Artykuły

Jak ukryć słonia?

Ponowne odkrycia zapomnianych dzieł i autorów nie są w historii literatury i dramatu czymś wyjątkowym. Stanowią najczęściej efekt określonego zapotrzebowania epoki. W ten sposób znaną w elżbietańskiej Anglii twórczość Shakespeare'a rozpropagował powtórnie europejski romantyzm.

Autor "Hamleta" okazał się twórcą ponadczasowym, ranga jego dzieła była silniejsza od zmiennych mód - zazwyczaj jednak o odkryciu mówimy już wtedy, gdy dzieło do społecznego obiegu kultury trafia po rac pierwszy dopiero pa latach.

Jednym z ciekawszych przykładów takiego odkrycia we współczesnym dramacie jest twórczość radzieckiego pisarza. Aleksandra Kopkowa. Szczecińską premierą jego komedii "Słoń", mieliśmy możność oglądać w ostatnich dniach maja na deskach Teatru Współczesnego.

Kopkow nie był z pewnością postacią tajemniczą, ale przyznać trzeba, że wiemy dziś o nim bardzo niewiele. Wiadomości te oparte są poza tym tylko o nieliczne dokumenty i fragmentaryczne relacje współczesnych. Urodzony około 1910 roku na wsi, z trudem kończy szkolę podstawową, i po kilku latach wyrusza z ojcem, sezonowym robotnikiem, w poszukiwaniu pracy do miasta. W Stalingradzie pracuje jako pomocnik sztukatora, wiele czyta i już w 1931 roku rozpoczyna swą twórczość dramatopisarską. W rok później powstaje "Słoń" uważany obok "Cara Potapa" za jego najlepszy sztukę. Mimo to, lata trzydzieste nie przyniosą mu uznania u współczesnych, a wczesna żołnierska śmierć (w 1941 podczas obrony Stalingradu) przyspieszy znacznie proces zapomnienia.

Jego stosunkowo niedawno docenione i zebrane po rozproszeniu dramaty stają się dziś sporym wydarzeniem. Wystawiają je teatry Związku Radzieckiego, NRD, Bułgarii i Polski. Największą popularnością w tym względzie cieszy się, także u nas, właśnie "Słoń".

Intryga dramatu jest prosta, żeby nie powiedzieć - trywialnie prosta: oto w grupie nadwołżańskich kołchoźników zdarza się niezwykła historia, niejaki Moczałkin (Tadeusz Zapaśnik ) znajduje odlaną ze złota statuetkę słonia. Wielki skarb! Budzą się w Moczałkinie tęsknoty za dostatkiem, bogactwem, za "burżujskim życiem" bez pracy. Ale, mimo iż jest on teraz posiadaczem ogromnego majątku, praktyczna realizacja owych marzeń okaże się bardzo trudna. Tym bardziej, że kołchozowa społeczność nie zamierza się po-zbawić udziału w znalezionym skarbie. Powstaje konflikt: Moczałkin chce zachować słonia dla siebie przewodniczący kołchozu Kurycyn (Andrzej Saar) namawia go by zwrócił bogactwo państwu, to jest by przekazał je kołchozowi. A znajdą się jeszcze tacy, którzy chętnie pogodziliby zwaśnione strony przywłaszczając złotego słonia sobie.

Historia przetargu i jego finał - oto nieskomplikowana akcja sztuki. Rzecz dzieje się w ciągu jednej doby w chacie Moczałkina. Jedność czasu i miejsca ułatwia ekspozycję postaci, kondesuje emocje, ale pozbawia komedię efektów związanych z częstą zmianą scenerii ł wynikającym stąd żywym tempem.

W tej sytuacji cała siła dramatu opierać się musi na słowie. I tak też jest w rzeczywistości. Na scenie nie dzieje się bowiem praktycznie nic innego prócz rozmów. Nawet pozorny wyjątek: ucieczka balonem, nie jest odstępstwem od tej reguły, przeciwnie - mimo ii werbuje niezwykłe środki techniczne (Moczałkin unosi się w balonowej gondoli i znika w chmurach) zdaje się ich znaczenie odsuwać na dalszy plan. Zanim Moczałkin wzbije się w powietrze, długo jeszcze będzie rozmawiał ze zgromadzonymi przyjaciółmi... o tym co w powietrzu spotkać go może.

O ile jednak dialogi są w tym wypadku czymś oczywistym, o tyle monologi typowe raczej dla prozy i z trudnością przez scenę adaptowane, osłabiają teatralność dramatu, usztywniając go i stwarzając wrażenie monotonii. I mimo iż monologi u Kopkowa nie rażą, to znaczne nasycenie nimi sztuki nie wychodzi z pewnością spektaklowi na dobre. Szczególnie widoczne jest to w pierwszym akcie, który wypełnia niemal w całości opowiadanie Marfy (Urszula Nowacka) o dziwnym zniknięciu i zachowaniu męża. Dowcipne pytania Kurycyna spełniają rolę uatrakcyjniającą ów monolog, ale nie są w stanie zmienić jego charakteru.

Nie sposób wszakże odmówić autorowi "Słonia" szczególnego talentu. Znakomicie stosuje on żart słowny i przy całej monotonii formalnej swojej komedii potrafi uniknąć przegadania, a co za tym idzie - znudzenia widowni.

Nie ulega jednak wątpliwości, że nawet najdowcipniejsze dialogi prędko mogłyby znużyć, gdyby nie niosły za sobą istotnych treści. A pod tym względem "Słoń" jest sztuką ambitną, nie szukającą łatwych rozwiązań, porusza tematy ważkie, żywo interesujące współczesną publiczność. Świadczy o tym zresztą reakcja sali, często wybuchającej śmiechem, i nagradzającej oklaskami najcenniejsze kwestie. Problematyka komedii Kopkowa trafia zresztą do przekonania nie tylko szczecińskim widzom.

W czym więc tkwi istota owego powodzenia? Na czym polega aktualność dramatu sprzed 45 lat?

Gdyby kazano mi wymienić jeden, podstawowy dla tej sztuki problem, nie zastanawiając się długo odpowiedziałbym: chodzi o to, jak ukryć słonia. I tylko pozornie byłaby to odpowiedź powierzchowna. Moczałkin bowiem faktycznie boryka się z tym problemem ukrywając złoty skarb gdzie tylko można, ale próżność jego wysiłków nabiera jednocześnie rangi metafory. Złoty słoń staje się w trakcie tych poczynań Słoniem, czyli czymś nie do ukrycia. Czymś, wobec czego trzeba zająć określoną, zdecydowaną postawę. Zbyt widoczny, żeby go pominąć milczeniem staje się przedmiotem sporu.

Spór Moczałkina z Kurycynem jest zresztą, nie tyle sporem o sam skarb ile o prawo do niego i formę jego istnienia. Moczałkin to racja prywatna, Kurycyn społeczna. Dla obu złoty słoń stanowi nie lada gratkę, starają się więc nawzajem przekonać, prócz argumentów używając w dyskusji sprytu, a nawet siły Moczałkin sięga po strzelbę. Kurycyn powołuje się na władzę. Obaj jednak na równi nie przykładają wagi do tych manifestacji, obaj interesują się tylko swoją stroną interesu. Moczałkin ani myśli dzielić się z kimkolwiek, Kurycyn gotów Jest przekupić go i zagarnąć słonia kwitując odbiór... fanfarami i uściskiem ręki.

Racje obu antagonistów z wolna przestają być racjami, dla obu liczy się już tylko słoń. Za każdą cenę, ale i bez ustępstw. Kopkow ukazuje nam Moczałkina i Kurycyna ja ko figurki zaślepione swoją ideą, skarykaturowane. bezduszne f do maksimum pozbawione obiektywizmu Postawy, gesty i zachowanie tracą więc rangę wzorów którym winniśmy się podporządkować, są nie tyle propozycją wyboru najsłuszniejszej drogi, ile obrazem niebezpieczeństw czyhających przy każdej z nich. Jest bowiem "Słoń" sztuką o braku porozumienia między racjami. które przecież powinny się wzajemnie uzupełniać W tym tonie utrzymany jest też finał komedii, choć przyczyna całego sporu - złoty słoń - umyka obu zwaśnionym stronom. Czyżby aluzja do tego. że efektem takiego braku porozumienia może być zaprzepaszczenie wspólnej szansy?

Przedstawienie szczecińskie może się podobać. Jego reżyser, Krzysztof Zaleski zdynamizował je wyraźnie, pozostawiając jednak sporo miejsca na refleksje i "głębszy oddech". Dramaturgiczne braki komedii postarał się zrównoważyć częstą zmianą rytmu, pewnym dystansem do drapieżnej aluzyjności wygłaszanych przez postaci prawd.

Do celniejszych pomysłów spektaklu, zaliczyłbym personalne wprowadzenie doń Zespołu Muzycznego z Technikum Mechaniczno-Energetycznego w Szczecinie. Pomysł ów osadza sceniczną rzeczywistość daleką przecież w gruncie rzeczy od realizmu, w obrębie przypowieści, bliskiej ludowej rosyjskiej bajce. Muzykanci, poruszający się jak cienie wśród zaaferowanych bohaterów sporu o słonia, i grający (dobrze!) wciąż ten sam tajemniczy (choć również o proweniencji ludowej) motyw kompozycji Jerzego Stanowskiego, pozwalają spojrzeć na przedstawienie z większej perspektywy. Wyzwala to zresztą serię skojarzeń z fantastycznym światem "skazek" w którym rzeczywistość bardzo bliska jest baśni, a baśń rzeczywistości... Złoty słoń, mógłby być w tej scenerii nawet złotą rybką, a Moczałkin szczęśliwym rybakiem, gdyby...

No właśnie, gdyby nie nowy. współczesny i gorzki kontekst.

Zespół muzyczny to zresztą nie jedyny element świadczący o przesunięciu akcentów z realizmu na fantastykę. Wszystkie ściszenia tonu. nagłe, tajemnicze zawieszenia akcji, czy wreszcie zgrabnie stylizowana scenografia Wojciecha Wołyńskiego świadczą o twórczej kontynuacji inscenizatorskiego pomysłu.

Godna uwagi jest także gra aktorów, zwłaszcza w przypadku Tadeusza Zapaśnika (Moczałkin). który za swoją kontrolowaną żywiołowość zbiera oklaski przy otwartej kurtynie i nieodparcie zabawnej Irminy Babińskiej (Dasza), która z nieciekawej w sumie postaci córki potrafiła stworzyć prawdziwą rolę.

Spektakl w Teatrze Współczesnym nie powinien należeć do tych. na które trzeba specjalnie zapraszać. jednakże wszystkim niezdecydowanym radzę go obejrzeć: to po prostu dobra i pouczająca zabawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji