Artykuły

O samotności we współczesnej Europie

- Kocham strukturę powieściową, tam jestem najbardziej sobą, ale praca nad sztuką pokazała mi nowe możliwości - o sztuce "Pani Furia" przygotowywanej we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, z autorką Grażyną Plebanek rozmawia Tatiana Drzycimska.

Tatiana Drzycimska: "Znacie taką złość? Wrr... Ja ją znam aż za dobrze. Kiedy nadchodzi, zmieniam się w..." - mówi Alia w "Pani Furii". Uprawia pani kick boxing. To jest recepta na rozładowanie stresu?

Grażyna Plebanek: Kick boxing chodził za mną od lat. Skuteczny, bo pozwala się obronić, piękny jak taniec. Wymaga szybkości, rozciągnięcia, wytrzymałości, koncentracji. Kiedy przychodzę do klubu bokserskiego, zapominam o całym świecie. Liczą się ćwiczenia, ciosy. Nigdy nie uderzam mściwie, wyobrażając sobie, że worek bokserski to makiaweliczny polityk czy upierdliwy urzędnik. Walka bokserska to kalkulacja, bije się na zimno. Muhammad Ali podsumował to prowokacyjnie, jak to on: "Trawa rośnie, ptaki śpiewają, a ja po prostu biję ludzi".

T.D.: Jakich ludzi tam pani spotkała?

G.P.: Inspektora policji, sędzinę, chłopaka, który przedarł się do Belgii z Maroka pod ciężarówką, pracownicę opieki społecznej, psychiatrę, świadka ludobójstwa w Ruandzie, uczniów, studentów. Belgów z rodzin marokańskich, kongijskich i belgo-belgijskich, jak mówimy o autochtonach. Kilkanaście nacji. W tym Polaków. Świetnych ludzi, których normalnie bym nie spotkała. Klub bokserski, wspólne treningi łączą, dają wyjątkowe poczucie wspólnoty. Kick boxing jest dopełnieniem innych moich pasji sportowych: strzelania, żeglarstwa, narciarstwa, które uprawiam od nastoletniości. W boksowaniu zakochałam się po uszy - to trwa już prawie dziesięć lat.

T.D.: Co to pani daje?

G.P.: Pozwala być w kontakcie ze sobą. Gwarantuje odcięcie się od myśli, spraw, zadań, chaosu dnia. Daje czysty, mocny kontakt z innymi. Razem ćwiczymy, wiemy, jaki kto ma styl walki, kto jest skupiony, a kto zaczyna ostro i szybko się wypala.

T.D.: Belgia, Kongo i afera policyjna sprzed kilku lat to realia, które stały się dla Pani tłem opowieści o samotności we współczesnej Europie. Europejczycy kolonizowali kiedyś świat... Czy jesteśmy dziś w stanie współistnieć na partnerskich zasadach?

G.P.: Musimy. Tak się dzieje w międzynarodowych miastach - Brukseli, Paryżu, Londynie, Nowym Jorku, Berlinie. Są wpadki i błędy, są napięcia, ale nie ma drogi wstecz. Coraz więcej jest kampanii uświadamiających, czym jest rasizm, działań integracyjnych. Ale tak naprawdę to, co łączy nas skutecznie, to życie codzienne, wspólna praca, zabawa.

Duże, międzynarodowe miasta powinny mieć głos w sprawach imigrantów. Bo my znamy to wszystko z praktyki. Politycy, którzy nie mają takich doświadczeń, są jak dzieci we mgle. Nic nie wiedzą, naprawdę nic.

T.D.: Jak formować siebie, aby inni potrafili z nami wytrzymać?

G.P.: Odpuścić sobie europocentryzm. Nie patrzeć na ludzi, jak Bronisław Malinowski na "dzikich". Bo może to my jesteśmy dzicy, nasze jedzenie jest dziwne, nasze kiszone ogórki zepsute. Z drugiej strony przyjmując imigrantów warto jasno wyłożyć zasady, których mają trzymać się nowi obywatele. W Szwecji tego nie zrobiono, bo Szwedzi panicznie boją się konfrontacji i teraz mają problem. Przyjęci przez nich ludzie nie wiedzą, czego się trzymać. Co zachować ze swojej kultury, a co przyjąć z kraju gospodarzy.

W Belgii z kolei żyje wciąż pokolenie kolonizatorów [Kongo odzyskało niepodległość w 1960 roku]. Ich dzieci i wnuki rozumieją idee równościowe, ale czasem podświadomie wypsnie im się wyższościowy ton.

Szkoły są w tyle za zmianami. W program wpisana jest historia Belgii, liźnięta jest historia Europy. Ale nie ma miejsca na historię krajów ludzi, których tu sprowadzono do niewdzięcznych i źle płatnych prac - Włochów, Marokańczyków. O Kongu wspomina się jedynie w kontekście "eksploratora" Leopolda II i niewolnictwa. O Polsce pojawia się wzmianka tylko przy okazji Holocaustu.

Rynek pracy wyklucza Belgów niebelgijskiego pochodzenia. Najlepiej wykształconą grupą są Kongijczycy, ale to właśnie w tej grupie odnotowuje się największe bezrobocie. Bo pracodawcy wolą zatrudniać białych. To samo z Belgami marokańskiego pochodzenie - trafiają na szklany sufit.

T.D.: Jak to zrobić, abyśmy o sobie nawzajem mówili "on jest inny", a nie "on jest obcy".

G.P.: Pielęgnować w sobie ciekawość drugiego człowieka, empatię. W Polsce mamy mnóstwo przejawów nieuzasadnionej wyższości nad innymi nacjami, arogancja przejawia się w języku. Wykształceni Polacy potrafią powiedzieć: "ten Murzyn", "ta ich murzyńska muzyka", "zapytał mnie o drogę po angielsku z tym ich murzyńskim akcentem" - to przykłady rozmów w polskich domach. Czasem nie ma tu złych intencji - jest wdrukowana pogarda dla Afrykańczyków, m.in. przez literaturę. Reszta jest kwestią niewiedzy.

Kiedy takie traktowanie spotyka Polaka za granicą, jest oburzony. My, gorsi?! Przecież nasza historia, kultura! Tyle, że w Europie nikt o tym nie wie. Jesteśmy tymi gorszymi. W Belgii o Polakach myśli się tylko jako o budowlańcach i sprzątaczkach. A teraz jako o nacjonalistach.

T.D.: Czy planuje pani kolejny dramat?

G.P.: Tak, bo podoba mi się forma teatralna, daje inny oddech. Kocham strukturę powieściową, tam jestem najbardziej sobą, ale praca nad sztuką pokazała mi nowe możliwości. A to, że "Pani Furia" została nagrodzona i to dwukrotnie, dało mi piękny wiatr w żagle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji