Artykuły

Teatr myśli, teatr wyobraźni

"Przed sklepem jubilera. Medytacja o sakramencie małżeństwa" przechodząca chwilami w dramat - tak brzmi pełny tytuł sztuki Karola Wojtyły, opublikowanej po raz pierwszy w miesięczniku "Znak" w 1960 roku pod nazwiskiem Andrzeja Jawienia. Wałbrzyska inscenizacja jest jej oficjalną polską prapremierą. Fakt to znamienny, choć mi te nie tak znaczący, jak się spodziewano. Potwierdziły się bowiem i obawy o kształt sceniczny dzieła, którego przekaz myślowy i specyficzna forma stawiają przed realizatorami zadania wyjątkowej trudności, nakładając jednocześnie odpowiedzialność nie tylko artystycznej natury. Zwłaszcza że doświadczenia twórców niedawnej krakowskiej inscenizacji grata naszego Boga nie mogły być w tym przypadku pomocne - z racji zasadniczej odmienności obu utworów.

Przed sklepem jubilera nie jest zatem w potocznym rozumieniu tego słowa dramatem. Odrealnione tu zostały zarówno czas, miejsce, jak i akcja, która nie podlega prawom linearnego rozwoju. Postaci występujące nie są osobami działającymi, nie wchodzą we wzajemne relacje, nie podlegają przemianom. To, co ważne w ich życiu i co uzasadnia ich literacką egzystencję - już się dokonało. Opowiadają o tym w swych długich, pisanych prozą lub białym wierszem monologach, mających charakter retrospekcji. Ich kolejność, przemienność - dając złudzenie pewnej ciągłości i porządkowania literackich obrazów - służy jednak logice innego rzędu: filozoficznej refleksji nad istotą i sensem miłości, refleksji jednoznacznie motywowanej aksjologią katolicką.

Rozważania te, pozbawione jednak jakichkolwiek cech kategoryczności czy kazuistyki, nazwane zostały "medytacją (...) przechodzącą chwilami w dramat". Choć w słowach tych nie kryje się żadne Wartościowanie, zawierają istotną wskazówkę, sugerującą w jaki sposób można dokonać przełożeni i treści utworu na język sceny. Wziąwszy pod uwagę, iż Przed sklepem jubilera w swej poetyce wyraźnie nawiązuje do doświadczeń Teatru Rapsodycznego, staje się jasne, że to właśnie słowo - i mówione, recytowane - jest teatralnym desygnatem określenia "medytacja". I że właśnie przede wszystkim za pomocą słowa recytowanego, a nie działań w przestrzeni scenicznej, można wywołać - zdaniem autora i- ów stan "przejścia w dramat", przekazać dramatyzm sytuacji.

Wiara w potęgę słowa, w jego mistyczną moc ma swoją genezę chociażby w słynnych wersach Ewangelii według św. Jana: "Na początku było Słowo..." czy też: "A Słowo ciałem się stało...". Wiara ta określa również specyfikę dramaturgii Karola Wojtyły, istotę jego teatru ujętą w formułę: "teatr mej wyobraźni i teatr mojej myśli". Dlatego też w dobie dewaluacji wielu podstawowych wartości, w okresie nawoływań o przywrócenie zaufania i wiarygodności - także do teatru - twórczość ta wywołuje wiele zainteresowania, również wśród ludzi, którzy religii i Kościołowi są dalecy. Tym bardziej że uwierzytelnia ją nie kwestionowany autorytet moralny obecnego papieża.

Specyfika i oryginalny charakter tej twórczości decydują jednocześnie o skali jej trudności. Albowiem mimo iż bez wahania dramaturgię Karola Wojtyły można zaliczyć do nurtu literatury katolickiej, jest to dramaturgia swoista. Stosunkowo mało mówi się tu o Bogu, roztrząsa religijne dogmaty czy prawdy wiary. Ogląd świata dokonywany jest bowiem z perspektywy człowieka i Ziemi, na której realizuje się on w swym doczesnym istnieniu.

O ludzkich też sprawach mówi się w "Przed sklepem jubilera". A właściwie o najważniejszej z nich, o miłości. Teresa i Andrzej, Anna i Stefan, Monika i Krzysztof - kilkoro ludzi zespolonych przez uczucie. Dlaczego jednym przyniosło ono szczęście, a drugim zawód? Kim jest tytułowy Jubiler, niezmiennie od lat sprzedający młodym parom symbol miłości - obrączki? Czy to może Bóg? Jaką rolę pełni zagadkowy nieznajomy Adam, a więc - Człowiek, czy może inaczej - Everyman, który z nadnaturalną przenikliwością umie wejrzeć w losy innych ludzi? Trudno nie dostrzec, iż wracają tu przetworzone w artystyczny kształt problemy prezentowane już w wydanej rok wcześniej niż sztuka, jednej z najważniejszych prac Karola Wojtyły - Miłość i odpowiedzialność.

Reżyser Andrzej M. Marczewski z dużym zaangażowaniem i pietyzmem podszedł do tej inscenizacji, ale jego przedsięwzięcie nie jest w pełni udane. Zaważyła na tym przede wszystkim przyjęta koncepcja, polegająca na "wpisaniu utworu w strukturę mszy, ślubnego nabożeństwa. Akcja, rozgrywająca się oryginalnie w bliżej nie sprecyzowanym czasie i przestrzeni, usytuowana została w kościele. W głębi sceny ustawiono ołtarz, za nim, w tle - wielki, zaprojektowany przez Józefa Napiórkowskiego witraż, przedstawiający ukrzyżowanego Chrystusa. Wchodzi - nieobecny w tekście - Ksiądz, po czym rozpoczyna się uroczystość, której bohaterem jest najmłodsza para - Monika i Krzysztof, a świadkami - wszystkie pozostałe postaci oraz - widzowie. Kapłan recytuje słowa liturgii, a jego kazanie jest autentycznym kazaniem Karola Wojtyły. Jeden z końcowych akordów przedstawienia to wspólna komunia. Nie wiem jak to najlepiej wyrazić, ale odbierałem te rozgrywane i celebrowane z całą powagą obrzędy z tzw. mieszanymi uczuciami. Nie trzeba tu chyba dodawać, że ładunek emocjonalny i sugestywność tych partii przedstawienia są tak wielkie, że zdominowują wszystkie pozostałe. Pomysł mszy jako sposobu na teatralizację i zdynamizowanie dramaturgiczne spektaklu sprawdza się tylko pozornie. W istocie obcy jest duchowi utworu, zastępując intelektualną refleksję siłą emocji.

Widz, który nie zna literackiego pierwowzoru, otrzymuje w ten sposób wcale wiarygodny, sugestywny, choć w zasadniczy sposób zdeformowany obraz sztuki Karola Wojtyły. Sceny właściwe, mające swój odpowiednik w tekście, pełnią jak gdyby rolę poboczną, mimo iż w wielu przypadkach właśnie one są w przedstawieniu najciekawsze, najlepiej i zrealizowane. Wydobyty z mroku przez punktowy reflektor, deklamujący w bezpośredniej bliskości widza aktor najbliższy jest intencjom autora, najwięcej oddaje z Jego myśli.

Ów klimat, przywołujący doświadczenia teatru małych form czy echa rapsodyczności, podtrzymuje i wzmacnia muzyka Jerzego Maksymiuka. Jest to jak gdyby drugi, równoprawny z aktorskim głos, współbrzmiący z nim zgodnością pauz, tonów i barw. Dobrze więc, że mimo pewnego zachwiania proporcji owo zestrojenie najlepiej udało się osiągnąć odtwórcom ról pierwszoplanowych, aktorom doświadczonym, starszego pokolenia: Danucie Szumowicz (Teresa), Teresie Musiałek (Anna) i Jerzemu Bieleckiemu (Adam). Ich interpretacja akcentuje niedostępną prawdziwej miłości dojrzałość, rozwagę, mądrość. Dzięki tym rolom sens Przed sklepem jubilera rysuje się najbardziej czytelnie: nie tyle jako dramatu o miłości, ile bardzo osobistej refleksji - dramatyzmie miłości zmuszanej nierzadko do poświęceń, niekiedy - nadużywanej.

Szkoda, że w tej stylistyce reżyser nie poprowadził całego zespołu aktorskiego, choć można zrozumieć przyczyny tego postępowania, zważywszy, że umiejętności znacznej części ansamblu nie pozwalały na udźwignięcie podobnej koncepcji. Nie da się jednak ukryć, że i rozwiązanie odwrotne, skłaniające się ku dramatyzowaniu tekstu na siłę, rozpisywaniu poszczególnych kwestii na głosy i - w wielu wypadkach - zupełnie niejasnych scen nie wyszło przedstawieniu na dobre. Obciąża to do prostu spektakl zbędnym balastem inscenizacyjnego banału. Tak to się jednak dzieje, gdy - co jest nie tylko problemem Wałbrzycha - możliwości nie w pełni odpowiadają zamierzeniom: chwalebny pomysł załamuje się w sferze realizacji.

Biorąc jednak pod uwagę, że w wielu naszych teatrach nikłe środki współzawodniczą o lepsze z równie mizernymi ambicjami, odważną inicjatywę T. im. Szaniawskiego należy docenić. Jest to bowiem jakaś droga prowadząca polski teatr do wyjścia z kryzysu, choć trudno już teraz i wyrokować czy jest to droga - najkrótsza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji