Artykuły

05. FNT. Dzień 5. Bez przecinka ani bez pauzy

"Lwów nie oddamy" Katarzyny Szyngiery, Marcina Napiórkowskiego i Mirosława Wlekłego w reż. Katarzyny Szyngiery z Teatru im. Siemaszkowej w Rzeszowie na Festiwalu Nowego Teatru.

Czy można rozliczyć trwające setki lat trudne wzajemne relacje dwóch sąsiadujących ze sobą narodów - polskiego i ukraińskiego podczas jednego spektaklu? Misja niemożliwa. A jednak Katarzyna Szyngiera, Marcin Napiórkowski i Mirosław Wlekły najpierw bardzo dokładnie przyjrzeli się tym relacjom, a potem stworzyli przedstawienie, które choć nie daje gotowych recept, żadnych odpowiedzi, ani też nie poucza, to stawia mnóstwo trudnych pytań i odważnie konfrontuje widzów z mocno kontrowersyjnymi ocenami i opiniami. Z wieloma z nich zgodzić się nie sposób, ale dyskutować można i należy. Między innymi właśnie dlatego, że spektakl "Lwów nie oddamy" ożywia rozmowy o trudnych polsko-ukraińskich kwestiach, można go uznać za jeden z ważniejszych spektakli ostatnich lat w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Ale to nie jedyny powód. Przedstawienie ma więcej zalet: wartką akcję, ciekawą konstrukcję, humor i świetne aktorstwo.

Najpierw jest Beniowa. Wieś, którą na pół podzieliła granica. Tam urządza sobie piknik grupa rzeszowskich aktorów. Po drugiej stronie granicy stoi ich koleżanka po fachu, aktorka z Ukrainy, ale nie może tak po prostu dołączyć do nich, pokonując San. Musi przejechać przez najbliższe przejście w Krościenku i wrócić do Beniowej po polskiej stronie, a to jakieś trzy godziny drogi, pod warunkiem, że nie ma kolejek na granicy. To jej nie zraża, rezolutna dziewczyna włącza GPS i w drogę! Jest pełna energii i cieszy się na to spotkanie. Polacy trochę mniej.

Wyjście od prywatnej relacji pomiędzy przygotowującymi się do spektaklu rzeszowskimi aktorami, a aktorką z Ukrainy, ich spontaniczne reakcje, improwizowane komentarze, to świetny punkt wyjścia dla dramaturgicznej konstrukcji spektaklu, który nie tylko nadaje przedstawieniu tempa, ale i dodaje prawdy wypowiadanym spontanicznie przez aktorów tu i teraz opiniom.

Najpierw był reportaż. Katarzyna Szyngiera i Mirosław Wlekły opublikowali go w "Gazecie Wyborczej". To jest trzon spektaklu. Tytuł "Lwów nie oddamy!" brzmi prowokacyjnie, choć po słowie "Lwów nie ma przecinka, kropki ani myślnika. Chodzi o wypowiedź jednego z bohaterów reportażu/spektaklu, na temat kamiennych lwów na Cmentarzu Łyczakowskim, które stały się elementem politycznego sporu. Tytuł to pierwszy sprawdzian dla widzów - jakie wywołuje emocje, skojarzenia w teatrze niedaleko polsko-ukraińskiej granicy?

Stosunki polsko-ukraińskie to jeden z najtrudniejszych i najtragiczniejszych wątków naszej historii, który ma bardzo realne przełożenie na dzisiejszą rzeczywistość. w wielu rodzinach w tej części Polski, ten temat jest wciąż żywy, a rana otwarta. Wspólny kawałek historii dzieli sąsiadów. Jak głęboko dzieli i czy ten rów jest w ogóle możliwy do zasypania? Autorzy spektaklu jesienią zeszłego roku nagrali dziesiątki godzin materiałów z wypowiedziami Polaków i Ukraińców - mieszkańców terenów przygranicznych, rzeszowian, historyków, pracowników muzeów, rekonstruktorów historycznych, właścicielki polskiej restauracji we Lwowie i licealistów z obu krajów, a nawet polskiego ministra. Niektóre wypowiedzi ukraińskich uczniów z anonimowej ankiety brzmią szokująco, wyłażą z nich głębokie kompleksy w stosunku do Polaków: "Polska jest sąsiednim krajem, dla którego jesteśmy jak słudzy". A z drugiej strony wypowiedzi rzeszowskich uczniów: "Ukraińcy nas mordowali, zabijali kobiety w ciąży, krzywdzili nas, a teraz liczą na naszą pomoc, zajmują miejsca pracy".

Ale są i inne, które świadczą o tym, że młodzież po obu stronach granicy, potrafi oceniać sąsiadów tylko tu i teraz, nawet jeśli brzmi to niekiedy wręcz humorystycznie. Ukraińcy o Polsce: "Kraj, do którego dostarcza przesyłki większość europejskich sklepów internetowych (na Ukrainę, niestety, nie dostarczają przesyłek). Polacy o Ukraińcach: "Kraj jak kraj, ludzie jak ludzie. Dobre cukierki mają i tani alkohol".

Najbardziej kontrowersyjne kwestie padają jednak z ust przedstawicieli władzy, urzędników po obu stronach granicy.

Szczęśliwie ten spektakl nie polega jedynie na przedstawianiu na różne sposoby zebranych przez reporterów materiałów, ale przyjmuje formę dynamicznie zmieniających się krótkich scenek, pokazujących rozmaite spojrzenia na relacje polsko-ukraińskie w historii i teraźniejszości. Jest m.in. o Banderze i o tym, jak każdy naród po swojemu interpretuje własną historię, jest o wzajemnych pretensjach i jest nawet o tym jak wojowie Bolesława Chrobrego przegonili za Bug rycerzy Jarosława Mądrego, po wcześniejszej wymianie inwektyw. Wiele osób zwróciło jednak uwagę, że jak na spektakl o trudnym polsko-ukraińskim sąsiedztwie, zbyt mało miejsca poświęca się tu rzezi wołyńskiej. Jest natomiast sporo o tym jak dziś wygląda życie Ukraińców w Polsce i Polaków na Ukrainie, o czym marzą, do czego dążą, jak są traktowani.

Głosami kolejnych pokoleń i różnych grup społecznych są aktorzy Teatru im. Siemaszkowej w Rzeszowie: Dagny Cipora, Małgorzata Machowska, Mateusz Mikoś, Piotr Napieraj, Robert Żurek i gościnnie Oksana Czerkaszyna. Wchodząc w swoje role, przemawiają z zaangażowaniem i powagą. Ale na scenie bywają też sobą, rzeszowskimi aktorami, przekomarzają się, żartują albo kąśliwie komentują, czasem dyskutują z nieobecną reżyserką i zgłaszają pretensje, np. dlaczego muszą zawsze grać ksenofobicznych Polaków, albo dlaczego musieli w ogóle zagrać taki spektakl ("bo teatr dostał dotację" - odpowiadają sobie sami). Aktorzy świetnie wczuli się w patchworkową konstrukcję spektaklu, błyskawicznie przeobrażają się na scenie, zmieniają maski. Podczas tego spektaklu rzeszowscy widzowie mogą być szczególnie dumni z fantastycznego zespołu teatralnego w swoim mieście.

Impetu przedstawieniu dodaje postać Prawdziwej Ukrainki, w wykonaniu ukraińskiej aktorki Oksany Czerkaszyny. Jej energia, tupet, błyskotliwy humor, ale i przejmująca do bólu szczerość, a także szczególne napięcie, jakie wywołuje jej pojawienie się w rzeszowskim teatrze, jest dla spektaklu jak silnik odrzutowy. Z wdziękiem i humorem, ale bezpardonowo rozprawia się ze stereotypami na temat Ukraińców w Polsce. Przedstawia ukraiński punkt widzenia, który czasem bywa zaskakujący.

Zakończenie spektaklu jest do bólu politycznie poprawne: "historii nie da się naprawić, trzeba o niej pamiętać, ale żyć dniem dzisiejszym". Spektakl nie przynosi jednak oczyszczenia - wypowiadane w finale okrągłe zdania budzą w wielu widzach bunt. Historia już się wydarzyła, ale to nie znaczy, że można nad nią przejść do porządku dziennego. Zło, które się stało, nadal pozostaje złem - i trzeba je nazywać po imieniu, nie można zamieść pod dywan. Złe czyny trzeba uczciwie rozliczyć i za nie przeprosić.

Ale celem tego bardzo dobrze skonstruowanego rzeszowskiego spektaklu nie jest budzenie polsko-ukraińskich demonów. Prawdziwym jego sensem jest obnażenie tego, jak łatwo w merkantylnych celach różnych osób i środowisk po obu stronach granicy, można te drzemiące demony obudzić i wykorzystywać. Odpowiednio podsycana nienawiść może być zabójcza tak jak atakujące lwy, które oglądamy w pewnym momencie na projekcji video.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji