Artykuły

To była podróż w aktorskie czasy

- Dla mnie śpiewanie Barańczaka to wycieczka sentymentalna, podróż w aktorskie czasy. To też symptomatyczne, że wyprawiam się w nią akurat w Łodzi, i to w dniu, w którym jest jubileusz mojej Alma Mater, łódzkiej Szkoły Filmowej - mówi Tomasz Konieczny w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Światowej sławy bas-baryton specjalizujący się w rolach wagnerowskich wystąpił w Filharmonii Łódzkiej. Z Lechem Napierała prezentował "Podróż zimową" Schuberta z tekstami Stanisława Barańczaka.

Rozmowa z Tomaszem Koniecznym

IZABELLA ADAMCZEWSKA: Jak się śpiewa Barańczaka?

TOMASZ KONIECZNY: To nie jest łatwa muzyka Ian Bostridge napisał, że to najtrudniejszy cykl pieśni. I nie chodzi o długość, bo są cykle dłuższe, ale o kompaktowość tych pieśni i konieczność oddania ducha tego, co Schubert napisał. Dzisiaj jesteśmy nastawieni na estetyzujące, liryczne odbieranie muzyki kameralnej. Teksty Barańczaka temu nie sprzyjają. Poza tym śpiewanie po polsku to nie jest prosta sprawa.

No tak, te syczące i szeleszczące głoski. Ale Polakowi chyba niełatwo też śpiewać po niemiecku?

- Do tego jestem już przyzwyczajony, od lat występuję w Niemczech. A śpiewania po polsku musiałem sobie przypominać, chociaż z zawodu jestem przecież aktorem i ze scenicznym polskim miałem bardzo wiele do czynienia.

Po polsku śpiewał pan niedawno w "Strasznym dworze" Moniuszki zrealizowanym w Teatrze Wielkim, w reż. Krystyny Jandy.

- 24 lata temu grałem u Krysi Tristana w sztuce realizowanej dla Teatru Telewizji. Sławomir Pietras, mój pierwszy dyrektor operowy z Teatru Wielkiego w Poznaniu, podszepnął Krysi moje nazwisko w związku z partią Zbigniewa. Nie jest zbyt efektowna, nie jest też lubiana przez śpiewaków, ale Krysi Jandzie się nie odmawia. Poza tym moje rodzinne miasto, mój debiut w tej operze.

Barańczak nie przetłumaczył tekstów Mullera, napisał własne. To zupełnie inna sytuacja liryczna.

- Dla mnie śpiewanie Barańczaka to wycieczka sentymentalna, podróż w aktorskie czasy. To też symptomatyczne, że wyprawiam się w nią akurat w Łodzi, i to w dniu, w którym jest jubileusz mojej Alma Mater, łódzkiej Szkoły Filmowej.

Zajrzy pan?

- Nie, bo już się ze znajomymi po naszym koncercie umówiłem na imprezę alternatywną. Wracając do Barańczaka - kiedy te wiersze czyta się po raz pierwszy, odbiera się je bardzo powierzchownie, wręcz ma się wrażenie, że chyba sobie poeta z Schuberta zakpił. Po czasie dochodzi się do konkluzji, że jest w tej poezji coś poruszającego, niepozostawiającego możliwości romantycznej interpretacji. Problem z wykonaniem tego tekstu jest taki, że nawet, gdyby człowiek miał się wyłożyć, trzeba pozostać chłodnym w ocenie, cały czas iść za tym tekstem. Nie da się tego konstruować wyłącznie muzyczną frazą. To przeżycie z pogranicza piosenki autorskiej.

Jest w tych tekstach dużo autoironii.

- A nawet sarkazmu, również w stosunku do kraju, z którego Barańczak musiał emigrować z powodów politycznych. Konfrontuje ze sobą dwie rzeczywistości. Z jednej strony są wspomnienia z Polski: żółte dymy, kominy, szklarnie, wysypiska śmieci, hałdy - bo pochodził ze Śląska - ale i nadzieja przebijająca przez ten komunistyczno-przemysłowy krajobraz. Z drugiej - Ameryka, wobec której Barańczak nie jest bezkrytyczny. W "Podróży zimowej" opowiada przede wszystkim o samotności. W jednym z tekstów na skrzyżowaniu autostrad bohater staje na czerwonym świetle. W pozamykanej na cztery spusty hondzie widzi kobietę. Konkluduje: "dwa milczymy tylko zdania, a więc jesteś, no to bądź". Mimo świetnej możliwości porozumiewania się po angielsku, w Ameryce dopadła Barańczaka chyba ogromna samotność.

Wy też jesteście emigrantami. Pan mieszka w Niemczech, Lech Napierała w Austrii.

- Ale nasza samotność ma zupełnie inny wymiar. Wyjechaliśmy za granicę, bo czujemy się Europejczykami, kosmopolitami. Ostatnio angażowałem się w politykę Polski, chodziłem na marsze KOD-u, jeśli miałem taką możliwość. Powoli dojrzewam do konkluzji, że nie ma to większego znaczenia, że nic z tego niestety nie wynika.

Kto wpadł na pomysł nagrania "Podróży zimowej"?

- Stanisław Leszczyński, dyrektor Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina. Jego inicjatywy odbierane są czasami jako kontrowersyjne, ale robi dużo dla wysokiej kultury polskiej, nie tylko związanej z Moniuszką i oczywistymi, sztandarowymi wieszczami. Próbuje wyłuskać to, co ma elitarną wartość.

Krystyna Janda była na premierze naszej płyty w Warszawie. Napisała na swoim Facebookowym "wallu", że teksty wspaniałe, ale ona jednak woli Barańczaka czytać...

- Myślę, że więcej osób jednak przekonaliśmy, bo jesteśmy uczciwi, bez względu na konsekwencje natury estetycznej.

Teksty Barańczaka zadziwiają mnie też aktualnością. Powstały w latach 90., a są w nich wszystkie problemy naszego dzisiejszego świata: globalne ocieplenie, kryzys uchodźczy... Jedynym anachronizmem jest gasnąca iskra kineskopu, bo teraz mamy monitory LCD. Do mnie najbardziej przemawia opowieść o starości.

- Droga do śmierci, jak u Mullera, z tym, że u Barańczaka to doświadczenie człowieka dojrzałego, a u Mullera - młodego romantyka, który na skutek nieszczęśliwej miłości i odrzucenia popada w ciężką depresję.

Jak się śpiewało w Bayreuth?

- Dla śpiewaka operowego to absolutne K2. Dla kariery wykonawcy specjalizującego się w muzyce niemieckiej to bardzo istotne doświadczenie. Ale czy mi się tam podobało? Lepiej się czuję w Salzburgu. Dla mnie to zbyt mała miejscowość, zbyt hermetyczne doświadczenie. Walka frakcji w rodzinie podzielonej już w momencie śmierci Wagnera przekłada się na sympatie publiczności i jej specyficzne reakcje. Ten festiwal jest ważny dla mojej kariery, ale nie przeceniałbym jego znaczenia. Cieszę się z zacnego towarzystwa, śpiewał ze mną Piotr Beczała, nasz polski hero.

Obawiał się pan publiczności?

- Nie, i dlatego mnie ona zaskoczyła. Kilkoro artystów oberwało po uszach. Uważam, że kibolstwo, zwłaszcza w operze, jest poniżej pasa. Na pewno nie służy przekazowi artystycznemu, o

**

Tomasz Konieczny

Urodził się w Łodzi w 1972 roku. Studiował aktorstwo w łódzkiej Szkole Filmowej. Śpiewu solowego uczył się w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie oraz w Wyższej Szkole Muzycznej im. Carla Marii von Webera w Dreźnie. Jako aktor debiutował w "Pierścionku z Orłem w Koronie" Andrzeja Wajdy. Jako śpiewak operowy - w partii Figara w operze Mozarta "Wesele Figara" (1997, Teatr Wielki w Poznaniu). Karierę międzynarodową rozpoczął w Niemczech w 1999 roku. Pracował w Lipsku, Lubece i Mannheim. W 2005 wystąpił jako Sarastro w Operze w Stuttgarcie, a jako Osmin w Operze Niemieckiej nad Renem Dusseldorf/Duisburg. W 2014 roku zadebiutował w Carnegie Hall w Nowym Jorku jako Jochanaan w koncertowym wykonaniu "Salome" Straussa oraz wystąpił w roli Jupitera w "Miłości Danae" Straussa na Festiwalu Salzburger Festspiele. Dwa lata później zadebiutował w mediolańskiej La Scali jako Komandor w "Don Giovannim" Mozarta. Stale współpracuje z Wiener Staatsoper. W tym roku jako pierwszy Polak (wraz z Piotrem Beczałą) wystąpił na Festiwalu w Bayreuth - w "Lohengrinie" Wagnera w roli Telramunda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji