho Pansa. Tak jak u Cervantesa, Don Kichot z "Zaczarowanej gospody" jest symbolem niezgody na rzeczywistość. I tak jak u Cervantesa, reprezentuje on to, co w życiu ludzkim najlepsze, choć czysto lekceważone: marzenie. Tylko, że jest to Don Kichot oderwany od podłoża społecznego, umieszczony gdzieś w przestrzeni międzygwiezdnej, na pewno nie w konkretnym kraju i w konkretnym wieku. Hiszpania z "Zaczarowanej gospody" jest krajem fikcyjnym, Smólskiego interesował bowiem konflikt, a nie jego uwarunkowania społeczne. Niestety, zaledwie stwierdził istnienie tego konfliktu między rzeczywistością a poezją, poza tym nie miał już wiele do powiedzenia na ten temat. Na małej scenie Teatru Nowego obejrzeliśmy więc tylko interesującą ekspozycję, na samą sztukę będziemy jeszcze, jak się zdaje, musieli poczekać. Jedno jest pewne: powinna ona zaczynać się tam, gdzie sztuka Smólskiego się kończy - od stwierdzenia rozbieżności między światem kreacji a światem, w którym przyszło żyć Don Kichotowi.

Trudności, jakie musiał napotkać reżyser (debiut Tadeusza Minca) są więc zrozumiałe. Materiał literacki pozwalał być może na zbudowanie postaci, nie wystarczał jednak z pewnością na zbudowanie spektaklu. Uczucie niedosytu jest wyraźne, wizja, powstająca w trakcie dialogu między Don Kichotem (interesujący Mieczysław Voit) a Inez (urocza Urszula Modrzyńska), rozsypuje się nagle, a zakończenie nie następuje. Jest to bowiem spektakl bez zaskoczenia. Mimo wszystko, warto obejrzeć "Zaczarowaną gospodę": gra w niej - niestety, tylko w pierwszym akcie - Zygmunt Malawski. Jak zawsze w wypadku zetknięcia z aktorstwem, wyrastającym ponad tekst, miałem wrażenie, że oglądam dwie sztuki. Autorem jednej był Władysław Smólski. Drugą - prawie z niczego - budował Malawski. Były w niej bezkresne równiny Hiszpanii, klimat niebezpieczeństwa i zagrożenia, rzeczywistość zbyt okrutna, by mogła w niej zwyciężać poezja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji