Artykuły

Wojtek Ziemilski: Wybierzmy w końcu przyszłość

- Strach przed przyszłymi tragediami nas paraliżuje. Trudno wtedy odetchnąć i pojechać w przyszłość dziką, radosną, głupią, zamiast patrzeć na rzucanie się pod koła jako na jedyną opcję. Tego mi brakuje - mówi reżyser i performer Wojtek Ziemilski przed premierą spektaklu "Polacy wyjaśniają przyszłość" w rozmowie z Witoldem Mrozkiem w Gazecie Wyborczej.

Wojtek Ziemilski - reżyser, performer, artysta wizualny. Urodził się w 1977 r. w Kalifornii, studiował m.in. filozofię w Grenoble, lingwistykę w Warszawie i reżyserię teatralną w Lizbonie. Autor m.in. "Małej narracji" (2010) - performance'u o uwikłaniu swojego dziadka Wojciecha Dzieduszyckiego we współpracę ze służbami PRL i własnym uwikłaniu w historię; "W samo południe" (2013) - dokumentalnego spektaklu o wałbrzyskich kandydatach z wyborów 1989 r.; a także "Jednego gestu" (2016) - przedstawienia o języku migowym zrealizowanego w Nowym Teatrze z niesłyszącymi aktorami.

Ziemilski jest kolejnym artystą zaproszonym do cyklu poświęconego przyszłości w warszawskim Nowym Teatrze. Punkt wyjścia to wyobrażenie sobie teatru za sto lat. Premiera spektaklu "Polacy wyjaśniają przyszłość" - z Jaśminą Polak i Piotrem Polakiem w obsadzie - w czwartek 20 września. Kolejne spektakle do 23 września.

Witold Mrozek: Kogo w ogóle dzisiaj obchodzi przyszłość?

Wojtek Ziemilski: Myślałem, że mnie nic nie obchodzi. Z jednej strony myślałem, że obchodzi tylko firmy, które mówią: "Przyszłość jest dziś" albo "Pomyśl o swojej przyszłości". Z drugiej strony - katastrofistów, pesymistów, aktywistów. Wszystkie Kasandry, które chcą zmienić wszystko od razu. Albo przekonać nas, że jesteśmy w błędzie i że grzeszymy. Tradycja wieszczenia końca świata wywołanego naszymi grzechami trwa.

Słuchając tego, można pomyśleć, że ekolodzy nie różnią się od Tomasza Terlikowskiego.

- W pewnym sensie - nie. Przyszłość jest projekcją, jest wygodnym, do pewnego stopnia skutecznym narzędziem negocjowania tego, co możemy zrobić teraz.

Dzisiejsza polityczna przyszłość jest chyba dystopijna? Wszyscy straszą, nikt już nie robi utopii.

- Tak, ale są także optymistyczne wizje związane z technologią czy nauką. "Zdrowiejemy", "będziemy żyli dłużej". Chodzi z reguły o konkretne przykłady tego, co już się dzieje i jak się rozwinie. Geny, rak, długość i jakość życia oceniane obiektywnie. To najczęściej znów negocjacje dotyczącego tego, w co inwestować. Trochę jak z NASA. Ma być inwestycją w przyszłość, która służy temu, byśmy mieli dzięki niej dodatkowe wynalazki już teraz. I nie wiadomo właściwie, gdzie tę przyszłość ustawiamy.

Kiedyś przyszłość była chyba w kosmosie.

- Ale okazało się, że najmocniejszym argumentem na rzecz NASA nie jest kosmos, ale to, że dzięki niej mamy światełka ledowe albo termometry na podczerwień. Inwestycja w kosmiczną przyszłość dała teraźniejszość. Skaczemy z jednej w drugą i z powrotem.

Wobec tych wszystkich ciekawych rzeczy będziesz się teraz zajmował przyszłością teatru? Naprawdę?

- Siłą rzeczy, oczywiście... "Teatr za sto lat" jest wytrychem. Sposobem na to, by pozwolić sobie na pewne rzeczy. Paradoks pomysłu kuratora Tomasza Platy jest oczywisty - jak się robi teatr, który ma być za sto lat, to i tak robi się teatr, który jest dziś. Ten pomysł pozwala również nie przejmować się za bardzo tym, czym na co dzień teatr bardzo się przejmuje.

Czyli czym?

- Czyli tym, czym jest aktor w teatrze, czym jest tekst i skąd ma się brać, w jaki sposób ma się formułować wypowiedzi, co jest czyste i co jest pełną formą.

"Pełnymi formami" chyba nigdy się nie przejmowałeś.

- Nie, ale obsesja pełnej formy jest ciągle bardzo silna. To rodzaj wewnętrznego ciśnienia w artystach. Żeby dopieścić, domknąć, żeby światła i scenografia były idealne. Żeby wszystko wybrzmiało całkowicie.

A co jest dla ciebie ważniejsze niż domknięta forma, taki teatr glamour?

- Samo w sobie nic mnie to nie obchodzi. Ważniejsze jest wydarzenie. Czy dzieje się coś, co mnie kopnie w tyłek. Czasem potrzebny jest glamour i gdy przygotowywałem ten spektakl, oglądałem np. występy didżejskie. Analizowałem to, jak na publiczność działają światła, efekty, dym. Doceniam taką perfekcję, ale czasem jest potrzebna przaśność, żałość. To, że coś się rozpada, sprawia czasem, że bardziej ufamy, że dzieje się naprawdę. Teatr ma z tym wielki problem. Bo istnieje w historii teatru cała linia, która skupia się na tym, że widowisko ma być wielkie, mocne i doskonałe. Doskonale imitować.

Teatr hologramów?

- Tak, to jest płynne przejście do technologii jako arcydoskonałości. Nie wiem, czy kończymy wtedy w kinie, czy w innej szkatułce.

Zapytałeś o przyszłość Polaków.

- O to, jak ją wyjaśniają. Wiadomo, że "Polacy" to u mnie aktorskie rodzeństwo: Jaśmina i Piotrek Polak, ale też jednocześnie "nasza" perspektywa. No ale to nie jest "spektakl o Polsce", "spektakl o Polakach". Raczej o tym, że wychodzisz z konkretnego miejsca, z konkretnej rodziny. Przyszłość bierze udział w tym, jak jesteś formowany, jej widzenie jest częścią tego, czym jesteś i jak funkcjonujesz.

To znaczy?

- Przykład, który nie wszedł do spektaklu. Była w pewnym momencie mowa o tym, że Warszawa jest najbardziej zanieczyszczonym miastem na świecie. Później zmieniliśmy to na "jednym z najbardziej", a w końcu to sprawdziłem. Wiesz, która jest na liście?

Pięćdziesiąta?

- Jest około trzechsetnego miejsca. Trzysta kilkadziesiąt któregoś. Zaskoczyło mnie to, bo byłem przekonany, że jest w światowej czołówce. Okazało się, że Warszawa 12 lat temu miała 200 dni rocznie z zanieczyszczeniem powietrza powyżej normy, a teraz ma około 80.

Czyli twój spektakl jest optymistyczny?

- Nie. Czyli to, jak opisujemy przyszłość, to nasze lęki. Jesteśmy wkręceni w strachy. Ale one nie są "nasze" - budujemy je sobie, bo uczestniczymy w tym wszystkim, co jest dookoła nas.

Ale czy globalne ocieplenie nie jest faktem?

- Jest, ale nie jest jedynym faktem. Są różne inne rzeczy, które też się dzieją i też tworzą naszą przyszłość. Skupiamy się akurat na globalnym ociepleniu, a teraz na plastikowych słomkach - to oczywiście ważne rzeczy, ale budują w nas poczucie tragedii i beznadziei. I to poczucie definiuje to, czym jesteśmy, bardziej, niż definiuje nas to, co faktycznie robimy.

W teorii, jeśli się boisz, to zaczynasz działać. Ale jest też tak, że jeśli się boisz, to cię to załamuje, paraliżuje. Bardzo trudno wtedy negocjować przyszłość, nawet w swojej głowie. Nie mówiąc już o tym, by odetchnąć, pojechać w dziką przyszłość, radosną, głupią, paradoksalną. Tego mi brakuje jak powietrza - znaleźć w sobie miejsce na zabawę, na przewrotność, na zaangażowanie, a nie patrzeć na rzucanie się pod koła jako na jedyną możliwą opcję.

"Spektakl dla turystów", twoja poprzednia praca z Komuny Warszawa, też był o Polsce i nie Polsce. Ogrywałeś w nim trochę narcyzm polskiej kultury. Dwóch zagranicznych aktorów niczym przewodnicy wskazywało na tańczącą Marię Stokłosę i opowiadało z przejęciem: to "polska tancerka", której ciało jest inne, bo ukształtowały je genetyczne traumy, które odciskają się w ciele kolejnych pokoleń.

- Można o moim nowym spektaklu myśleć jako o rozwinięciu tamtego. Skoro jesteśmy w tym miejscu, w którym dostajemy taki okropny, nieznośny bagaż, to co możemy z tego wytworzyć? To jak z ludźmi, którzy przetrwali Holocaust. Powtarzanie mantry, że musimy uczyć o tym, by się to nie powtórzyło, przykrywa rzeczywistą potrzebę dzielenia się traumą. I niekoniecznie pomaga w tym niepowtarzaniu się, bo wciąż wydarzają się rzeczy okropne, które po Holocauście nie powinny mieć miejsca. Powtarzanie bardziej służy wsysaniu w traumę, którą przeżył ktoś inny.

Wyzwanie, które przyjmujemy w spektaklu, jest takie: no dobrze, bierzemy to, co nam dajecie, rozkręcimy to, rozczłonkujemy i zmiksujemy, przetworzymy i zrobimy z tego coś. Wszystko, by powiedzieć: my jesteśmy nowym pokoleniem. Może ono jest głupie, "postinternetowe" czy jakieś inne, ale nie jest już w tym samym miejscu.

Wielu by ci powiedziało, że dopiero teraz odzyskujemy w Polsce przeszłość. Bo dotąd rządziło hasło: "Wybierzmy przyszłość", i zbiorowa amnezja.

- Sam fakt, że tak łatwo wrócić do tej przeszłości i "odzyskiwać" ją na różne sposoby, może być dowodem, że w Polsce jednak nie wybraliśmy przyszłości. Nie wierzymy w te wszystkie reklamowe hasła, że "jutro zaczyna się dziś". Może u kogoś w domu odkurzacz sam odkurza. Ale ta nacjonalistyczna głupota, która nagle się zacietrzewia i fiksuje na przeszłości - to nie jest tylko reakcja na gadaninę o tym, że wybieramy przyszłość. To sobie cały czas rosło. W empiku jedną czwartą powierzchni zajmują jeszcze książki, ale są to książki głównie o historii Polski. I to nie od dziś. Nie chciałbym wchodzić w dychotomię między konserwatyzmem a powierzchowną wizją przyszłości. To się dużo bardziej komplikuje, weźmy choćby rap o historii.

Zbieraliście wizje przyszłości wśród fanów Nowego Teatru, przez Facebooka. Dużo dostaliście głosów?

- Trochę tego było. Zbieraliśmy też bezpośrednio u znajomych. Sporo z nich weszło do spektaklu.

Coś się powtarzało?

- Zobaczysz. To jeden z moich ulubionych paradoksów - gdy proponujesz rozmowę o przyszłości, wszyscy mniej więcej wiedzą, o czym chcesz rozmawiać. Ale gdybyśmy mieli np. rozmawiać o teraźniejszości, to o czym konkretnie byłaby rozmowa? A przecież przyszłość jest jeszcze znacznie większa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji