Artykuły

Wagner zamordowany

Kilka już lat temu zapowiedziano, że na scenie - warszawskiego Teatru Wielkiego wystawiony zostanie jeden z wagnerowskich dramatów muzycznych: przecież "nie wypada", aby najbardziej reprezentacyjny teatr operowy stroni} od wielkiego repertuaru. Zapowiedź wreszcie została zrealizowana: na afisz wszedł "Tannhäuser".

Cieszyć się z tego, czy smucić?

Pytanie takie nie mogłoby oczywiście zostać postawione, gdyby przedstawienie wielkiej wagnerowskiej opery dawało częściowo choćby satysfakcję. Niestety: jest to spektakl - klęska, spektakl napawający najwyższym niepokojem o dalsze losy stołecznego Teatru Wielkiego.

Jedyne pozytywne elementy warszawskiej realizacji "Tannhäusera" to pewien sceniczny rozmach, oryginalność operującej projekcją scenografii, dość efektowny układ niektórych tańców. Lecz to, że reżyser chętnie posługuje się sceną obrotową, że autorka scenografii operuje bardzo sprawnym warsztatem nie oznacza jeszcze, że poczynania te przynoszą z sobą walor piękna. Wręcz przeciwnie: projekcje służą wprawdzie dobrze ciągłości akcji, lecz chwilami są wręcz obrzydliwe zarówno w kolorystyce, jak w rysunku. Na scenie zaś króluje bezruch i bardzo kiepskie aktorstwo...

A strona muzyczna? Jest to - niestety - najsłabszy składnik spektaklu. Dość poprawnie wywiązała się ze swego niełatwego zadania jedynie Hanna Lisowska w partii Elżbiety, wyróżnić można by jeszcze Krystynę Szczepańską jako Wenus. Wszyscy pozostali soliści śpiewali źle (Roman Węgrzynów roli tytułowej) lub bardzo źle (Jerzy Ostapiuk - Hermann. Zdzisław Klimek - Wolfram, Lesław Wacławik - Walther); jak na ironię rzecz dotyczy turnieju śpiewaków na Wartburgu... W tej wersji turniej nie oznaczał się raczej najwyższym poziomem!

Aktualny kierownik artystyczny Teatru Wielkiego, Antoni Wicherek, prowadził od pulpitu dyrygenckiego premierowe przedstawienie. Wydawać by się mogło, że niejako z góry postawił sobie zadanie minimalistyczne: aby grać w miarę równo. Efektem był "Tannhäuser" pozbawiony nie tylko dramatycznej siły, romantycznego patosu czy chociażby zewnętrznego blasku, ale nawet jakiejkolwiek myśli przewodniej. Zaiste - nie na tym polega chyba rola kierownika muzycznego w operze!

Wszystko razem po prostu zasmuca. Gdyby to była jedna nieciekawa premiera wśród wielu dobrych! Lecz nowe pozycje repertuaru pokazują się w Teatrze Wielkim rzadko, a Jeszcze rzadziej uwieńczane bywają częściowym choćby sukcesem... Czyżby historia tej placówki miała stać się historią permanentnego artystycznego kryzysu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji