Artykuły

"Motyle", czyli ludzie, nie sprzedawajcie swych marzeń

"Motyle" Marie-Eve Huot w reż. Emilii Piech w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Andrzej Tyczyno w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Maluchy się nie nudzą, starszaki i dorośli mają okazję do refleksji, jak ważna w życiu jest pasja. Spektakl dla dzieci "Motyle", premiera Teatru Polskiego w Bydgoszczy, to nie jest stracony czas.

- Co ci się najbardziej podobało? - pyta mama czteroletniego Mikołaja, a moja żona, po powrocie z naszego męskiego wypadu na przedstawienie w Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 2.

- Te ruchome rysunki na ścianach - odpowiada. (mowa o wyświetlanych nań filmach)

- A o czym w ogóle był ten spektakl?

- O lotnictwie.

Nie prostowałem, że zaraz po wyjściu z hangaru na identyczne pytania odpowiedzi brzmiały: "Że mogłem bawić się swoim samolotem" (kupionym dzień wcześniej na festynie NATO styropianowym szybowcem) i "Tak w ogóle to nie wiem".

To nie przytyk do twórców, a sugestia dla rodziców, że fabuła i przesłanie "Motyli" trafi do dzieci nieco starszych. I do dorosłych, którym przypomni, jak ważne w życiu jest mieć pasję i że nie warto "sprzedawać swych marzeń", jak to śpiewa zespół EKT Gdynia.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że najmłodsi przez blisko godzinę trwania przedstawienia także się nie nudzą. Już sama scenografia - obrotowe krzesła bez oparcia ustawione w środku kręgu - jest dla nich intrygująca. A później para aktorów - kręcąca się jak fryga Michalina Rodak jako Amelia i nie mniej żwawy Mirosław Guzowski, który gra jej ojca (reżyserka spektaklu Emilia Piech ma rolę epizodyczną) - robi, co może, by zaciekawić małego widza: zagaduje, wciąga do wspólnej zabawy w rzucanie piłki "nad Atlantykiem" czy papierowymi samolocikami, odpala tubę ze sreberkami, przekłuwa balon i rapuje.

Okraszona humorem sztuka dotyka jednak gorzkich spraw. Amelia została ochrzczona na cześć Amelii Earhart, która jako pierwsza kobieta przeleciała nad Oceanem Atlantyckim, a później zaginęła podczas próby okrążenia globu. Wybór to nieprzypadkowy - tata, z którego córka trochę się podśmiechuje - to pasjonat lotnictwa. Niespełniony wskutek lęku wysokości, zgorzkniały w zawodzie gryzipiórka. Oczy mu rozbłysną, gdy znajdzie swój sekretny zeszyt z czasów dzieciństwa z tajemnicami lotnictwa. Jego nagła śmierć będzie dla 11-latki traumą, z której trudno się otrząsnąć.

Spektakl - oprócz walorów artystycznych - ma też wartość popularnonaukową. Mikołajowi już pewnie z ponad setkę razy przeczytałem książkę o motoryzacji, potrafi więc wyrecytować, że najstarsze auto jeżdżące na czterech kołach skonstruował wynalazca Siegfried Marcus. W "Motylach" nazwisko Earhart odmieniane jest przez wszystkie przypadki, widać jej zdjęcia. Pojawiają się też inne postaci, m.in. Louis Bleriot, który jako pierwszy przeleciał nad Kanałem La Manche. Może komuś utkwią w pamięci.

"Motyle" powstały w ramach Roku Bydgoskiego Dziedzictwa Przemysłowego. Mam jednak wrażenie, że ten "przemysł" został tu doklejony na siłę. Owszem, dla kogoś, kto nie bywa na piknikach lotniczych samo przejście przez teren WZL nr 2 może być atrakcją, a i na stałych bywalcach widok stojących rozbebeszonych, niewymuskanych jak na pokazach, odrzutowców robi wrażenie. Ale to tyle. Sam hangar w sztuce nie jest wykorzystany, finałowa scena z samolotem odpalonym w tle to trochę za mało. Równie dobrze okrąg z obrotowymi drzwiami, do których z drugiej strony sprytnie zamontowano pojawiające się sukcesywnie elementy scenografii, mógłby stanąć w teatrze, gdzie zresztą z czasem przedstawienie zostanie przeniesione.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji