Artykuły

Kilka uwag po "Ślubie" w Narodowym

"Ślub" Witolda Gombrowicza w reż. Eimuntasa Nekrošiusa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

"Ślub" Witolda Gombrowicza to przestrzeń od 1960 roku penetrowana w ponad pięćdziesięciu inscenizacjach, z których chyba najwięcej mówiło się i pisało o realizacjach Jerzy Jarocki, Jerzy Grzegorzewski i Anna Augustynowicz. Sam pamiętam jeszcze dwa spektakle - dla mojej recepcji nie mniej ważne - w reżyserii Tadeusza Minca w Teatrze Polskim w Warszawie i Ryszarda Majora w gdańskim Wybrzeżu. Nic też dziwnego, że na przedstawienie Eimuntasa Nekrošiusa w Narodowym czekano z ogromnym zainteresowaniem i ciekawością, tym bardziej, że dla reżysera - jak sam mówi - spotkanie z utworem dramatycznym jest jak spotkanie z człowiekiem. Apetyty były tym większe, bo podsycane zeszłorocznym sukcesem "Dziadów" w interpretacji litewskiego twórcy, który teatralne światy stwarza z nowych elementów będących wytworem jego "osobnej" wyobraźni i wrażliwości, a także głosem jego serca. Stąd zapewne tak wiele rozbieżnych sądów i opinii na temat ostatniej premiery, dla jednych hermetycznej, niedostępnej i niezrozumiałej, drażniącej rzekomym odejściem od założeń dramatu, dla innych oszałamiającej harmonią brzmienia i sposobem konstruowania scenicznych obrazów, od których niekiedy trudno się uwolnić. Bierze się to najpewniej z tego, że Nekrošius podchodzi do wszystkich tekstów bez lęku, jego stosunek do klasyki nie jest obwarowany tym, jakie sensy czy znaczenia nadawano wersom czy przecinkom wcześniej.

Również potrafi zaskoczyć obsadowo. W "Ślubie" rolę głównego bohatera powierzył Mateusz Rusin i to jest ogromna niespodzianka, bo młody aktor zagrał Henryka rewelacyjnie - na ogromnym rozwibrowaniu i rozgorączkowaniu, które objawiają się w intonacyjnych barwach i świadomie przesadnym demonstrowaniu cielesnej ekspresji. Widać, że Rusin zaufał reżyserowi a reżyser jemu. To emanuje z tej postaci. Znakomita jest Danuta Stenka w podwójnej roli Matki i Mańki, której udało się osiągnąć w strukturze tych postaci harmonię i odpowiedni rytm. Podobnie jak Jerzy Radziwiłowicz w roli Ojca.

Jak zawsze u Nekrošiusa aktorów prowadzi również muzyka (Algirdas Martinaitis ), determinuje ich działania ruchowe, gestyczne, powstające napięcia, ma też wpływ na stopniowanie ekspresji.

Sceny zbiorowe, toczące się jakby w labiryncie umysłu i ludzkiego wnętrza, w swojej celności i konsekwencji gestów i działań, to kompozycje będące niczym wielogłosowe orkiestracje, zadziwiające i olśniewające.

"Ślub" Nekrošiusa to kolejny bardzo osobisty spektakl tego reżysera, kwintesencja jego nieuchwytnej poetyki w próbach odkrywania tajemnicy, to stwarzanie teatralnej rzeczywistości w strukturze wariacji i powracających motywów, która testuje wytrzymałość widza i wymaga nieustannej uwagi, czasami nawet do granic wytrzymałości. Mają rację ci, którzy twierdzą, że aby móc rozczytać i rozkodować do końca teatralne imaginarium litewskiego reżysera, całą barokowość tego świata, jego wszystkie ornamenty, efekty, ingrediencje, cudeńka trzeba spektakl obejrzeć kilka razy. I może wtedy da się przełożyć cały ten naddatek teatralnej przestrzeni również na formy i rozpad naszej rzeczywistości. Bo teatr Nekrošiusa ze wszystkimi jego pozornie ekscentrycznymi rytuałami, modyfikacjami materii i wpasowywaniem ich w obszary przynależne ludzkiej duszy, jest czymś na kształt porządku nieodwracalnego. Ukształtowanego z nieprawdopodobną wręcz do ogarnięcia perfekcyjnością, widać to w dopieszczaniu znaczeń na drugim planie, w prowadzonej grze z każdym rekwizytem, w podpowiadaniu sensów, nastrojów i w międzyaktorskich zależnościach.

To tylko garść refleksji, ogólnych spostrzeżeń, bez silenia się na głębokie analizy, wnioski czy uogólnienia. Obecność na premierze Krystyny Meissner, która z rozwagą popularyzowała teatr Nekrošiusa na kolejnych Festiwalach Kontakt w Toruniu, kazała mi też wrócić wspomnieniami do "Kwadratu", "Wujaszka Wani", "Małych tragedii", "Trzech sióstr" czy "Miłości i śmierci w Weronie", które wciąż mam pod powiekami. Razem z "Dziadami" i "Ślubem" tworzą mozaikę nie do zapomnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji