I bawił się na ŚLUBACH PANIEŃSKICH Aleksandra Fredry w Teatrze Ateneum
Na widowni raz po raz zrywa się śmiech, jakbyśmy siedzieli na wymarzonej i tylekroć postulowanej współczesnej komedii. Tymczasem zaś obcujemy z szacowną klasyką, tekstem, nad którym pochylają się licealiści.
Fredro jest bezkonkurencyjny, tłucze na głowę wszystkie nasze dokonania komediowe. Każda fraza niesie ów żywioł wesołości, błysk przedniego humoru, ironiczny cudzysłów. Groza ogarnia na myśl, jak solidnie i naukowo analizowano tę komedię, szukając w niej problemów politycznych i społecznych, krwawej satyry i oportunistycznej afirmacji. Dziś nicowanie surdutu Gucia i zgłębianie wnętrza kieszeni Radosta jest zbyteczne. Możemy śmiać się z Fredry, gdyż opisywane przez niego układy i sytuacje to już "retro". Świat bardziej odległy niźli Atlantyda. A polskość... polskość, o którą kruszyli kopie profesorowie - manifestuje się najpełniej cudownym brzmieniem wiersza, melodią języka, nagłym wystrzeleniem rytmicznym... Spektakl w Ateneum wyreżyserował Jan Świderski ponad wszelkie pochwały. Nareszcie Pani Dobrójska przestała straszyć jako babcia, lecz w interpretacji Aleksandry Śląskiej ujawniła swą dworkową kobiecość. Sam Świderski zagrał Radosta - zaznaczając pantomimą gestów nie tylko teraźniejszość, lecz bujną przeszłość tej postaci. Statyczny i nudnawy zwykle Albin w interpretacji Tadeusza Borowskiego stał się arcykomicznym hreczkosiejem, którego zdrowy rozsądek milknie słysząc głos miłości. Andrzej Seweryn był Gustawem, godnym tradycji owej roli. No i wreszcie Aniela - Krystyny Jandy potwierdziła domysły, iż mamy do czynienia z jednym z ciekawszych debiutów ostatnich lat, chociaż blask debiutu przyćmiewała Grażyna Barszczewska (Klara) - esencja precyzyjnego komizmu. Jeszcze kilka takich przedstawień, a "Szpilki" zamienią się w kapitułę pochwał.