Artykuły

Dzień jak co dzień

Schroniłem się w tym teatrze jak w średniowiecznej świątyni, szukając azylu przed ścigającym mnie chaosem, zamętem i jakimś dziwnym wybuchem histerii przy końcu stulecia, przy końcu tysiąclecia - pisze Tadeusz Konwicki w Rzeczpospolitej.

Dzień słoneczny, ciepły, niczym w pełni lata. W tym roku wiosna przyszła do Warszawy wcześniej niż zwykle. Forsycje już przekwitły, młode liście rozwinęły się nieśmiało i drzewa na skwerach i w parkach wyglądają, jakby stały w przejrzystej zielonej mgle.

A ja wczoraj wróciłem z Wilna, stolicy wolnej już Litwy, z miasta mojego dzieciństwa i młodości. Pojechałem tam w ekipie prezydenta Polski, który wraz z prezydentem Litwy podpisał traktat o przyjaźni i współpracy między obu państwami. Miejmy nadzieję, że jeszcze jeden region starej, burzliwej Europy uniknie konfliktu, nie przemieni się w Bałkany, gdzie rzeki krwi nie mogą ugasić absurdalnego pożaru. Dokładnie o tej samej porze, w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku, prawie przed pół wiekiem, wyjeżdżałem z mego rodzinnego Wilna na zawsze. 29 kwietnia owego roku, jako chyba ostatni polscy partyzanci walczący z władzą radziecką, zakopaliśmy broń w Puszczy Rudnickiej i z fałszywymi dokumentami wsiedliśmy do kolejnego towarowego pociągu, w których Polacy repatriowali się z Wileńszczyzny z wyroku układów jałtańskich. Za nami zostawał kraj naszych przodków, kraj, gdzie w czasie ostatniej wojny wszyscy bili się ze wszystkimi, żeby na koniec, już solidarnie, stawić czoło Armii Czerwonej, która zajmowała środkową Europę, niosąc na bagnetach nowy system społeczny i półwiekową niewolę.

A Polska znowu strajkuje. Stanęły kopalnie węgla i grozi nam wszystkim wstrzymanie dostaw energii. "Solidarność" strajkuje przeciwko rządowi, w którym zasiadają ci sami ludzie starego komunistycznego reżymu, co pięć lat temu utracili władzę i rozwiązali swoją partię. Jakimś kaprysem historii i skutkiem schizofrenii wyborców umarły reżym zmartwychwstaje i obejmuje władzę nad krajem, który wysadził w powietrze imperium zła.

Już niedługo będzie godzina dziesiąta. Więc wybieram się do Teatru Ateneum, zaprzyjaźnionego ze mną od dawna, wystawiającego adaptacje sceniczne moich książek. Schroniłem się w tym teatrze jak w średniowiecznej świątyni, szukając azylu przed ścigającym mnie chaosem, zamętem i jakimś dziwnym wybuchem histerii przy końcu stulecia, przy końcu tysiąclecia.

Próbowałem kilka razy reżyserii filmowej jako rodzaju wakacji w moim fachu literackim. Teraz, pod starość, odważyłem się spróbować sił w teatrze.

Jak zwykle w te ostatnie dni ruszam stremowany z domu i idę znanym szlakiem w dół ku Wiśle, gdzie nieopodal rzeki mieści się ten teatr o wielkiej tradycji artystycznej i społecznej. Mijam ogromny biały gmach, siedzibę Komitetu Centralnego nieistniejącej z pozoru Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w którym hula dziś bezwstydnie niespokojna giełda warszawska. Koło tego kamiennego budynku, tak strzeżonego ongiś przez służby specjalne, uwijają się młodzi biznesmeni, a na czcigodnych dawniej podestach parkują bezczelnie drogie samochody "imperialistycznych" koncernów.

Miasto pode mną upstrzone kolorowymi reklamami wszystkich firm świata. Pod Pałacem Kultury, dawnym symbolem stalinizmu i rosyjskiej dominacji, ogromne miasteczko straganów i kiosków, gdzie wszystkie nacje Europy i Azji świętokradczo handlują ze sobą. Moje miasto w chwili transformacji. Moje przybrane miasto rodzinne między ciągle jeszcze żywym realnym socjalizmem i rodzącym się kapitalizmem.

Parę minut po godzinie dziesiątej rozpoczynam próbę sztuki, którą sobie wybrałem specjalnie na swój debiut teatralny. Za oknem widzę Wisłę, która niesie ostatki burej powodziowej fali. Rybitwy śmigają nad brzegiem rzeki skręconej gwałtownymi wirami. Później, w przerwie, wyskoczę jeszcze do pobliskiego sklepu, żeby kupić butelkę szampana, bo moja młodsza córka akurat dziś obchodzi urodziny.

A sztuka, nad którą pracujemy, opowiada o człowieku chorym na raka, którego próbują uleczyć różni znachorzy, szamani i nawiedzeni. Świat stary już go nie uzdrowi. Może świat nowy, którego nie znamy, którego się lękamy, może ten nowy świat przywróci go do życia. Ten bohater sztuki, reżyserowanej przeze mnie w warszawskim teatrze, narzuca mi się natrętnie jako rodzaj metafory o społeczeństwie rosyjskim trawionym przez niezidentyfikowanego raka, o narodzie polskim zainfekowanym przez jakiegoś dziwnego wirusa, o całej Europie trawionej przez wycieńczającą gorączkę. A ci uzdrawiacze ze sztuki próbujący niekonwencjonalnymi sposobami uleczyć chorego, dziwnie mi przypominają różnych polityków, mężów stanu, przywódców sekt, proroków i świętych starców, co szukają w sobie boskości. Świat wydaje się chory i wszyscy chcą mu przywrócić zdrowie potrzebne, żeby przeżyć następne tysiąclecie.

Sztuka, której próby prowadzę w warszawskim Teatrze Ateneum, nazywa się "Jegor Bułyczow i inni". Jej autorem jest rosyjski pisarz Maksym Gorki.

Tadeusz Konwicki

29 kwietnia 1994

***

Kiedy dwanaście lat temu francuski "Le Nouvel Observateur" obchodził trzydziestolecie swojego istnienia, redaktorzy tygodnika postanowili uczcić jubileusz wydaniem numeru specjalnego. Zwrócili się do trzystu pisarzy z całego świata z prośbą, aby ci opisali wydarzenia jednego konkretnego dnia, 29 kwietnia 1994 roku. Odpowiedziało 240 autorów, wśród nich czterech Polaków: Kazimierz Brandys, Gustaw Herling-Grudziński, Marian Pankowski i Tadeusz Konwicki. Mieszkańcy różnych miast Europy zrelacjonowali jeden dzień swojego życia - w Paryżu, Neapolu, Brukseli i Warszawie. Utwory te ukazały się drukiem jedynie we francuskich przekładach, w jubileuszowym wydaniu "Le Nouvel Observateur". Autor "Małej apokalipsy" podarował mi wówczas rękopis swojego tekstu, Francuzom przesłał maszynopis. Oto jeden dzień z życia Tadeusza Konwickiego. Dzień jak co dzień? Niezupełnie.

Elżbieta Sawicka

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji