Artykuły

Przypadki doktora Prentice'a

"Co widział kamerdyner" Joe Ortona w reż. Marka Siudyma w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze. Pisze Urszula Liksztet w Nowinach Jeleniogórskich.

W karnawałowym nastroju, w rytm znanego motywu muzycznego z Latającego Cyrku Monty Pythona "Always look on the bright side of lite", Teatr im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze wkroczył w 2019 rok. Wkroczył na scenie kina Grand 4 stycznia pierwszą premierą (nie spodziewajmy się żadnej niespodzianki) komedii Joego Ortona pt. "Co widział kamerdyner", w reżyserii Marka Siudyma.

O ile osoby reżysera raczej nie trzeba przedstawiać, wszak znany jest z filmów, seriali i niezapomnianych "Kabaretów" Olgi Lipińskiej, to autora - i owszem. Joe Orton żył krótko i intensywnie (1933-1967), umarł młodo, zamordowany przez swojego partnera, niespełnionego artystę, zazdrosnego o sukcesy pisarza. Uważany był za pisarza kontrowersyjnego - dla jednych był najlepszym dwudziestowiecznym autorem fars, dowcipnym i wyrafinowanym, inni krytykowali go za cyniczny humor, naruszanie seksualnego tabu i niemoralne zachowania postaci w jego sztukach. Napisał tych sztuk 9, a także 3 powieści. W 1987 roku został zrealizowany film pt. "Nadstaw uszu", o życiu pisarza. "Co widział kamerdyner" jest ostatnią sztuką Ortona (prapremiera światowa w 1969 r.). Prapremiera polska odbyła się w 1979 roku, później wystawiano ją jeszcze trzykrotnie, w tym w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze (1996), w reżyserii Piotra Bogusława Jędrzejczaka, obecnego kierownika artystycznego jeleniogórskiego teatru. Akcja komedii przenosi widza w lata 60-te do kliniki psychiatrycznej doktora Prentice (Piotr Konieczyński), który zamierza zatrudnić nową sekretarkę. A że kandydatka, która się zgłosiła (Katarzyna Trzeszczkowska), jest młoda i ładna, doktor rozmowę kwalifikacyjną zamierza przeprowadzić na kozetce za parawanem i prosi, aby dziewczyna się rozebrała. Niestety, nagłe wejście żony (Elwira Hamerska-Skórecka) zmusza doktora do nagłej zmiany planów. Dziewczynę trzeba ukryć i tak rozpoczyna się ciąg zdarzeń, które uruchamiają lawinę: kłamstwo goni kłamstwo, wymówka wymówkę, komplikacje się piętrzą, zwłaszcza że niespodziewanie zjawia się dr Rance (Andrzej Kępiński), aby sprawdzić funkcjonowanie kliniki. Sytuacja się komplikuje, kiedy żona wymusza na doktorze zatrudnienie boya hotelowego, który szantażuje ją kompromitującymi zdjęciami. Dr Prentice, brnie coraz bardziej, bo chcąc wytłumaczyć swoje kłamstwa, musi wymyślać inne, i tak dalej, i tak dalej. Żeby nie zdradzać szczegółów dodajmy tylko, że będą gonitwy i ukrywanie się za drzwiami, przebieranki: sekretarka przebiera się za boya, boy za sekretarkę, później za policjanta, a policjant za dziewczynę. Jest negliż sekretarki, striptiz boya hotelowego i policjanta. I kiedy już wydaje się, że dr Rance u wszystkich zdiagnozuje rozmaite choroby psychiczne i nastąpi spektakularna katastrofa, następuje szczęśliwe wyjaśnienie nieporozumień oraz finał iście szekspirowski. No cóż, jednak Orton to nie Szekspir, nawet nie Cooney, o czym przekonujemy się dosyć szybko - nie tylko dlatego, że lata sześćdziesiąte, kiedy powstał ten tekst, są już zamierzchłą przeszłością i to, co tak bulwersowało ówczesną mieszczańską publiczność: owe perwersje seksualne, golizna i ośmieszanie ludzkich słabości - dziś może co najwyżej wywoływać nikły uśmiech politowania. Wszak nawet w jeleniogórskim teatrze gołe męskie pośladki widzieliśmy niejeden raz, ba - nawet męskie i kobiece akty. Zastanawia też, jakie były te pozostałe sztuki Ortona, skoro "Kamerdyner" uważany jest, wg ówczesnej opinii, za najlepszy jego tekst.

W nocie informacyjnej, zamieszczonej na stronie internetowej Teatru Norwida o prapremierze (Teatr Kwadrat, reż. Edward Dziewoński), czytamy, że przeszła do legendy jako jedno z najzabawniejszych przedstawień wielu ostatnich dziesięcioleci. Być może, chociaż o tamtym przedstawieniu można przeczytać kilka recenzji jedynie umiarkowanie pozytywnych, co każdy zainteresowany może łatwo sprawdzić. I nie ma się czemu dziwić, bo sam tekst sztuki jest nieco "przyciężkawy", rytm nierówny, zabrakło lotności i lekkości, czasem autor zaskoczy nas jakimś zabawnym tekstem w stylu "gazownia zabrała macochę", czasem aktor jakimś zabawnym gagiem. Zresztą, w ciągłych gonitwach, bieganinie i ogólnym zamieszaniu, wiele fragmentów tekstu jest po prostu niezrozumiałych. Na scenie aktorzy przebierają się i rozbierają, przemykają, ukrywają - doskonale to znamy, bo widzieliśmy już wielokrotnie. Wykpiwanie angielskich psychiatrów, policjantów, boyów hotelowych i uwodzących ich znudzonych żon lekarzy, które być może było zabawne dla Brytyjczyków 50 lat temu, na początku 2019 roku zwyczajnie trąci myszką. Jest tu kilka zabawnych kwestii, kilka zabawnych sytuacji, ale to trochę za mało, aby odtrąbić sukces. Nic dziwnego, że również aktorzy nie zaskoczyli niczym nowym i pokazali doskonale znane z wcześniejszych spektakli wcielenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji