Artykuły

Byle było barwnie i ładnie dla oka

"Halka" Opery Krakowskiej w reż. Krzysztofa Jasińskiego na Skałkach Twardowskiego. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Opera Krakowska, której miasto od dziesięcioleci nie potrafi wybudować siedziby, znalazła sobie piękną scenę na Podgórzu, z dala od wielkomiejskiego gwaru. Miejsce urokliwe, ale do wykorzystania tylko w letni, bezdeszczowy wieczór. Krzysztof Jasiński zrealizował tu barwne widowisko, gorąco oklaskiwane przez tysiąc premierowych widzów. Dzieło Moniuszki musiało się dostosować do niezwykłych warunków.

Ta inscenizacja ma zasadniczy walor: ładnie wpisuje się w naturalną scenerię. Surowy, wapienny masyw Skałek Twardowskiego i zieleń stanowią piękną dekorację dla Halki. Realizatorzy dodali jedynie karczmę i kościół. Na placu pomiędzy nimi rozgrywa się akcja z górami w tle. Nie ma pałacu Stolnika, a zaręczyny Zofii i Janusza odbywają się właśnie w karczmie, dokąd zjechali goście.

To jest Halka tradycyjna - z kolorowymi strojami góralskimi i kontuszami, z mazurem i żywiołowymi tańcami góralskimi. Ale i bardzo krakowska zarazem, bez podziału na świat szlachty i ludu, bo w karczmie - jak w Weselu - wszyscy się wymieszali w wielobarwnym tłumie i bawią się pod okiem Żyda-karczmarza. Kiedy pojawia się opatulona w czarną chustę Halka, bardziej przypomina Rachelę niż Góralkę. Przyszła do rozśpiewanej chaty zwabiona muzyką, ale nie przyłączy się do zabawy, bo jest z innego świata. Na wpół realna, już na granicy obłędu.

Krzysztof Jasiński dostrzegł w Halce opowieść o tragicznej miłości, ale jednocześnie chciał stworzyć wielkie widowisko. I jego reguły w końcu zwyciężają. Zamiast poezji uczuć, mamy przede wszystkim prozę konkretu - efektownego, ale bardzo realnego. Prawdziwe są bowiem konie i powozy przywożące gości, góralska kapela przygrywająca młodej parze, wspinający się po skałach zbójnicy i skok Halki w przepaść. Ładne obrazy ożywiają akcję, a jednocześnie przysłaniają to, co powinno być najważniejsze. Jasiński jest specjalistą od spektakli w plenerze, ale nie bardzo wie, jak pokazać niewyrażalne: bezgraniczną, niszczącą miłość. A może obawiał się po prostu, iż będzie ona mało widowiskowa, więc nawet w akcie czwartym - najbardziej wyrazistym dramaturgicznie - ukazuje bohaterów nieustannie na tle tłumu. Byle było barwnie i ładnie dla oka.

Do tytułowej roli poszukiwano kandydatki zgodnie z wymaganiami współczesnego teatru. Halka ma być zatem wiotką, delikatną dziewczyną, to, jak śpiewa, staje się mniej istotne. Maria Mitrosz jest naturalna i prawdziwa, ale zmaga się ze swą partią. Brakuje jej dramatycznej siły w finale, a i w wielu wcześniejszych lirycznych momentach rażą wokalne niedoróbki. Świetną scenicznie postać Janusza stworzył Andrij Shkurhan. Od pierwszej chwili, gdy spóźniony, wprost z polowania, przybywa na zaręczyny, wiadomo, iż mamy do czynienia z awanturniczym, pewnym siebie szlachcicem. Ale liczba nadekspresyjnych ozdobników, dodanych przez niego w śpiewie, przekracza wszelkie dopuszczalne normy. Bardzo moniuszkowscy w typie byli natomiast: Edyta Piasecka (Zofia), a przede wszystkim Tomasz Kuk (Jontek).

O pracy dyrygenta Wojciecha Michniewskiego trudno cokolwiek powiedzieć, bo niedobre nagłośnienie zamazało brzmienie orkiestry, która na dodatek często jedynie pobrzękiwała jak komar, gdyż nazbyt wyeksponowano głosy solistów. Takie są jednak koszty spektakli operowych prezentowanych w plenerze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji