Artykuły

Kontakt. Dzień siódmy

Organizatorzy Kontaktu rozegrali tegoroczną edycję jak partię pokera. Do ostatniej chwili trzymali asa w rękawie. Chodzi oczywiście o znakomitą "Mewę" w reżyserii Árpáda Schillinga z budapeszteńskiego Teatru Krétakör - dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

Nie chcę tu wysnuwać wniosków, czy "Mewa" to najlepsza sztuka dramatyczna, jaka kiedykolwiek powstała czy też tylko jedna z pięciu najlepszych. Każdy ma swój gust i wie swoje. Można chyba jednak pozwolić sobie na wniosek, że niegłupia to sztuka i wcale nieźle napisana. Można też chyba przystać na to, że słowa zapisane przez Czechowa sto lat temu nie zestarzały się. Árpád Schilling wpadł na pomysł dość przewrotny - postanowił Czechowowi nie przeszkadzać. Chociaż nie do końca, dokonał bowiem przesunięć akcentów, wykreślił postaci epizodyczne. Pozostała jedynie kwintesencja.

Nie ma samowarów ani powłóczystych sukien i popielatych surdutów. Brakuje też dworku i szumu jeziora. Jest tylko pusta, czarna scena i aktorzy, którzy w interakcji z widzami tę scenę wypełniają. Krok po kroku budują napięcie. Wystarczy ukradkowe spojrzenie, drobny grymas twarzy zwrócony często w stronę pojedynczego widza. I tylko tyle. Wszystko staje się jasne. Od początku wiemy, że jesteśmy w teatrze. Okazuje się, że wszyscy aktorzy siedzą wśród publiczności. Powoli się ujawniają. Niewiele się dzieje. "I to ma być teatr?" - pyta jeden z bohaterów rozglądając się dookoła. I rzeczywiście - aktorzy w półprywatnych ubraniach (niektórzy mieli je na sobie jeszcze podczas późniejszej dyskusji), prawie żadnych rekwizytów. Jak tu tworzyć widowisko?

Nie wiem na czym polega największa zagadka czasu. Zdarza się przecież, że pięć minut trwa tyle co pięć godzin. Myślimy, że minęły wieki a minął ułamek sekundy. "Mewa" Schillinga trwa trzy i pół godziny, a zdaje się jakby trwała zaledwie moment. Chociaż pozornie nic się w niej nie dzieje. Jak to się stało, nie wiem. Być może węgierscy aktorzy po prostu rozkochują w sobie widzów i utrzymują ten stan silnego zakochania przez cały czas i jeszcze długo po spektaklu. Pozostają z widzem w ciągłym kontakcie. Informują o zakończeniu każdego aktu. Po trzecim akcie przerwa. Żeby nie było wątpliwości - jesteśmy w teatrze a aktorzy niczego nie udają, a jedynie odgrywają.

Przedostatnia scena - rozstanie Niny i Konstantego. Trieplew zamiast podrzeć swoje rękopisy, rzuca na podłogę skrzypce i ze wściekłością je rozdeptuje. Instrument rozpada się na drobną miazgę. Trieplew gasi światła. Ciemno. Cisza. Wszyscy oczekują na finał. Mija parę sekund. Ktoś nie wytrzymał i zaczyna klaskać. Słychać wzajemne uciszanie. Przecież na sali siedzą bywalcy i specjaliści, którzy wiedzą, że nadszedł moment samobójstwa Trieplewa. Wszyscy czekają w ciemności na strzał. Czekanie wydłuża się, strzał nie następuje. To koniec? Dla tych kilku minut wspólnego milczenia i wyczekiwania warto zobaczyć ten spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji