Artykuły

Szkoda Moliera do kabaretu

Prostota, z jaką Mikołaj Grabowski próbuje nas zabawić pogodną i beztroską inscenizacją "Tartuffe'a", jest rozbrajająca, wszelako niebezpieczna.

Humor Moliera jest o wiele bardziej przenikliwy i gorzki, niż sądzi reżyser, przejęty głównie puszczaniem oka do widza i mnożeniem grepsów. Blamaż.

Autor przestrzega nie tyle nawet przed religijnym fanatyzmem - jakkolwiek to on właśnie przyczynił się do zakazu wystawiania utworu przez pięć lat po powstaniu - ile przed zwyczajnym zaślepieniem. Brakiem rozsądku, czyniącym człowieka podatnym na manipulacje. Pokazuje, jak bezwzględna przebiegłość przybiera maski pokory i cnoty, co pada na podatny grunt wszędzie tam, gdzie autentyczna wiara ustępuje miejsca konwenansowi i fasadowości.

Mikołaj Grabowski umieścił akcję we współczesnym salonie, wyposażonym w garnitur zdobnych mebli. Przypuszczalnie podróbek antyków, sądząc po guście nowobogackich, którzy się w nim pojawiają. Ich ostentacyjna pastelowaelegancja ujawnia jakieś niedopasowanie, pęknięcie. A to Elmira (Katarzyna Gniewkowska) zaskoczy wyzywającą czerwienią lakierowanych butów na wysokim obcasie, to znów Marianna (Katarzyna Warnke) paraduje w futrzanej białej czapie uszance albo zgoła bez żadnej szmatki. Ta ostatnia wersja, choć miła dla oka, pozbawiona jest jakiegokolwiek sensu.

Mimikra świętoszkowatego szalbierza Tartuffe'a (Zbigniew W. Kaleta) każe mu obnosić dość nijakie szarości. Despotyczny pan domu Orgon (Krzysztof Globisz) i jego matka Pani Pernelle (Halina Kwiatkowska) odcinają się od kolorowego tła ascetyczną czernią. Podobnie przyodziana, jakkolwiek nie z własnej woli, została pokojówka Doryna (Urszula Kiebzak).

Utarczki zdroworozsądkowej służki z zaślepionym chlebodawcą należą do najlepszych scen przedstawienia. Obok innej z jego udziałem, bezspornie znakomitej, gdy będąc mimowolnym świadkiem poczynań Tartuffe'a, wychodzispod stołu na klęczkach, by przed obliczem uwodziciela zająć miejsce swej żony Elmiry. Przez chwilę mamy wrażenie, że wciąż jeszcze ulega zwodniczemu urokowi hipokryty. Nawet wspaniała gra Krzysztofa Globisza nie jest w stanie uratować tego widowiska.

Kilka intrygujących akcentów nie składa się w inscenizacyjną całość. Gdyby nie scena zalotów Marianny i Walerego (Andrzej Rozmus) - rozegranych jako pastisz mistrzostw w jeździe figurowej na lodzie w kategorii par sportowych - do końca nie byłoby wiadomo, w jakim celu Grabowski wbił bohaterów we współczesne kostiumy. Pomysł, raczej średni w koncepcji, zawiódł i w wykonaniu. O wiele skuteczniej, choć niezamierzenie, Marianna ślizgała się wcześniej, nerwowo krążąc po parkietowej mozaice salonu, niż w spowolnionym układzie tanecznym z partnerem.

Takimi to atrakcjami przedstawienie w Starym Teatrze próbuje uwieść widza. Nadmiar zewnętrznych chwytów - bardziej kabaretowej niż teatralnej proweniencji - nie wydaje się służyć tekstowi. A trzeba oddać sprawiedliwość, że nowy przekład Jerzego Radziwiłowicza jest eleganckim jedenastozgłoskowcem - utrzymanym w stylu epoki, a przy tym potoczystym i pozbawionym archaizmów. Szkoda go do tej antologii mniej lub bardziej udanych przypadków, które czasem bawią, czasem irytują. Jak na narodową scenę to stanowczo za mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji