Artykuły

Cham na salonach, czyli czarny cyrk stereotypów

"Jeppe ze wzgórza" w reż. Anny Augustynowicz w Badtheatret w Kopenhadze. Po występie w Teatrze Małym w Szczecinie pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Anna Augustynowicz pokazała w Szczecinie przedstawienie zrealizowane w Danii.

Eksperyment z międzynarodowym zespołem pokazał, że wielki wspaniały świat jest równie kuszący, co bezlitosny. Nie ma punktów za pochodzenie (nawet polskie) ani superofert "wszystko za nic" j.

"Jeppe ze wzgórza" miało premierę 28 kwietnia w kopenhaskim Badtheatret w ramach projektu kulturalnego "Polacy nadchodzą". W sztuce Ludviga Holberga (1684-1754), ojca literatury norwesko-duńskiej, pojawia się prastary motyw zamroczonego winem pijaka, którego dworscy żartownisie przebierają za księcia. Poją go, stroją, karmią słodkościami, a gdy uśnie - wyrzucają z powrotem na drogę. Po przebudzeniu biedak nie wie już, czyjest nędzarzem, który śnił o pańskim życiu, czy panem, który śni życie nędzarza?

Augustynowicz, mając do dyspozycji zespół złożony z Polaków, ze Szwedów i z Duńczyków, rozegrała rzecz na stereotypach. Pijanym chamem Jeppe, który trafia na salony, jest więc Polak (Krzysztof Czeczot). W roli karczmarza kusiciela (Anders Mossling) reżyserka obsadziła przewrotnie aktora ze Szwecji - kraju prowadzącego restrykcyjną politykę wobec alkoholu. Demonicznego barona gra Duńczyk Thomas Bendixen. Przyjego aryjskich, jakby wygenerowanych komputerowo rysach grubo ciosana twarz Czeczota wygląda jak figurka pogańskiego bożka. Każdy z artystów mówi we własnym języku. Nie stanowi to problemu w Skandynawii, gdzie tekst jest równie znany jak u nas "Zemsta". Zaskoczeniem dla kopenhaskiej widowni była natomiast inscenizacja w typowym dla Augustynowicz stylu "czarne na czarnym". Nie ma barokowego przepychu ani kostiumów z epoki, a jednak reżyserka potrafi sprawić, by z czarnej sceny i czarnych strojów powstał sugestywny obraz areny, gdzie klaunada miesza się z walką o życie.

Spektakl odbija się rytmicznie na trampolinie z gagów, amerykańskich szlagierów ("Heaven, I'm in heaven...") i cyrkowych defilad a'la Fellini. Ale czasem trampolina się rozrywa i zamiast radosnego lotu następuje upadek. Upadek szczególnie widoczny w scenie badmintona. Arystokraci o zmanierowanych ruchach modeli przerzucają się żarcikami w twardym, gardłowym duńskim. Lekkości dodają im śmigające rakietki. A przecież to nie zabawa, tylko okrutna gra, w której Jeppe może być najwyżej odbijaną przez wszystkich lotką. Nie zna języka, jest obcy, nie istnieje. Z kultury Zachodu przejął parę angielskich zwrotów pozwalających zamówić wódkę.

Augustynowicz sprytnie wplotła w duńską sztukę motywy z bezlitosnego dla polskich kompleksów "Wesela". Chochołem staje się u niej pozytywka wprawiająca wszystkich w tajemnicze otępienie. Kiedy inni się budzą, Czeczot kreci się nadal jak baletniczka z pudełka. Znów dal się zwieść. Niczego się nie nauczył.

"Jeppe ze wzgórza" Ludviga Holberga, reż. Anna Augustynowicz, pokazy 20 i 21 maja w Teatrze Współczesnym w Szczecinie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji