Artykuły

Chwalę feministyczny spektakl

"Miłość od ostatniego wejrzenia" Verdany Rudan w reż. Iwony Kempy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w portalu wPolityce.pl.

"Miłość do ostatniego wejrzenia" to dla mnie idealny przykład przedstawienia, które budzi mieszane wrażenia. Oglądałem to z zapartym tchem, ba dołączyłem szczerze do ludzi, którzy na widowni salki im. Mikołajskiej Teatru Dramatycznego w Warszawie wstali z owacjami (nie na każdej premierze to się zdarza).

A zarazem odczuwam opór. Sztuka chorwackiej autorki Vedrany Rudan opowiada o świecie, w którym mężowie biją i zmuszają do współżycia żony. Tak naprawdę uważny widz zauważy, że mamy tu historie zaledwie dwóch kobiet, choć odgrywają je - na tle oszczędnej, ale sugestywnej dekoracji Joanny Zemanek - cztery aktorki. No może pokazują historie trzech kobiet, jeśli potraktować jako coś odrębnego opowieść o dziewczynce, która zabiła ojca. Ale jej rodzina jest podejrzanie podobna do rodziny jej bardziej dojrzałej odpowiedniczki, która przejmuje narrację. Więc może to pierwsze zabójstwo to tylko produkt wyobraźni?

Historia jednej bohaterki dominuje, to ona zasypuje nas okrutnymi, a czasem obrzydliwymi szczegółami. Druga kobieta, robiąca coś swojemu mężowi na polowaniu, powraca od czasu do czasu. Sugestywność opowieści polega na tym, że wizje tych dwóch kobiet wypełniają nam cały świat. Powiększają to wrażenie wygłaszane ze sceny uogólnienia mające postać manifestów. Tak, całość to chwilami feministyczny, a może nawet bardziej antymęski manifest.

Jak na to ideologiczne założenie ogląda się to jednak wyjątkowo dobrze. Zarazem wątpliwości pozostają. Stereotyp staje się wszystkim. Jak w filmie "Kler" - tylko tu dotyka połowy ludzkości.

Może potrzeba czegoś takiego żeby wywołać wstrząs? Może. Po przedstawieniu spytałem wszakże kobiety siedzącej obok mnie: "To tak nas widzicie?". Zaprzeczyła.

Perfekcyjna reżyseria Iwony Kempy uczyniła z tego widowiska coś żywego i wciągającego. Cztery kobiety przejmują role jedna od drugiej, można rzec przekazują je sobie. Ba grają też, świetnie, pojawiających się mężczyzn , z definicji, opresorów: męża, ojca. To powtarzanie podobnych sytuacji w zaklętym kręgu tych samych osób potęguje wrażenie, że mamy do czynienia z dziedziczną chorobę.

Panie: Magdalena Czerwińska, Anna Gajewska, Agata Wątróbska i najmłodsza, Karolina Charkiewicz, przekonują nas, jak mocnymi siłami aktorskimi dysponuje dziś Dramatyczny. Potrafią zagrać każdą emocję, przepoczwarzyć się dowolnie, wchodzić w postać i dowolnie z niej wychodzić. Ba, uczynić wulgarność, której nadmiaru na scenie zwykle nie lubię, czymś uzasadnionym. Ba, zdobyć się na odrobinę szczególnego, wisielczego humoru. Skądinąd to także zasługa tekstu. Technika opowiadania jest tu nienaganna.

Wyróżniłbym może moją ulubioną Agatę Wątróbską, nagrodziłbym dodatkowymi owacjami wciąż początkującą Karolinę Charkiewicz, ale to niesprawiedliwe. Bo one zaczynając od ról podsądnych, a potem dowolnie składając z przerażających puzzli świat, są częścią wspólnego mechanizmu. Naprawdę dobra robota.

W kilku momentach pojawia się ta piąta, Małgorzata Niemirska, którą niedawno chwaliłem za monodram w ramach "Kobiet bez znaczenia", na tej samej scence Mikołajskiej. Gra babcię, potem matkę. Zaprzyjaźniony aktor zauważył, że równie dobrze mogłaby być jedną z tych kobiet, pomimo wieku. To przecież widowisko oparte na potędze wyobraźni, a Niemirska panuje nad naszą wyobraźnią jak mało kto.

Czy pogodziłem się z feministyczną wizją świata? Widzę jej pułapki, zwłaszcza w momentach, kiedy panie a to teoretyzują, a to sprowadzają świat do obrzydliwej narzucającej im się męskiej fizjologii. Świat to coś więcej niż fizjologia, chciałoby się zawołać z widowni.

Ale po trosze tak jest także dlatego, że kobiety (kobieta?) sportretowane w sztuce nie są wyidealizowane. Je także autorka oskarża, choć głównie o ograniczone horyzonty, gdzie poza zdobyciem faceta nic się nie liczy. Ten świat jest w ogóle dość pusty, sprowadzony do dóbr materialnych, do nawyków i odruchów. I to on rodzi przemoc. Skądinąd ta pustka rodzi też poczucie bezradności. Bo gdzie szukać recepty, skoro zdaniem autorki ludzie tacy są?

Słuchając tego wszystkiego, zastanawiałem się o jak masowych zjawiskach mówimy. I powtarzałem sobie, że nie byłoby tego, gdyby ci ludzie byli przez kogoś nauczeni odrobiny delikatności i kultury. Autorka zdaje się wierzy, że kobiety powinny się radykalnie odciąć od mężczyzn z ich penisami i aspiracjami do wszechwładzy. Ale to tylko jej intuicja. Pomimo wypowiadania pewnych kwestii tonem deklaratywnych napomnień, prostej recepty nie ma. I chyba nawet być nie może.

Zarazem rozentuzjazmowanym przesłaniem, zapewniającym po przedstawieniu, że to "trzeba było wreszcie powiedzieć", warto przypomnieć, że autorka pochodzi z Chorwacji. Gdzie dominacja mężczyzn jest chyba mocniej ugruntowana niż w Polsce, a na pewno mocniej niż na Zachodzie. Do nas już właśnie z Zachodu docierają zjawiska odwrotne. Dochodzi do przegięć, także prawnych, w drugą stronę (czy może w drugie strony), facetów zadufanych w sobie i bezkarnych zastępują zakompleksieni , państwowy feminizm prowadzi do rozmaitych absurdów. Tę rzeczywistość także chciałbym kiedyś zobaczyć w teatrze. Ale wobec nachylenia większości twórców teatralnych w jednym kierunku, prędko się nie doczekam.

Ale warto się przejrzeć w takim lustrze, albo w takich oczach. No i warto zobaczyć kawałek dobrego teatru, gdzie aktorów słucha się uważnie, bo nie zostawiają nam innego wyboru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji