Artykuły

Kurz zdmuchnięty z baletu

"Szeherezada" Nikołaja Rimskiego-Korsakowa" i "Medea" Samuela Barbera w choreografii Robert Bondara w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pisze Marcin Hałaś w Życiu Bytomskim.

Premiery baletowej w Operze Śląskiej nie było od dawna. Po obejrzeniu majowej premiery "Szeherezady/Medei" odnieść można wrażenie, że ktoś zdmuchnął kurz i zapach naftaliny, jakie nad baletem Opery Śląskiej mogły się nagromadzić.

Ostatnią realizacją baletową, adresowaną do dorosłego widza (nie licząc okolicznościowego, jubileuszowego "Na kwaterunku"), była premiera "Romea i Julii" Hectora Berlioza w grudniu 2009 roku. Teraz zdecydowano się na przygotowanie dwóch baletowych jednoaktówek - "Szeherezady" Nikołaja Rimskiego-Korsakowa" i "Medei" Samuela Barbera. Realizację tego spektaklu powierzono młodym twórcom - to już znak rozpoznawczy dyrektora Opery Śląskiej Łukasza Goika. Sam młody - chętnie udziela kredytu zaufania swoim rówieśnikom, co odbywa się z korzyścią dla publiczności - także tej starej.

Premierę "Szeherezady/Medei" przygotowali: Robert Bondara (reżyseria i choreografia) oraz Martyna Kander (scenografia i kostiumy). Jak się wydaje - Bondara zdmuchnął kurz z baletu, natomiast Kander przewietrzyła go z zapacłju naftaliny i formaliny. Oboje znają jednak na tyle artystycznego wyczucia, że nie poszli za daleko - w tyleż krzykliwą i ostentacyjną, co zupełnie niepotrzebną nowoczesność. Kostiumy - zwłaszcza do "Szeherezady" - są na wskroś współczesne. Żadnych stylizacji, orientalizmów, turbanów. Wręcz przeciwnie - raczej wariacje na temat garniturów. Zazdrosny Szahrijar siedzi w wielkim fotelu niczym szef korporacji. I śledzi swoją żonę za pomocą... kamer monitoringu. Ale to wszystko zaaranżowane powściągliwie i z umiarem, bez dodatkowych udziwnień, bo publiczność nie lubi jak zbyt brutalnie "gwałci się" jej przyzwyczajenia i gusty.

Podobnie rzecz ma się w "Medei" - żadnych greckich tunik i innych dosłownych atrybutów starożytności. Na dodatek wszystko pomyślane tak, aby ze sobą w delikatny sposób kontrastowało. O ile kostiumy w "Szeherezadzie" utrzymane są w czarnej kolorystyce, to "Medea" prezentuje bardziej jasne, rozświetlone obrazy -chociaż to w sumie mroczna opowieść o zemście zdradzonej kobiety. Zresztą zazdrość i niszcząca namiętność są nićmi łączącymi oba obrazy - scalono je w jeden wieczór nie bez przyczyny. W historii Opery Śląskiej widzieliśmy już wiele tricków i sposobów na "powiększenie" małej przestrzeni scenicznej tego teatru. W "Szeherezadzie" pojawiło się wielkie lustro umieszczone za tancerzami. Stwarza ono także możliwość obserwowania tancerzy z dwóch równocześnie perspektyw.

Choreografia również może się podobać -jej twórca wychylił się w kierunku tańca współczesnego, ale jest to wychylenie delikatne. Żadnej "siłowości", "fizyczności" - raczej dyskretne skorzystanie z możliwości, jakie dał rozwój nowych kierunków tańca. Tak więc premierę "Szeherezady/ Medei" Opera Śląska może sobie wpisać jako kolejny punkt w rubryce "sukcesy". Najbardziej krzepiące wydaje się natomiast to, że sukcesów jest w ostatnich czasach o wiele więcej niż porażek, które można policzyć na... jednym palcu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji