Artykuły

Nagość, nieszczęście i banał

"3 x 2" w reż. Piotra Łazarkiewicza Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze i Sceny Współczesnej z Warszawy. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku.

Wszystko zaczęło się przed rokiem, kiedy Marta Chodorowska i Tomasz Korczyk byli jeszcze studentami warszawskiej Akademii Teatralnej. Wówczas reżyser Piotr Łazarkiewicz, przygotowując dyplomowy spektakl ich rocznika "Generacja", poprosił współczesnych autorów o napisanie krótkich teatralnych form. Był wśród nich monolog autorstwa Tomasza Mana. Kiedy spektakl dyplomowy zszedł z afisza, Łazarkiewicz poprosił autora o dopisanie dwóch kolejnych części. Takim sposobem powstały dwie do bólu banalne opowieści o bardzo nieszczęśliwych młodych ludziach.

Historia nr 1: wchodzi na scenę chłopczyk, który wspominając zmarłą żonę, próbuje udawać niezrównoważonego emocjonalnie i sfrustrowanego wdowca. Narzeka na żonę, która nie sprzątała, nie chciała modnie się ubierać i nie gotowała, chociaż on kupował same smakołyki. Za to lubiła długo spać i grywać na fortepianie. Ów chłopczyk, targany przez bolesne wspomnienia, próbuje usprawiedliwić się przed sobą, że bynajmniej nie on doprowadził do samobójstwa ukochanej albo znienawidzonej (trudno stwierdzić) kobiety. Chwila przerwy. Oczy zaczynają przyzwyczajać się do ciemności i... kolejna przeraźliwie nudna historia. Tym razem trauma dotyka dziewczynkę z małego miasteczka, która opowiada, że straciła dziecko. Straciła je na pewno, choć w rojeniach panienki ono jest, śpi lub płacze, czyli ma się całkiem nieźle. Milczący, bo wyimaginowany sprawca ciąży chyba chciałby jak najszybciej czmychnąć od załamanej. Podobnie jak widzowie.

Kobieta przechodzi do sielskich wspomnień o wspólnych ze sprawcą ciąży spacerach po plaży i połykaniu bursztynów, o tym, jak się dla niego rozbierała. Jeśli jednak robiła to tak nieśmiało, bez przekonania i bez najmniejszej dawki erotyzmu, jak na scenie, to już chyba wszystko rozumiem... Aha, nie miałam pojęcia, że w małych miasteczkach zamiast staników nosi się... bandaże.

Trzecia historia. Niewątpliwie najlepsza i to nie tylko dlatego, że najkrótsza.

Chwilami bywa nawet śmieszna, bo aktorzy cytują słowa z poprzednich odsłon po prostu z nich drwiąc, całkiem słusznie zresztą.

Być może Piotr Łazarkiewicz chciał stworzyć specyficzny teatr intymny, w którym opowiada się wprost o ekstremalnych odmianach miłości, samotności albo bólu po stracie kogoś bliskiego. Ale nie stworzył. Kiedy oglądam sceniczne cierpienia Chodorowskiej i Korczyka, do końca nie wiem, czy współczuć ich bohaterom, czy samym aktorom, wpuszczonym w tę żałosną grafomanię. Pusty śmiech wywołuje też zabieg reżysera, który każe wykonawcom udawać, że są sami na scenie, podczas gdy wcale tak nie jest. Nikt też nie wpadł na pomysł, by banały tekstu Mana zastąpić choć w kilku momentach grą wymownych i symbolicznych gestów. Efekt? Sceniczny potworek - rzecz kompletnie nie do oglądania. Pozostaje współczuć aktorce, która zupełnie niepotrzebnie się obnażyła, bo to też trzeba potrafić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji