Artykuły

Gwiazdy mile widziane

AKTOR w telewizji jest sam na sam ze swoim widzem. Patrzy mu w oczy. Przeżywa renesans - era wielkich monologów, tych wszystkich "mówień na stronie", które tak rażą współczesnego widza w teatrze i tak bardzo trącą myszką. Przeżywa renesans - monodramat, widowisko kameralne, małoobsadowe, oparte p przeżycia wewnętrzne bohatera. Ów rodzaj dramaturgiczny wymaga jednak aktorów wielkiej klasy, talentów niepowszednich, indywidualności nieprzeciętnych. Był w naszej telewizji okres, kiedy niechętnym okiem patrzono na narodziny telewizyjnej indywidualności; a tymczasem bez tych indywidualności telewizja nie może istnieć. Zrozumiano tę prawdę już dzisiaj w TV, zrozumieli ją sami aktorzy coraz częściej wypracowując dla telewizji własny styl, coraz mocniej interesując się jej specyfiką. I chociaż minie jeszcze sporo czasu, zanim wytworzy się u nas typ aktora t e l e w i z y j n e g o (hamulcem są tu przede wszystkim ciasne przepisy finansowe i niezbyt wdzięczne warunki pracy, wymagające jednorazowego w rezultacie występu), już dzisiaj możemy wymienić sporą liczbę aktorów, których telewizja wciąga mocno, jak wielka przygoda. Polska TV jako jedną z pierwszych na świecie pozyskała sobie grupę bardzo zdolnych reżyserów teatralnych, jako jedna z ostatnich dobiła się własnych indywidualności telewizyjnych.

Więc EDYTA WOJTCZAK, Spikerka telewizji warszawskiej, wyróżniona "Złotym Ekranem" za rok 1964, której - jedynej chyba do tej pory - poświęcali osobne felietony recenzenci, jako że potrafi nawet jałowy "program na tydzień następny" upiększyć i ożywić swoim uśmiechem i wdziękiem. Więc - jakże już popularny Wicherek, CZESŁAW NOWICKI, odpowiedzialny za wszystkie zimy i lata stulecia, bez którego trudno sobie i wyobrazić prognozę pogody. Więc - z aktorów rozrywkowych - niewątpliwie najpopularniejszy dzisiaj BOHDAN ŁAZUKA, który najszybciej zrozumiał, że telewizja, tonie tylko słów, ale zsynchronizowany ze słowem gest, mimika, spojrzenie. To JACEK FEDOROWICZ, drugi filar naszych programów rozrywkowych to STARSI PANOWIE DWAJ, to ANDRZEJ ŁAPICKI, święcący swój artystyczny renesans, to dr JAN WILKOWSKI, kapitalny twórca i odtwórca programów dziecięcych, m. in. "Uli z Ib". I każda z tych telewizyjnych indywidualności potrafiła stworzyć sobie swój własny, intymny świat, w i którym zarazka się sam na sam z telewidzem, przynosząc mu przeżycie artystyczne, czy estetyczne, ale i zawsze emocjonalne dużej klasy wbrew ponurym przewidywaniom jednego z najwybitniejszych, przedwojennych jeszcze teoretyków TV, Arnheima, stworzy ona z telewidza "godnego pożałowania pustelnika". Warto w okresie nagminnych nagród i plebiscytów aktorskich sprawom tym poświęcić nieco uwagi.

WARTO tym bardziej, że codzienny program dostarcza tu sporo przykładów. Pisaliśmy już o epidemii piosenki, tle gorszej od epidemii grypy; o tym, że każdy aktor może być piosenkarzem, ale nie każdy piosenkarz aktorem. Tkwi w tej kontrowersji błąd zasadniczym tym dotkliwszy w telewizji, która rzeczywiście domaga się od piosenkarza najwyższej kasy aktorstwa estradowego, ile estradowego, na miły Bóg! Mrowie przechodzi po krzyżach. gdy pojawiają się z repertuarem lekkiego autoramentu wielkie gwiazdy dramatu. Tysiące telewidzów patrzy wówczas błagalnie na ekran: nie śpiewaj! Im śpiewać jednak nakazano.

Z okazji święta Kobiet każdy magazyn i każda redakcja TV poczytywała sobie za punkt honoru przytoczyć nową kupę banałów o naszych towarzyszkach życia, gdyż co można nowego powiedzieć o kobiecie po Petrarce, Goethem, Balzaku i Tuwimie? Co po Grodzieńskiej? Przy tej okazji montowano przeróżne programy rozrywkowe, które mają tę zaletę, że wszystko zniosą. Katowice nadały program "Jak to dziewczyna", gdzie było dużo o kobietach i o dymach śląskich w pięknym nawet wykonaniu plejady sławnych gwiazd estrady. Rzeszewski jest zbyt wytrawnym reżyserem, aby dramat wciągać na estradę, występowali więc rutynowani zawodowcy z dość świeżym - trzeba to przyznać - programem. Ale w dzień później z tychże Katowic ujrzeliśmy i usłyszeliśmy program amatorski "Bawimy się sami". Oczywiście wykonawcom brakowało reżyserii i rutyny, ale czy rzeczywiście między tymi dwoma programami panowała taka przepaść, jak między Teatrem Współczesnym w Warszawie, a zespołem amatorskim z Pcimia? Czy konfrontacja ta nie była pouczająca dla speców od estrady?

Pięta achillesowa naszych składanek rewiowych obnażyła się raz jeszcze w niedzielę przy okazji kolejnego "kwiatka dla Ewy" - programu "Ona i inne" w reżyserii Olgi Lipińskiej. Szóstka wytrawnych wykonawców (wśród nich Łazuka) nie potrafiła ukryć mielizn ubożuchnego programu, który niewiele w gruncie rzeczy miał z telewizją wspólnego, gdyż był zwyczajnym, estradowym zestawem piosenek (w dobrej zresztą, reżyserii i aranżacji). W "Tele-Echu", też poświęconym Świętu Kobiet wystąpił z piosenką Igor Śmiałowski, w "Wielkiej Grze" Fryderyka Elkana; sprawa została odfajkowana i święto mamy z głowy. Telewidz zaś na pewno spodziewał się więcej inwencji, a mnie| programów "specjalnych" tylko z nazwy, oczekiwał "swoich" gwiazdorów, miał do tego prawo. Z tym, że każdy z nich powinien przed kamerę telewizyjną robić to, do czego upoważnia go talent doświadczenie. Niech śpiewa Łazuka, ale nie Śmiałowski, ani Eichlerówna, ani Irena Dziedzic. Ani Wicherek. Apage satanas.

SŁABIEJ prezentował się ostatnich tygodniach teatr. Najwyższą rangę osiągnął tu może spektakl Cwojdzińskiego "Freuda teoria snów", ale znowu dzięki znakomitym indywidualnościom telewizyjnym - tak, telewizyjnym, lnie tylko teatralnym - B. Krafftówny i W. Glińskiego. Mam zawsze wrażenie, że Krafftówna intuicyjnie wyczuwa nieobecną widownię, przestawiając środki ekspresji aktorskiej na telewizyjną specyfikę. Wie, że jest obserwowana z bliska, z ukrycia, nieustannie, że nie może pozwolić sobie na chwili odpoczynku, rozluźnienia nieśni, do czego scena teatru daje wiele okazji. Aktor na scenie wobec publiczności zbiorowej, oddalonej o kilkanaście metrów, mówi i zachowuje się inaczej. Dlatego niebezpieczne są wszelkie przeniesienia spektakli teatralnych, jak to było z poznańskim "Dundo Maroje" M. Drżicja. Są to sprawozdania czysto wizualne, telewizyjnie mało czytelne, zwłaszcza w dramatach tego rodzaju, co "Dundo Maroje". Jeszcze gorzej powiodło się z adaptacją L. Budreckiego i I. Kanickiego noweli "O żołnierzu tułaczu" Żeromskiego, mimo świetnej kreacji S. Łapińskiego; mało, że w trakcie opracowywania tej dramy przepadł Żeromski, realizatorzy popełnili tu błąd innego; typu, cały nacisk przedstawiania kładąc na oderwane cytaty z tekstu. Cóż z wartości ideologicznych, co z literackich, kiedy dziełu odbiera się jego siłę oddziaływania, świadczącą o randze artystycznej? Pozostają żywe obrazy, komponowane scenicznie lub dialogowo. Nie o to chodzi.

Oskar Wilde raz już odniósł w naszym teatrze TV duży sukces; pamiętamy inscenizację jego "Portretu Doriana Greya" z świetnym Gogolewskim w roli tytułowej. Znamy Wilde'a jako pisarza o iskrzącym się dowcipem i ironią stylu, Wilde'a, mistrza paradoksu, ciętego krytyka wiktoriańskiej socjety. Ale "Mąż idealny" nie sprostał wszystkim naszym nadziejom.

Reżyser widowiska Maryna Broniewska uczyniła przedstawienie prawdziwie zajmującym, ale nie odważyła się na poważniejsze skróty, zwłaszcza w akcie pierwszym: ponad dwugodzinny zaś spektakl w telewizji staje się nie do strawienia mimo najlepszej obsady aktorskiej i najbardziej wartkiej akcji. Na widowisku zaciążyła przede wszystkim wadliwie obrana konwencja, traktująca casus sir Roberta Chilterna (w doskonałej interpretacji M. Voita) zbyt serio. Zaginął przez to wildowski dowcip, giętkość słowa i ironia. Może najbliższym charakterowi komedii Wilde był Gogolewski, natomiast, Mrozowska jako lady Chiltern potraktowała swoją rolą zbyt tragicznie.

Nie zagłębiałem się tym razem w problematykę publicystyczną, choć i tu potrzeba indywidualności telewizyjnej, uwidacznia się w równym stopniu. Błyśnie czasem samorodny talent w "GAWĘDACH WILKÓW MORSKICH", rzadziej w "ŚWIATOWIDZIE", czy w innym magazynie "ŚWIAT, OBYCZAJE, POLITYKA" (poświęconym tym razem ciekawemu problemowi Łużyczan, a w gruncie rzeczy ginącego folkloru ludowego, co stało się nieuniknioną konsekwencją industrializacji), jeszcze rzadziej w programach ekonomicznych. Ręce opadają, gdy ujrzy się trzy razy dziennie cztery nieruchome postaci za stołem, wpatrzone w kamerę wzrokiem pełnym tremy i gorącej ochoty wyrzucenia z siebie wyuczonych na pamięć i uzgodnionych kwestii. Telewidz czuje się wówczas, jak przed stołem egzaminacyjnym, jak przed komisją lekarską; jedynym ratunkiem jest wyłączenie telewizora. A tak było kolejno w programie "ZAWODOWA TOPOGRAFIA", w programie "ZBOŻA MOŻNA NIE SPROWADZAĆ" W "SPORTOWEJ NIEDZIELI" nawet.

Na zakończenie trzy małe prośby:

l) W czasie filmów rewiowych obcego pochodzenia nie powinno tłumaczyć się tekstu piosenek.

3) W czasie programów dla dzieci nie powinno się wprowadzać plejady monstrualnych duchów i zjaw, jak to było w teatrze "Marcinek" z Poznania.

3) W czasie przerw nie powinno się w nieskończoność powtarzać filmu "Obrazki z Egiptu". Oglądałem go już trzy razy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji