Artykuły

Piękne liszaje

Krystian Lupa napisał o powieści "Wymazywanie" Thomasa Bernharda, że jest "monotonna i upierdliwa". Po czym przetłumaczył ją i wystawił w dwóch częściach w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Z powodzeniem. To nie jedyny paradoks spektaklu, który chwilami odrzuca, po to jednak, by w finale olśnić reżyserską ideą pokazywania życia bez oszustwa teatralnej magii.

Mimo wieści o tragicznej śmierci rodziców, Franz Murau (Piotr Skiba) nadal buntuje się przeciwko fałszowi życia swojej austriackiej, katolickiej rodziny. Przed włoskim uczniem Gambettim piętnuje ojca (Adam Ferency), który nie uratował sąsiada przed obozem koncentracyjnym, lecz nie wahał się ukrywać po wojnie nazistów. Wspomina sadyzm matki (Jadwiga Jankowska-Cieślak) i jej romans z kardynałem Spadolinim (Marek Walczewski).

Wszystko prawda, ale jak zaakceptować spektakl Krystiana Lupy, gdy monotonny monolog Franza zacznie kierować nasz wzrok w stronę wyjścia? Atak zdrowego śmiechu Gambettiego z obsesji swego nauczyciela to pierwszy sygnał odsłaniający sens inscenizacji. Każda kolejna scena pokazuje, że Lupa świadomie zrezygnował z uroków oczywistych prawd, jednoznacznych postaci i dramaturgicznych pewniaków. Zafascynowała go ludzka brzydota, z premedytacją zanurzył się w powolnym rytmie życia. Czyni to kosztem łatwego odbioru widzów i taniej popularności.

Koszty ponoszą także aktorzy. Wpisani w liszajowatą, pokrytą kurzem i brudem scenografię, nie upiększają granych przez siebie postaci. Jankowska-Cieślak to kobieta o zaciętym wyrazie twarzy. Ferency jest ponurym pantoflarzem. Marek Walczewski - najbardziej wyrazista rola spektaklu - gra groteskowego kłamcę o manierach dyplomaty, zaś Małgorzata Niemirska ciotkę ulegającą manii prześladowczej. Nie jest wolna od śmiesznostek szukająca szczęścia w poświęceniu poetka Maria znakomitej Mai Komorowskiej. Odsłanianej prawdzie o postaciach towarzyszy niewymuszony rodzajowy komizm - wyznań Spadoliniego, rozmowy przy katafalkach, konfliktu siostry Franza, Cecylii (Jolanta Fraszyńska) i jej męża (Marcin Troński) czy wyreżyserowanej po mistrzowsku sceny ich ślubnego portretu.

Śmieszny jest walczący z rodziną Franz. Wykładając filozofię krzyczy: "Moja głowa jest pusta!". Ale jego ignorancja jest także prowokacją. Krzyczy w imieniu największych - Pascala, Kanta, Schopenhauera oraz wszystkich tych, którzy walcząc z fałszem kończyli na manowcach, padli ofiarą gry pozorów. Jak pokazuje finałowy monolog, uratować przed nią może nas wyłącznie szczere rozliczenie z samym sobą - "monotonne i upierdliwe". Franz tylko na takim fundamencie mógł zacząć budować swoją wolność. Tym tropem w teatrze podąża Lupa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji