Artykuły

Flet z plastiku

"Czarodziejski flet" w reż. Markusa Dornera w Teatrze Lalek Arlekin w Łodzi. Pisze Dariusz Pawłowski w Dzienniklu Łódzkim.

Libretto "Czarodziejskiego fletu" - opery stworzonej przez Wolfganga Amadeusza Mozarta i Emanuela Schikanedera - nie jest jasne. Oglądając premierę spektaklu "Czarodziejski flet" w łódzkim Teatrze Lalek "Arlekin", odniosłem wrażenie, że realizatorzy jeszcze bardziej chcieli podkreślić jego pomieszanie z poplątaniem. Choć wszyscy - zwłaszcza zespół aktorski i pracownie przygotowujące znakomite marionetki - mocno się napracowali, przy braku klarownej koncepcji spektaklu, wyszło ni to, ni sio.

Spektakl w "Arlekinie" nie jest przeniesieniem opery w świat lalek, co samo w sobie jest pomysłem niezwykle pociągającym. Nie jest jednak przede wszystkim dlatego, że autor opracowania muzycznego, Thomas Fillep, w sposób barbarzyński uprościł partyturę Mozarta, wydobywając nuty z syntezatorów i nie kusząc się nawet o sztuczne "zorkiestrowanie" całości za pomocą tegoż elektronicznego wynalazku, co przecież jest możliwe.

Tym bardziej że przedstawienie "Arlekina" nie jest także pastiszem, co być może w wersji reżyserowanej przez Markusa Dornera najbardziej by się prosiło. Jednak gdybyśmy mieli iść w tym kierunku, źle się stało, że aktorom "Arlekina" kazano śpiewać na poważnie - lepiej było im nadać przesadę, będącą pastiszem opery (co w tej konwencji byłoby zabawne), albo pozwolić śpiewać nieoperowo, co dodałoby widowisku lekkości i współczesności, i nie stanowiłoby takiego zgrzytu ze wspomnianym już plastikiem syntezatora.

Ku pastiszowi zmierzało opracowanie tekstu dokonane przez reżysera. Jednak brak potoczystości i mało lotne prostowanie pozlepianej fabuły oryginalnego "Czarodziejskiego fletu" doprowadziły do tego, że miast kpiny, kompletnie nie wiadomo, o czym to jest. Autor dorzucił jeszcze żarty z obecnej epoki, nie wychodzą one jednak poza poziom butelki wódki, którą w jednej ze scen upija się na scenie Papageno. Po co?

Można by jeszcze wyliczyć potknięcia reżyserskie rozwlekające akcję, kiedy to wyraźnie brakowało pomysłu, jak skleić scenę ze sceną, czy takie "drobiazgi", jak nieznajomość tradycyjnego w ogólnych zarysach rozkładu orkiestry: w jednej ze scen Mozart zwraca się z pałeczką dyrygencką do smyczków w przeciwną stronę do tej, którą zwykle one zajmują na estradzie.

Gdyby cały spektakl był wariacką, konsekwentną zabawą, takie mrugnięcie okiem mogłoby być celnym żartem. A tak wychodzi na to, że realizatorzy nie chodzą do filharmonii.

Atut przedstawienia to ogromna, widoczna i słyszalna praca aktorów biorących udział w przedstawieniu, osób zajmujących się przygotowaniem wokalnym i pracujących nad marionetkami i scenografią. Gdybyż jeszcze dostali myślących, a nie bawiących się teatrem realizatorów...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji