Artykuły

Wielki urzędniczy przekręt u Moliera

"Tartuffe" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

"Tartuffe" Mikołaja Grabowskiego to nie satyra na dewocję, ale opowieść o nieczystych powiązaniach władzy, sprawiedliwości i kapitału.

Długa batalia, jaką stoczył z urzędnikami Mikołaj Grabowski, oficjalnie zakończyła się w styczniu - przez pół roku krążyły pogłoski o zamiarach nowej władzy odwołania urzędującego dyrektora Narodowego Starego Teatru i powołania na jego miejsce Andrzeja Seweryna. Dopiero gdy ostatecznie rozwiał je wiceminister kultury Jarosław Sellin, Grabowski mógł zająć się układaniem repertuaru.

Po premierze "Tartuffe'a" widać jednak, że napięcie nie opuściło krakowskiej sceny. Reżyser odczytał Molierowską komedię, jako sztukę o urzędnikach, obsadzaniu stanowisk i mętnych relacjach kapitału, świata przestępczego i władzy. Komu grozi się teczkami, a z kim lepiej się dogadać? Komu wspaniałomyślnie się wybacza, a kogo wywleka z salonu? Interpretacja z Teatru Starego to koniec "Tartuffe'a" jako tekstu z happy endem i przesłaniem moralnym.

Dotąd wszyscy zgadzali się na ogół, że "Świętoszek" to satyra na bigotów i ojców-tyranów, a zarazem tragedia rodziny terroryzowanej przez oszusta. Taką wersję pokazał w marcu Jacques Lassalle na deskach warszawskiego Teatru Narodowego (w tym samym odświeżonym tłumaczeniu Jerzego Radziwiłowicza). Artysta paryskiej Comedie-Française postawił na tradycję: kostiumy z epoki, oryginalny rytm XVII-wiecznej frazy. Klasycznego widowiska mogła spodziewać się publiczność przybyła na krakowską premierę. Na wrzynającym się w widownię podeście zrekonstruowano fragment stylowego wnętrza. Ogromne lustra, jasne komódki, foteliki upodabniały scenografię Magdaleny Musiał do makiety w muzeum czy ekspozycji z targów meblowych. Ale gdy po chwili do salonu wpadała chmara współcześnie ubranych aktorów, stało się jasne, że nie jesteśmy w Wersalu, ale w świecie sławnych i bogatych. Można by tu kręcić "Dynastię", "Rodzinę Soprano" czy "Modę na sukces". Do tych wnętrz doskonale pasują nie tylko sprzęty, ale i postaci. Żona pana domu Elmira (Katarzyna Gniewkowska) przedstawiana zwykle jako wzór cnót i niewinności to typowa kobieta luksusowa. Paraduje od rana w wydekoltowanej czerwonej sukni, uwodząc wszystko, co napotka na swojej drodze. Jest drapieżna, zachłanna, zdeterminowana. Po raz pierwszy łatwo dać wiarę teściowej, pani Pernelle (świętująca 65-lecie pracy scenicznej Halina Kwiatkowska) zarzucającej Orgonowej niemoralne prowadzenie. Uwagi wyśmiewanej przez rodzinę staruszki okazują się zresztą w wielu kwestiach zadziwiająco trafne. Dom jest w stanie rozprężenia.

Jej zblazowana wnuczka Marianna (Katarzyna Warnke) człapie po pokojach w niechlujnej kombinacji dresu i piżamy, a wnuk Damis (Piotr Polak) ciska się, wścieka i buntuje miotany burzą hormonów. Sam Orgon (Krzysztof Globisz) ma w swoim domu najmniej do powiedzenia. To prymitywny pantoflarz, który najprawdopodobniej wżenił się w kapitał albo dorobił się na ciemnych interesach. Nikt go nie szanuje, nikt się z nim nie liczy. Chociaż cała rodzina pije herbatę przy stole, jemu nakrywa się osobno. Zamiast jednej z cieniutkich filigranowych filiżanek służąca (dumna i pyskata Urszula Kiebzak) serwuje mu ordynarną bufetową szklankę, zamiast aromatycznego naparu z imbryczka - herbatę z torebki. Nic dziwnego, że upokarzany, lekceważony, pouczany przez bogatego szwagra (Tadeusz Huk) Orgon potrzebuje kogoś, kto by go bezkrytycznie wielbił. Wydaje się spragniony pochlebstw jak cukru, który sypie do szklanki bez opamiętania.

I tu pojawia się Tartuffe (Zbigniew W. Kaleta). Rola Tartuffe'a jest największą niespodzianką spektaklu. To już nie cyniczny szalbierz, ale prosty cwaniaczek, któremu trafiło się zaproszenie na salony. Źle się czuje wśród wykwintnych mebli, wstydzi się własnej nieporadności. Jego pociąg do Elmiry jest prostacki, ale szczery. Nie on trzęsie domem. Jest tylko ofiarą obsesji Orgona i niejasnych powiązań mafijnych z decydentami. Gdy próbuje naśladować swoich gospodarzy, obnażyć ich przekręty, praworządna władza mówi stop.

Z widowni zrywa się trajkocąca urzędniczka. Baronowi Orgonowi oddaje jego teczkę, a Tartuffe'a, parweniusza i chama, karze zawlec do więzienia. Sprawiedliwość i prawo łaski jest tylko dla wybranych.

"Tartuffe" Grabowskiego byłby jednym z jego najlepszych spektakli, gdyby opierał się na czymś więcej niż na przewrotnym pomyśle. Tymczasem wiele jest scen sztywnych, rozwlekłych i przeładowanych. Niekorzystnego wrażenia dopełniają koszmarne zmiany świateł i muzyczka (od Mozarta po "California Dreams") włączana co chwila przez jakiegoś złośliwego ducha. Do pełnej ilustracyjności brakuje tylko piosenki Gorana Bregovicia w wykonaniu Krzysztofa Krawczyka "Mój przyjacielu, przyprowadziłem cię z ulicy ", która świetnie oddałaby mafijno-erotyczny nastrój przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji