Artykuły

Tęsknota za realizmem

"Cząstki kobiety" Katy Weber w reż. Kornéla Mundruczó w TR Warszawa. Pisze Witold Mrozek w Dwutygodniku.

Najpierw jest poród. W domu, bo szpital jest bezduszny i uprzedmiotawiający. Ta scena to teatralne kuglarstwo najwyższej próby, niesie efekt pewnej nadrealności, przegiętego scenicznego realizmu. Dzięki rewelacyjnemu, naturalistycznemu, "filmowemu" w najlepszym tego słowa znaczeniu aktorstwu Moniki Frajczyk (położna) i Justyny Wasilewskiej (rodząca Maja), dobrej charakteryzacji, a także umiejętnemu kadrowaniu - scenę porodu oglądamy głównie na ekranie - można mieć wrażenie, że tam za ścianą scenografii naprawdę ktoś rodzi.

Później jest gorzej. Nie tylko dlatego, że dziecko umiera zaraz po porodzie. Razem z nim odchodzi z "Cząstek kobiety" w TR Warszawa iskra teatralnej energii. A przecież będzie to spektakl o walce - walce Mai-Wasilewskiej o prawo do swojego własnego sposobu przeżywania żałoby, z którym nie godzi się jej rodzina. W tle zaś rozegra się szereg awantur, konfliktów, intryg i intryżek.

Reżyser Kornél Mundruczó sześć lat temu zrobił już w TR Warszawa "Nietoperza" - bawiąc się teatralnością operetki, a zarazem opowiadając moralizatorską historię o klinice eutanazyjnej. Teraz rozbuchana teatralność ustąpiła myśleniu rodem z kina. Oczom naszym ukazuje się wnętrzarska scenografia - pełnowymiarowy apartament. Kuchenka piecze, z prysznica leci woda. Tylko z lodówki wydobywa się tajemniczy dym, w chwili psychotycznej grozy na proscenium zjawi się upiorna mechaniczna lalka jako widmo noworodka, zaś wypchanym zwierzętom zapłoną oczy na czerwono. Ale rządzić będzie realizm. Rodzinny dramat rozegra się przy stole, przy wódeczce i w oczekiwaniu na kaczkę z piekarnika, wśród żartów z błędów językowych męża Mai - Norwega Larsa (budujący rolę na rozmyślnym komicznym kaleczeniu polszczyzny Dobromir Dymecki).

Neo-Ateneum - ktoś powiedział o "Cząstkach...", bo w Warszawie to właśnie Teatr Ateneum kojarzy się z takim pomysłem na sztukę. To znaczy: wielkie artystowskie pretensje, pomysł średni, styl - z grubsza realistyczno-psychologiczny, reżyseria nijaka, a na scenie gwiazdy, tyle że w Ateneum o pokolenie starsze niż w TR i może trochę bardziej zblazowane. Bo aktorzy w "Cząstkach" dają z siebie dużo. Tyle że trochę nie mają czego grać.

Tekst "Cząstek kobiety" przypomina bowiem to, co przed 15 laty nazywało się nieco pogardliwie "polskim filmem". Mundruczó z autorką Katą Wéber działają metodą na Wujka Samo Zło. Bo czego tu nie ma? Narkotyki, kopalniane wypadki, rosnąca w siłę kościelna prawica, straszna szpitalna diagnoza, rodzinne podziały, zdrady, spadki i długi. Dorota Masłowska streściła ten typ fabuły w "Między nami dobrze jest": "Aby utrzymać umierającą na raka rodzinę chłopak jest bezrobotny i wpada w złe środowisko". Intryga jest więc jednocześnie schematyczna, jak w telenoweli, i przeładowana. W dodatku dialogi, zwłaszcza w ostatniej części tekstu, przypominają recytowane psychologiczne autoeksplikacje, a nie realistyczne rozmowy żywych ludzi, którymi ewidentnie miały być.

Bo przecież w "Cząstkach kobiety" chodziło o wyrazisty konflikt charakterów i postaw. Jest tutaj np. były muzyk (Sebastian Pawlak), dawny król Jarocina - dziś kościelno-prawicowy aktywista, taki trochę początkujący Pospieszalski. Ale przede wszystkim są kobiety: kuzynka-sprytna prawniczka (Marta Ścisłowicz), żona muzyka-początkująca aktywistka partii narodowo-katolickiej (Agnieszka Żulewska) - siostra głównej bohaterki, wreszcie - ich matka (Magdalena Kuta), która z jednej strony się martwi, jak to matka, a z drugiej walczy o swoją podmiotowość. Wszystkie te charaktery są porządnie zagrane, ale napisane tak, że stanowić mogą tylko tło, jakieś papierowe lustra dla postaci Wasilewskiej. I wszystkie jednak na koniec pogodzą się - deus ex machina - poza rachunkiem krzywd i politycznymi podziałami, bo przecież - wszystkie są kobietami! A rodzina jest ważna.

Nie przeczę, że jest dziś w teatrze tęsknota za opowiadaniem historii, "prawdziwym" dialogiem, psychologicznie budowanymi postaciami. Świadczy o tym dość euforyczne przyjęcie "Cząstek kobiety" przez publiczność - ale też docenienie katowickiego "Pod presją" Mai Kleczewskiej czy fakt, że wśród najciekawszych przedstawień ostatniego roku są dwa wystawienia Czechowa ("Wujaszek Wania" Wyrypajewa i "Trzy siostry" Piaskowskiego).

Nie mam więc pretensji do Mundruczó, że chciał robić teatr "po bożemu". Gorzej, że postaci "z krwi i kości" okazują się tu zrobione z papierowego stereotypu czy zbyt prostej tezy, a ich rozmowy służą konstruowaniu jakiejś metafizycznej pocieszycielskiej wizji, a nie pchaniu naprzód akcji czy budowaniu psychologicznej głębi. Może dlatego końcowa "Felicit" brzmi jakoś fałszywie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji