Artykuły

Odszedł śląski Odyseusz

Przyjaciele, znajomi i współpracownicy wspominają zmarłego we wtorek, 18 grudnia, wielkiego reżysera, Kazimierza Kutza.

KRYSTYNA KŁACZKOWSKA, NAJBLIŻSZA WSPÓŁPRACOWNICA KAZIMIERZA KUTZA:

Przepracowałam z nim blisko 22 lata. A to oznacza, że byłam z nim w różnych chwilach, różnych sytuacjach: dobrych, wesołych, smutnych. Dane było mi poznać go też od strony, z której znali go jedynie nieliczni. Obchodziła go krzywda ludzka, on ludziom pomagał. To był człowiek, który mógłby spokojnie powiedzieć: "za pazurami mam czysto". W stosunku do ludzi był bardzo ciepły, ale też potrafił być - wtedy kiedy trzeba - ostry. Brzydziło go kłamstwo. Kiedy je demaskował, potrafił nazwać rzeczy po imieniu. A to wielu się nie podobało. Ludzi, którzy go znali, można właściwie podzielić na dwie kategorie: to byli ci, którzy go uwielbiali, i ci, którzy go nienawidzili. Nie zdarzał się właściwie nikt pośrodku. Kutz był też spontaniczny, jak to artysta. Rozmawiałam z nim ponad tydzień temu w szpitalu w Międzylesiu. Zapowiedziałam, że zabieram go ze sobą na Śląsk. Powiedział: "ale na razie jestem za słaby". Żałuję, że nie zdążyłam zabrać go do jego domu.

--

ALOJZY ŁYSKO, PISARZ:

Kazimierz Kutz był moim krajanem. Jego babcia wywodziła się z ro-du bojszowskiego. Dla mnie Kutz był śląskim Odyseuszem. Do śląskiej Itaki chciał dotrzeć przez wzburzone morze rzeczywistości. My tu na Śląsku straciliśmy naszego przewodnika, kapitana statku. Jest powiedzenie, że nie ma ludzi niezastąpionych. Ono nijak się ma do Kazimierza Kutza! Jego nikt nigdy nie zastąpi, bo on był jedyny. Tylko on miał odwagę walić prawdę między oczy. Głośno mówić: "szanujcie mnie jako Ślązaka". Potrafił przy tym mocno zakląć, rzucić mięsem. Tylko dlatego, że inaczej się nie dało. Te mocne słowa zawsze były na miejscu, zawsze miały uzasadnienie. Nie było w tym pustosłowia na pokaz. W głębi duszy Kutz był bardzo ciepłym człowiekiem. Być może niewielu wie, jak bardzo kochał swoją matkę, jak wiele ona dla niego znaczyła. Nie był przy tym wylewny, ale miłość do niej zdradzał każdy gest, każde o niej słowo.

--

JERZY ILG. REDAKTOR NACZELNY WYDAWNICTWA ZNAK: Mieliśmy w Znaku wielką nadzieję, że odprawimy mu w lutym w Krakowie huczne 90. urodziny i urządzimy premierę jego najnowszej książki, nad którą ostatnio pracował. To autobiograficzna opowieść o łódzkiej Filmówce i historii polskiej kinematografii, okraszona wzruszającymi listami, które Kazimierz Kutz pisał do matki. Jest jednym z ostatnich wielkich - z pokolenia, które nie znajduje, niestety, następców tego formatu.

Kazio jest dla mnie bliską i ważną postacią, spotykałem go już przed lary, gdy jeszcze mieszkałem na Śląsku. Wyszedł z prostej, robotniczej rodziny, a dzięki mądrości swojej matki był tym "okrzesanym". Pokazał Polsce, czym jest Śląsk - ziemia, którą kochał najbardziej. Swoimi filmami oddał jej należny szacunek.

Kazimierz Kutz był nie tylko wielkim filmowcem, ale także wspaniałym pisarzem. Wielki literacki talent! Stosował tak smakowite formy językowe, że człowiek albo się śmiał, albo rozdziawiał gębę. Miałem przyjemność być akuszerem kilku jego książek. Mam żal do jurorów nagrody Nike, że nie doceniła należycie jego "Piątej strony świata", która jest arcydziełem.

Kutz był także zaangażowanym obywatelem. Leżały mu na sercu nie tylko sprawy Śląska, ale całej Polski. Nawet gdy przestał aktywnie działać w polityce jako poseł i senator, wciąż przejmował się Polską, wręcz na nią chorował. Cierpiał z powodu tego, co z nią robi obecna władza. Zawsze ceniłem go za prawość, odwagę, uwielbiałem jego malowniczy język. Manifestując swoje ateuszostwo, był lepszym chrześcijaninem niż wielu bigotów -jak mówił, jego dekalog sprowadzał się do przykazania: "być przyzwoitym", żeby matka nie musiała się za niego przed sąsiadkami wstydzić. Będzie mi brakowało jego dziarskości, prostolinijności, wierności sobie.

--

HENRYK WANIEK, PISARZ:

Został po nim ogromny skarbiec, szczególnie cenny dla Śląska. Był też dowodem, że łatwiej być Ślązakiem poza Śląskiem.

Cały świat widział z perspektywy swoich Szopienic. Stamtąd zabrał cnoty prawości, porządku, ładu, ale też odrobinę szaleństwa, do której jednak jako artysta miał prawo.

Najmilej wspominam lata 1979-81, gdy w Katowicach stworzyła się nieformalna loża, ze mną, Andrzejem Czeczotem i Kutzem, który w trakcie naszych spotkań potrafił stworzyć atmosferę zabawnej uszczypliwości. To procentowało na potem, tak jakbyśmy w jednej kompanii w wojsku służyli.

W ostatnich latach, choć byliśmy prawie sąsiadami, mieliśmy mało okazji do kontaktu. On był zwierzęciem politycznym, aja się do tego nie nadaję, żył w trochę innym świecie. Był jedną z gwiazd kawiarni "Czytelnika", aja tego miejsca nie cierpię.

--

PROF. TOMASZ NAWROCKI, SOCJOLOG Z UNIWERSYTETU ŚLĄSKIEGO: Odeszła osoba, poprzez którą wszyscy się z tym Śląskiem zmagamy. Jego znaczenie dla restytucji śląskości jest bardzo duże, niezależnie od tego, czy ta wersja Śląska, którą Kutz proponował, jest przez nas akceptowana, czy nie. I tak wszyscy się do tego musimy odnosić. Symbolizował też zmaganie się ze śląskością. Uciekł przecież do Łodzi, dopiero po jakimś czasie wrócił myślami na Śląsk. Był artystą spełnionym, ale pamiętam go też jako ojca, który przynosi swoim dzieciom co rano bułki na śniadanie, ponieważ to on był za to odpowiedzialny.

Kutz nakręcił filmy, bez których nie ma polskiego kina i nie ma w nim Śląska. Nieważne, czy posługiwał się mitem. Twórca ma takie prawo. Kutz zawsze będzie na początku debat o Śląsku. Jest w gronie największych Ślązaków. Dla wielu z nas było przyjemnością go poznać.

--

MIŁOSZ BORYCKI, KATOWICKI RAPER, KTÓRY JEDNĄ Z PŁYT ZATYTUŁOWAŁ "PIĄTA STRONA ŚWIATA". IDENTYCZNY TYTUŁ NOSIŁA AUTOBIOGRAFICZNA POWIEŚĆ KAZIMIERZA KUTZA:

Wielki Ślązak i wielki człowiek. Osobiście zawdzięczam mu to, że zaraził mnie ogromną miłością do naszej śląskiej specyfiki. Zarażał nią jak nikt inny. Określał naszą wspaniałą odrębność w sposób wyjątkowy. Gdyby nie jego specyficznie "odbita" wrażliwość, pewnie zupełnie inaczej brzmiałby dzisiaj Śląsk w kulturze - miał inny charakter, inny smak. Świat tak poukładał swoje dzieje, że na miejscu reżysera naszej tożsamości posadził waśnie jego. Do Kutza trzeba dojrzeć, czasem trzeba zacisnąć zęby, a czasem wrócić, żeby zrozumieć. Ale nic nie idzie na marne. Jestem pewien, że bez niego i jego siły oddziaływania życie takich osób jak Robert Talarczyk, Dariusz Chojnacki, czy ja sam potoczyłoby się zupełnie inaczej. Nie zapomniał i nie pozwalał innym zapomnieć o nas. Tutaj. Dziękujemy.

Więcej wspomnień na: katowice.wyborcza.pl

---

Na zdjęciu: Kazimierz Kutz po spektaklu "Cholonek" w Teatrze Korez w Katowicach

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji