Artykuły

Nadmiar

"Uprowadzenie z Seraju" Wolfganga Amadeusza Mozarta w reż. Jurija Aleksandrowa w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Warszawska Opera Kameralna, a raczej jej kolejni dyrektorzy artystyczni, mają chyba wyraźną słabość do "Uprowadzenia z Seraju" Mozarta. Oto bowiem po realizacji Eweliny Pietrowiak i Lesława Piecki z roku 2014, nowa dyrekcja zdecydowała się na kolejną inscenizację, tym razem w reżyserii gościa z Petersburga, Jurija Aleksandrowa.

Różni się ona diametralnie od tej, którą zaproponowała Pietrowiak cztery lata temu, ale w swojej próbie wpisania się "w nurt klasycznych ujęć tego singspielu" - tak zapowiadano spektakl w materiałach promocyjnych - trudno uznać ostateczny efekt za satysfakcjonujący. Właśnie reżyseria spektaklu - w moim mniemaniu - budzi największe zastrzeżenia. Zaskakuje taką wielością pomysłów sytuacyjno-interpretacyjno-inscenizacyjnych, że to, co miało być ich walorem, staje nadmiarem, momentami dość trudnym do zniesienia. W takich przypadkach mówi się, że reżyser zaszalał, albo miał tzw. pomysły. W rezultacie wszystkiego jest w tym spektaklu za dużo, co skutkuje bałaganem przestrzennym, któremu towarzyszy ostre, niekiedy karykaturalne granie śpiewaków. Żywiołowe próby reżyserskiej zabawy z konwencją rzadko kiedy bywają wyrafinowane, częściej ograniczają się do czegoś, co najprościej byłoby nazwać przaśnością z przytupem. Są dosłowne, zerojedynkowe, mało śmieszne, również w scenografii i bogactwie egzotycznych kostiumów. Wykonawstwo w rysunku aktorskim też pozostawia wiele do życzenia, bo śpiewacy najczęściej szarżują, nie potrafiąc poskromić swojej chęci scenicznego zaistnienia postaci za wszelką cenę, nawet wtedy, kiedy uwaga widza powinna być skupiona na śpiewie kogoś zupełnie innego.

Najlepiej wypadają Ci, którzy jednak wbrew intencjom reżysera starają się poskramiać sceniczny temperament i energię wykonawczo-kreacyjną wykorzystują w bardziej skromny sposób. Umiejętność w zachowaniu umiaru stanowi podstawę sukcesu Joanny Moskowicz (bez wątpienia najlepsza wokalnie) w roli Konstancji i Yuly Zumy w roli Pedrilla. Zaangażowany z Berlina czarnoskóry artysta, co może być wprost trudne do uwierzenia, lepiej radzi sobie z polskim dialogiem, choć język mu się nie raz łamie, niż jego polscy partnerzy recytujący kwestie niczym w amatorskim teatrze. Szkoda tylko, że tak niewiele wynika z tej decyzji obsadowej, która jest jedynie ciekawostką, a nie próbą wyprowadzenie sensów z inności bohatera.

Szalona wyobraźnia reżysera, przejaskrawiona forma spektaklu, podparte ubożuchną choreografią Natalii Madejczyk, stają się w tym przypadku zbyt daleko posuniętym naddatkiem w stosunku do libretta Gottlieba Stephaniego i muzyki Mozarta. Nie znaczy to wcale, że o miłosnych rozstaniach i powrotach, uczuciowych wątpliwościach czy walce kobiet o swoje prawa trzeba opowiadać ze śmiertelną powagą, ale odrobina zniuansowania użytych środków realizacyjnych na pewno wyszłaby najnowszej inscenizacji Warszawskiej Opery Kameralnej na korzyść.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji