Artykuły

A Vendulka i Lukáš są wśród nas

"Pocałunek" Bedřicha Smetany w reż. Lindy Keprtovej z Opery im. Janáčka - Teatru Narodowego z Brna, na XXV Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Anita Nowak.

Nawet gwałtowny nawrót wiosny i bardzo długi weekend nie były w stanie powstrzymać bydgoskich melomanów przed tłumnym dotarciem do Opery Nova na "Pocałunek" Bedřicha Smetany. A po spektaklu tradycyjnie już dziękowano wykonawcom stojącą owacją. Chociaż nie umieścił kompozytor w tej operze specjalnych wokalnych fajerwerków, to napisał niezwykle interesującą partyturę, muzycznie określającą charaktery postaci, wspaniale zsynchronizowaną ze scenicznymi wydarzeniami. Bo ta opera ma dość ciekawą narrację. Składa się w ogromnej mierze z śpiewanych dialogów. Monologów, za którymi mogłyby pójść arie jest mniej. Wyjątkiem tu przepiękna sopranowa aria Barče z drugiego aktu napisana w bardzo wysokich rejestrach i perfekcyjnie wykonana przez Martę Reichelovą.

Ale w "Pocałunku" nie chodziło Smetanie o popisy wokalne wykonawców i prezentację ich możliwości w tej materii, lecz o samą dramaturgię opowieści i psychologiczne portrety bohaterów, wewnętrzne dojrzewanie postaci, ich emocjonalny i intelektualny na scenie rozwój. Główni wykonawcy, a zwłaszcza wcielająca się w postać Vendulki, Pavla Vykopalová, prawie nie schodzi ze sceny, cały czas śpiewając pięknie brzmiącym mocnym sopranem. Wspaniale prezentuje się też głęboki, metaliczny bas Jana Šťávy wcielającego się w postać jej ojca, Vatera Palouckyego, i jasny tenor gościnnie zaproszonego do roli Lukáša w tym spektaklu, Aleša Brisceina. Ale też z ogromną przyjemnością słuchało się dźwięcznego altu ciotki Martinki, czy silnego barytonu grającego postać szwagra Tomeša, Jakuba Tolaša. To zróżnicowanie głosów jest ciekawym zabiegiem uatrakcyjniającym wsłuchiwanie się w melodykę całego spektaklu. Ale to nie jedyny brzmieniowy atut tej ciekawej opery. Niebywałego uroku przydaje jej pozostający też prawie cały czas na scenie chór. Znakomity. Towarzyszący też często solistom. I nie tylko. Albowiem poszczególni członkowie chóru wykonują również krótkie partie solowe. Choć stonowanie, spektakl ten brzmi pięknie. Wokal idealnie synchronizuje się z orkiestrą pod znakomitą dyrekcją Jakuba Kleckera.

Elementami bardzo sprzyjającymi uatrakcyjnianiu całości są - scenografia Evy Jiřikovskiej i ruch sceniczny oraz reżyseria Lindy Keprtowej. Dekoracje raczej nie z epoki, bo opera powstała w XIX wieku, są intersującym wizualnie symbolem ponadczasowości poruszanych na scenie problemów. Piętrzące się jedne na drugich i przylegające do siebie z każdej możliwej strony okna, sugerują wścibstwo otoczenia, przed którym nie sposób ukryć nawet najbardziej intymnych spraw. Stąd za oknami cały czas stoją ludzie, przedzierają się pomiędzy nimi, spacerują, tańczą i śpiewają, komentując sceniczne zdarzenia i posunięcia głównych bohaterów. Są i poruszające się w ciekawych układach choreograficznych dzieci. Przyszłe pokolenie obserwatorów, podglądaczy.

Czy dlatego, z obawy przed opinią społeczną Vendulka nie chce pocałować Lukáša? Czy też naprawdę dlatego, że pragnie uszanować okres należnej jego zmarłej żonie i matce jego maleńkiego dziecka żałoby? Pavla Vykopalová gra jedno, a scenograf i reżyser sugerują drugie. Widz sam musi podjąć decyzję. Zwłaszcza, że jest tu i drugi problem, znacznie poważniejszy, pozycji kobiety w społeczeństwie, która od czasów, gdy Eliška Krásnohorská, czeska feministka i pisarka tworzyła libretto "Pocałunku" nie tak wiele się znów zmieniła.

Jeszcze przed podniesieniem kurtyny na proscenium zobaczyłam staroświecki wózek dziecięcy i rząd płonących zniczy. I te elementy trwały tam przez cały prawie czas toczenia się spektaklu, przywołując w mej pamięci natrętne skojarzenie z rzeźbą Hasiora, przedstawiającą świeczkę cmentarną na dziecięcym wózeczku, co u polskiego artysty oznaczało ulotność ludzkiej egzystencji na ziemi. Tu inny był zamysł scenografa, chodziło o uszanowanie żałoby po matce maleństwa. Ale ja się nie mogłam od tamtej, hasiorowej myśli uwolnić. I uparcie, ku pokrzepieniu humoru szukałam tego zapowiedzianego w podtytule opery komizmu. Nie dopatrzyłam się. I to był chyba spory mankament tej inscenizacji. Wyszłam z teatru w nastroju co najmniej głęboko refleksyjnym...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji