Artykuły

Teatr o wychodzeniu z szafy

"O mężnym Pietrku i sierotce Marysi. Bajka dla dorosłych" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Gdzie się wydarza ta opowieść? W jasnym świetle manifestów czy przyciemnionym reflektorze niejasności? Od soboty w Teatrze Polskim spektakl "O mężnym Pietrku i sierotce Marysi"

Przedstawienie Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina opowiada o związku Marii Dulębianki i Marii Konopnickiej. Historia ich relacji (Konopnicka nazywała Dulębiankę pieszczotliwie "Pietrkiem") staje się punktem wyjścia do rozważań na tematy tak istotne jak emancypacja kobiet, nieobecność lesbijek w polskim dyskursie (społecznym, politycznym, artystycznym) czy związki partnerskie.

Polifonia głosów

Janiczak w swoim tekście zderza różnorakie postawy, prezentuje rozmaite strategie rozumienia tego samego problemu. To charakterystyczna cecha jej dramaturgii, która oświetla dane zagadnienie z wielu perspektyw, a tekst staje się polifonią ścierających się głosów i poglądów, czasem niezwykle gęstą (momentami za gonitwą myśli trudno nadążyć).

Mamy zatem Marię Dulębiankę (Monika Roszko wyjątkowo celnie łącząca siłę przekazu z liryzmem i subtelnością) - realną bohaterkę walki o prawa kobiet, głośno upominającą się o swoje prawa i jasno artykułującą swoją miłość do Konopnickiej. Ich związek był tak silny, że na ich życzenie, pochowane zostały we wspólnym grobie - potem jednak, by nie tworzyć rys na pomniku Matki Polki polskiej literatury, ciała rozdzielono.

Obok, o swoje racje upomina się także Helena Konopnicka (wspaniała, wreszcie porządnie obsadzona Kornelia Trawkowska) - wyklęte dziecko Marii. Helena uznana za histeryczkę i kleptomankę u Janiczak dopomina się matczynej miłości i uznania, jest łakoma na wszelkie możliwe przygody, namiętności i pożądania, prezentuje sobą nieskrępowaną wolę i siłę uczuć.

Na scenie jest także druga córka (Mariusz Adamski), "ta dobra i porządna", budującą pomnik własnej matki, strażniczka jej pamięci.

Co jakiś czas odzywa się też Maksymilian Gumplowicz (Michał Kaleta), beznadziejnie zakochany w Marii, gotowy na wszelkie dla niej poświęcenia.

Do tego wszystkiego mamy również Marguerite John Radclyffe-Hall (Barbara Krasińska), pisarkę tworzącą w tym samym czasie co Konopnicka, a poruszającą dużo odważniej temat miłości lesbijskiej. W partnerkę Marguerite, Mabel Batten, wciela się Zuzanna Saporznikow (na razie występująca gościnnie, ale miejmy nadzieję, że niedługo się to zmieni). I to właśnie ona najbardziej dosadnie oskarży instytucję i medium teatru o powielanie patriarchalnych, przemocowych i seksistowskich wzorców.

Niezdecydowana Konopnicka

W centrum tego spiętrzenia postaci, losów i dyskursów znajduje się Maria Konopnicka, grana przez Agnieszkę Kwietniewską - wspaniałą aktorkę, wielokrotnie współpracującą z tandemem Rubin & Janiczak.

Rola Kwietniewskiej ujawnia jakby drugi, podskórny temat tego spektaklu, czyli wstyd. Jej Konopnicka nie jest radykalna czy zdecydowana - przeciwnie, co chwila zmienia zdanie, ulega różnym afektom. Chce wreszcie wykrzyczeć swój bunt, jednak w ostatniej chwili się wycofuje. Już prawie zaczęła nowe życie, ale wciąż doganiają ją demony przeszłości i trupy z szafy. Wreszcie - już sama prawie z szafy wyszła, ale zaraz do niej wraca, bo w środku niby bezpieczniej (to akurat nie metafora: na scenie stoją dwie ogromne szafy, w środku których umocowane są łóżka i poduszki).

To niezdecydowanie, migotliwość i rozedrganie wydaje się dużo ciekawsze niż jasne, konkretne stanowiska (które często w tym spektaklu kompromitują się dużo bardziej niż niemoc Marii). Pewnie dlatego tak nieco drażni finał spektaklu, w którym Maria ostatecznie wybija się na własną niepodległość i wypowiada ze sceny swój emancypacyjny manifest (choć oczywiście rozumiem ten przekaz i w pełni go popieram).

Dużo pytań

Jest w tym spektaklu bardzo ciekawa sprzeczność na poziomie formalnym: z jednej strony oskarża się w nim teatr repertuarowy o reprodukowanie złych wzorców i praktyk, a z drugiej strony Rubin stworzył wyjątkowo klasyczne (jak na siebie) przedstawienie. Żadnych interakcji z widownią, żadnego wychodzenia z roli, pięknie mówiony tekst, kostiumy, liryczne sceny ładnie oświetlane reflektorem punktowym.

Czyli co? Próbujemy rozmontować system od środka? W stare formy wszczepić nowe treści? Czy może przeciwnie - sami dokonujemy autokompromitacji? W jaki sposób forma wpływa tutaj na treść? I odwrotnie? Czy to jest w ogóle ważne? Czy środek przekazu na pewno sam jest przekazem? Gdzie się wydarza ten teatr? W jasnym świetle deklaracji i manifestów czy przyciemnionym reflektorze niezdecydowania i niejasności? Te (i inne), bardzo ciekawe pytania rodzą się w głowie w czasie oglądania "O mężnym Pietrku i sierotce Marysi". Bajkowy tytuł wcale nie jest zwodniczy - wiadomo, że bajka ma uczyć. A najlepiej się uczy przez zadawanie pytań.

Kolejne spektakle - 30 października, 3 i 4 listopada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji