Artykuły

Miłość i sadyzm

Czy współczesnych - żyjących w świecie telewizji, wideo, sex-shopów - jest w stanie coś zdziwić, zaintrygować? Każdy, kto tylko ma na to ochotę, bez problemu znajdzie okazję, by obejrzeć film pornograficzny, a korzystając z licznych ogłoszeń zamieszczanych w niektórych czasopismach, może stać się nawet uczestnikiem zabawy w czworo, troje i jak kto woli. Jedni się gorszą, inni wzruszają ramionami, a są pewnie i tacy, którzy z tych ofert korzystają.

Czy więc współcześni gorzowianie z drżeniem serca pobiegną do teatru, by obejrzeć spektakl "Madame de Sade"? Nazwisko de Sade jest bezbłędnie łączone z francuskim markizem i jego perwersyjnymi upodobaniami seksualnymi.

Donatien - Alphonse - Franceis markiz i hrabia de Sade urodził się w Paryżu 2 czerwca 1740 roku, zmarł 2 grudnia 1814 roku w zakładzie specjalnym w Charenton. Pochodził ze znakomitego rodu prowansalskiego. W czasie wojny siedmioletniej (1756-1763) był oficerem kawalerii i odbył paroletnią kampanię. Później, w Paryżu, zasłynął z rozpustnego życia. Stworzył system filozoficzny, którego główne założenia wcielał w życie Podstawą jego filozofii był ateizm i libertynizm, uznanie poszukiwania rozkoszy zmysłowej za istotny cel życia oraz koncepcja okrutnej i niszczycielskiej Natury, inspirującej człowieka przede wszystkim do zła i zbrodni. Przekonywał, że człowiek szuka przede wszystkim ofiary i dotyczy to wszystkich dziedzin życia, także sfery naszej seksualności. Markiz de Sade większość swego życia spędził w więzieniach, od 1803 roku przebywał w zakładzie specjalnym w Chareton. Oficjalnie był to dom zdrowia dla umysłowo chorych, w rzeczywistości coś w rodzaju obozu dla osób, które ze względów politycznych bądź obyczajowych nie powinny - zdaniem władz - pozostawać na wolności, ale trudno było im wytoczyć proces kryminalny. Markiz de Sade często trafiał do więzienia (kilkakrotnie uciekał) za sprawą swojej teściowej pani de Montreuil, która czyniła wszystko, by nagłośnić jego teorie i czyny. Markiz zostawił po sobie wiele rękopisów, które jednak po jego śmierci zniszczono.

Dyrektor gorzowskiego teatru (jednocześnie reżyser sztuki) sięgnął po sztukę japońskiego pisarza Mishimy pt. "Madame de Sade". Akcja dramatu rozgrywa się w osiemnastowiecznej Francji, w arystokratycznym salonie madame de Montreuil. Gospodyni, (Teresa Lisowska), gorąca obrończyni prawa i moralności zaprosiła kilka kobiet, a każ da z nich ma zupełnie odmienne poglądy. Zasadami reli gijnymi kieruje się w swoim życiu pani madame de Simiane (Edyta Milczarek), cielesne pożądania uosabia hrabina de Saint-Fond (Bożena Pomykała), reprezentantką kobiecej szczerości (także brak stałych zasad) jest Anna (Anna Łazniewska), młodsza siostra markizy de Sade. Jest też przedstawicielka ludu - Charlotta (Ewa Julianna Matusiak). Rolę markizy de Sade powierzono Bogumile Jędrzejczyk.

Zebrane panie, wytwornie ubrane w czerwień i czerń toczą dyskusję o moralności, miłości, pożądaniu, wierności. Ośrodkiem dysputy jest pytanie dlaczego markiza Renee de Sade pozostaje wierna mężowi, który od kilku lat przebywa w więzieniu. Czy go kochała, czy traktował ją tak jak inne kobiety, jak widzi swoją rolę żony i kochanki. Czy kobieta powinna poświęcić się mężczyźnie bez względu na jego zachowanie, seksualne upodobania. Markiza twierdzi, że mąż ofiarował jej całą słodycz miłości. Nic, że wiódł rozpustne życie, że zdradzał ją nawet z jej własną siostrą Anną. Opowieść markizy wyzwala w słuchaczkach pożądanie. Szczególnie sugestywna jest scena, gdy panie pod wpływem słów zaczynają zrzucać z siebie ubranie. Opadają ramiączka, bolerka, kobiece ręce w erotycznym zapamiętaniu błądzą po ciele. Któż wie co wywołało to miłosne uniesienie, czy tylko wizja bezkresnej słodyczy czy może też cierpienia.

Spektakl może pobudzić do zadania pytania o naszą zmysłowość, o sposoby odbierania miłości cierpienia. Można by dyskutować o istocie związku między mężczyzną a kobietą, o ukrytych marzeniach, oczekiwaniach, o poświęceniu. W sztuce nie ma odpowiedzi na te wszystkie pytania. Być jej zresztą nie mogło, bo jest to wszak sprawa bardzo indywidualna. Ale jest prowokacja do dyskusji. Tylko czy my dzisiaj prowadzimy dyskusje?

Przedstawić interesująco dyskusję w salonie - to zadanie bardzo trudne. I nie do końca sprostano mu. Osiemnastowieczne damy zachowywały się w salonie nobliwie, spokojnie, ale mimo to chyba jednak nie usypiająco. A teatralny salon chwilami właśnie nuży, usypia. Może to za sprawą zbyt monotonnie wypowiadanych kwestii?

Przyzwyczailiśmy się do udanych koncepcji scenograficznych Ewy i Wiesława Strebejków. Nie zawiedli i tym razem. Scenografia jest zresztą jednym z głównych atutów tego spektaklu. Brawo! Aktorsko i reżysersko spektakl także nie najgorszy, ale przydałoby się jeszcze nad nim popracować. Na drobny retusz widzowie mogą chyba jednak liczyć, wszak ja oglądałam przedstawienie premierowe.

Zachęcam do odwiedzenia gorzowskiego teatru, być może jest to jeszcze jedna szansa dowiedzenia się czegoś nowego także o sobie. Panowie mogą nawet liczyć na pewne doznania erotyczne (chociażby ostatnia scena - aktorki kąpią się, jest to jakby symboliczne oczyszczenie, a do ukłonów panie wychodzą w wilgotnych, narzuconych na mokre ciało koszulach, z mokrymi włosami).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji