Artykuły

Przełęcki 70

Już pierwsze - przed rozpoczęciem spektaklu - zetknięcie widza ze sceną (pozbawioną kurtyny) wprowadza go w inscenizatorski zamysł realizatorów sztuki "Uciekła mi przepióreczka" w Starym Teatrze. Zamysł - bazowania na symbolice, na metaforach, na przenośni. Walące się (dlaczego - skoro księżniczka była "dobrodziejką kochaną" szkoły?), podziurawione ściany izby - połączenie drewnianej, wiejskiej szkoły z wizją zamkowych ruin, których cień zaciąży nad całą sztuką. W głębi fotograficzny obraz okolonej drzewami dalekiej, pustej drogi - takiej, jak życie Smugoniowej, która właśnie do "pustej drogi" je przyrówna. I jeszcze biało-czerwone festony, których zerwanie przez Przełęckiego będzie finałem jego pobytu w Porębianach. I szkolna tablica, na której w czasie rozmowy z Dorotą wyrysuje on kredą sylwetkę Stańczyka. Zapanuje ona w III akcie całkowicie nad sceną, ustawiona w jej tle (nb. bez sensu i logiki, godząc w funkcjonalność głównego na nią wejścia). Na Stańczyka upozowany Przełęcki - z laską miast kaduceusza w ręku - rzuci swe ostatnie wezwanie do Smugonia, którego praca pełna poświęcenia zapewnić ma kontynuację jego idei. Idei, które) sam zaprzeć się musiał by uratować ją od ośmieszenia, a tym samym ocalić od zagłady.

Przez takie właśnie, jakże myszką trącące w dzisiejszym teatrze, symbole przekazać pragną reżyser spektaklu Tadeusz Minc i scenograf Wojciech Krakowski swe - jak podaje propagandowa ulotka przedstawienia - "współczesne, pełne refleksji" widzenie sztuki Żeromskiego.

Gdzież ta refleksja? Przede wszystkim oczywiście w nowym potraktowaniu postaci Przełęckiego. Nie grany w Krakowie od 1945 roku ten najznakomitszy z utworów dramatycznych autora "Przedwiośnia" (jego premiera zainaugurowała, już w lutym, działalność sceny im. Słowackiego po wojnie) musi być dziś oczywiście nieco inaczej odczytany niż przed ćwierć wiekiem i dawniej. A więc nowy Przełęcki. Jaki? Symbol Stańczyka nasuwałby przyrównanie do "błazna". Ale zarazem - do myśliciela, mądrego i głęboko czującego filozofa. Samo ustawienie postaci zrywa zdecydowanie z dawnym widzeniem bohatera Żeromskiego jako człowieka, poświęcającego swą miłość do Doroty dla uratowania spokoju i szczęścia jej prawowitego małżonka. Przełęcki 1970 roku nie kocha Smugoniowej. Owszem, jest "z krwi i kości", skory więc byłby do poddania się urokom pięknej nauczycielki, ale nie sercowe sprawy są sprężyną jego działania. W czasie wyznania Smugoniowej zachowuje się jak zimny obserwator - sceptyk, ironista; także w życiu docent-fizyk. Wypunktowaniem okrzyku "skandal!" zamyka żałosną spowiedź kobiecej duszy.

Ale wyznania Doroty - te o jej miłosnym zaczadzeniu i te o uczuciach księżniczki - w pojęciu Przełęckiego zagrażają nie tylko jego spokojowi ł jego pracy, ale zagrażają też jego idei: nauczycielskim kursom, które stworzył i które stać się mają zalążkiem wielkiej długofalowej pracy oświatowo-kulturalnej i naukowo-badawczej w tej okolicy. Ośmieszenie ich organizatora jako bawidamka mogłoby zniweczyć je doszczętnie. I oto filozof-Stańczyk podpowiada inne wyjście: samozaparcia się. Publicznego wyrzeczenia się swe) idei, by tym silniej scalić przy niej innych. Cel zostanie osiągnięty. Przełęcki odchodzi, ale profesorzy przy pomocy Smugoniów oraz ugodzonej w swej kobiecej godności księżniczki, która staropanieńskie fanaberie zamieni na uczciwe, społeczne działanie - kontynuować będą jego idee.

Jeden atut jako główny argument swego samozaprzeczenia wysuwa Przełęcki: argument starego administratora porębiańskiego, Bęczkowskiego - perspektywę ludowej rewolucji, która zniszczyć by mogła odbudowaną książęcą rezydencję. Epizod prawie niezauważalny dawniej w wartkiej, pełnej napięcia rozmowie z nauczycielami, tym razem w ustach Przełęckiego nabiera nowej wyrazistej wymowy; daje sporo do myślenia. Nagłe wykrycie prawdy, że to nie społeczna pasja lecz osobiste uczucia księżniczki kierują jej szlachetnym w jego mniemania działaniem, uświadomiły Przełęckiemu że nie tędy - nie poprzez pańskie jałmużny i darowizny - wiedzie droga do powszechnej oświaty. Gniew i rozczarowanie każą mu z większą uwagą myśleć o nadejściu rewolucji, która opróżni dumne pałace, zamieniając je właśnie w szkoły, właśnie w ośrodki kultury czy szpitale. O bezsensie, czy raczej bezsile jednostkowych społecznikowskich działań | o konieczności radykalnej reformy, powszechnych przeobrażeń.

W interpretacji Marka Walczewskiego profesor Przełęcki od chwili wejścia na scenę, gdy gra owego - jak określa to Smugoniowa - "świetlanego gońca ze świata do kraju jałowej nudy" - niewiele ma w sobie z owej światłości, żaru i romantycznej żarliwości, Nawet poetyckie hasła młodych romantyków (pomnożone przez inscenizatora) recytuje z celowym dystansem i nutką ironii. Jest nie tylko jako naukowiec bardziej hołdownikiem teorii względności Einsteina niż filomackich porywów Mickiewicza. Może więc istotnie bez przekornej kokieterii nazywa on już w I akcie robotę w Porębianach "ideową ekstrawagancją"?... Przeczy temu pięknie rozegrana scena, kończąca akt Samozaparcia się: załamany Przełęcki, opały czołem o szkolną katedrę, zdławionym głosem rzucający słowa Smugoniowi, Przełęcki-Walczewski też cierpi, też spełnia wielką ofiarę - tyle, że mniej sercem, bardziej rozumem dyktowaną.

Jednym słowem - sporo materiału do refleksji. Jeszcze więcej do domysłów i sugestii. Bo rozmyślania o Przełęckim są rozmyślaniami o samej "Przepióreczce". Inne postaci - prócz Smugoniowej przez samego Żeromskiego potraktowane po macoszemu, nie rzutują i nie mogą rzutować na wymowę sztuki, na jej dzisiejsze rozumienie czy ocenianie. Szczególnie przy przekornym potraktowaniu ich przez reżysera. Przekora objawia się przede wszystkim w ujęciu ciała pedagogicznego. Dość wyraziście zróżnicowani przez autora przedstawiciele poszczególnych dyscyplin wiedzy, w krakowskim spektaklu - po dość obfitych skrótach ich kwestii - stanowią niemal statyczną masę, równie mało ciekawą w ujęciu aktorskim, co reżyserskim (nieznośne dla widza permanentne ustawianie się w półkole).

Panów profesorów nie tylko aktorsko nie imać, ale i zupełnie - nie słychać. Nie jest to chyba wina złej akustyki sali czy sceny - jako że głos kilku innych postaci dochodzi w miarę wyraźnie. A na marginesie nauczycielskich ról warto przypomnieć, że przed ćwierć wiekiem na krakowskiej scenie występowali w nich m.in. Tadeusz Białkowski, Zdzisław Mrożewski, Kazimierz Szubert, Władysław Woźnik

Ujawnia się owa przekora i w postaci Doroty. Trudno chyba w całym zespole Starego Teatru znaleźć aktorkę mniej nadającą się do kreowania tej postaci, niż Elżbieta Karkoszka... Nie mogąc wcielić się w dorodną wiejską mołodycę, gra ona skromną dziewczęcą nauczycielkę rodem z "Siłaczek", dzielnie zresztą wywiązując się aktorsko z niepasującej do siebie roli. Jej dialog z Przełęckim jest pełen wewnętrznej prawdy. Nie wina to aktorki, że przez cały akt I i III tkwi w głębi sceny i nie sposób dostrzec z jej oblicza przeobrażeń stosunku do Przełęckiego - ani jej zaczarowania, ani odczarowania. Z podobną przekorą czy niekonsekwencją - wbrew autorowi i wbrew logice - z księżniczki (w celowo chyba przeafektowanej realizacji Izabeli Olszewskiej) uczyniono młodą, szykowną niewiastę, do reszty unieprawdopodobniając rezerwę Przełęckiego wobec jej widomych awansów.

Jedynie Smugoń pozostał sobą - także w realizacji Kazimierza Kaczora. Jego rolę uznać chyba można za najtrafniejszą w nowym przedstawieniu "Przepióreczki". On jeden nie grał Smugonia; był Smugoniem. Prostym ("jak dębczak w lesie") chłopskim nauczycielem, o szlachetnym zranionym sercu i zranionej dumie. Całą postacią, głosem, ruchami rąk uwierzytelniał swój ból i gniew. Małą rólkę-perełkę - administratora Bęczkowskiego zaprezentował Kazimierz Fabisiak.

Jest w "Przepióreczce" passus mówiący o "śnie poranku letniego" w Porębianach. Może on być przypadkowy, ale może mieć i głębsze znaczenie. Czy w wiejskiej szkółce z widokiem na gąszcz drzew nie rozegrała się - przeniesiona z ateńsko-ardeńskiego lasu, na szekspirowską utkana modlę, komedia omyłek - ludzkimi namiętności, ludzkiego zakłamania, ludzkich poszukiwań za szczęściem i prawdą? Bez Puka? Może rolę psotnego i złośliwego duszka spełniać ma w spektaklu Żeromskiego właśnie ów wyrysowany przez Przełęckiego Stańczyk? Ponosi fantazja. Ale to przecież tylko wina przeładowanego symboliką krakowskiego przedstawienia

P.S. Bardzo cenną rzeczą Jest przekazywanie w teatralnym programie wszelkiego typu materiałów dokumentacyjnych. Cenną jednak tylko w tym wypadku, gdy materiały owe są prawdziwe i konsekwentnie opracowane. Nie można tego powiedzieć o relacjach na temat ,,Ważniejszych realizacji "Przepióreczki" w programie z przedstawienia Starego Teatru. Niezależnie od omyłek w nazwiskach i datach (m.in. w dacie przedwojennej premiery krakowskiej: nie 19.III.1934 r., lecz 10.VI.1933 r.) - brak całkowity w bogatym zestawie, który pomija zaledwie kilka mało istotnych inscenizacji sztuki Żeromskiego, wiadomości bodaj najważniejszej. Danych o dziejach "Przepióreczki" w Osterwowej "Reducie", w której sztuka Żeromskiego przeżyła swój największy rozkwit, inaugurując jej okres wileński i docierając w akcji objazdowej w latach 1925-29 do kilkudziesięciu miejscowości - od Augustowa po Żywiec (w tym do kilkunastu miast woj. krakowskiego z Krakowem na czele!). Podobnie wśród inscenizacji lwowskich pomija autorka zestawienia przedstawienie z 1945 r. w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego kreującego w nim rolę Przełęckiego (już to samo jest w Krakowie ciekawostką godną odnotowania...) - przedstawienie o tyle znamienne, że zamykające działalność teatru lwowskiego, przeniesionego do Katowic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji