Molier dobrze zmontowany
W renesansowym włoskim teatrze wędrowna trupa aktorska pojawiała się na rynku miasta, rozkładała dekorację i rozpoczynała swoje popisy. Na Scenie Pod Ratuszem zespół Teatru Montownia postawił dużą skrzynię. I zaczęło się
Gra stała się molierowską wariacją. Tekst komedii był jedynie pretekstem, inspirującym na różne sposoby wyobraźnię aktorów.
Całość została zamknięta w konwencji próby - zajęć w szkole teatralnej. Wymieniano uwagi: należy recytować tekst tak, jak go "przepowiedziano"; "nie przecinać rękoma powietrza" i unikać przerysowań, bo są "wbrew intencjom teatru". Młodzi aktorzy wykpili te cenne wskazówki. Udowodnili, że "wielkie role" można rysować grubą kreską. Próbę zamienili w molierowską farsę. Pełno tu było machania rękoma, przewrotów, skoków, cyrkowych popisów, przesadzonych gestów, gagów rodem z komedii dell'arte. Każdemu z bohaterów przypisano charakterystyczną sylwetkę, chód, mimikę twarzy. Spotykali się ze sobą poskręcani, zgrzybiali staruszkowie; drobiący kroczki, nieporadni amanci oraz pełen energii i elegancji mistrz intrygi Skapen. Na przejście z jednej roli w drugą wystarczała sekunda za kulisami. Znikał amant, wychodził stary sknera. Grze potrzeba czasem odrobiny szelmostwa. W "montowaniu" całości spektaklu nie pojawiła się najmniejsza dziura. Aktorzy szczelnie wypełniali scenę. Płynęli z jednego gestu w drugi. Nie potrzeba było żadnego innego wnętrza, oprócz wnętrza skrzyni. Jej obrót oznaczał zwrot akcji. Intryga toczyła się w zawrotnym tempie. Nad wszystkim czuwał przebiegły Skapen, który doprowadził do szczęśliwego finału. Przyczyną rodzinnych sporów okazała się pomyłka.
Kiedy pod koniec spektaklu powrócono do poważnych rozważań o aktorstwie, scena "wbrew intencjom teatru" stawała się pusta, a widz nie wierzył już w ani jedno słowo.