Artykuły

Warda chciał tworzyć teatr w Lublinie, dostał wilczy bilet do Ameryki

- Zagraniczne wyjazdy w czasach komuny nie uspokajały naszego buntu, a jeszcze go wzmacniały. Czytaliśmy zachodnią literaturę, widzieliśmy inny świat i nikt nie chciał już żyć w takim skansenie zadupia Europy - mówi Józef Emil Warda, lubelski aktor i reżyser teatralny, który w latach 80. wyemigrował do USA jako polityczny uchodźca. Niedawno znów odwiedził rodzinne miasto.

Już w czasach młodości wiedział, że najbardziej interesuje go teatr. Pedagogikę, którą studiował na UMCS, wybrał tylko po to, by uniknąć wojska. Reżyserował i grał wtedy w studenckim Teatrze Ego. Później współpracował jeszcze z Grupą Chwilową i prowadzonym do dzisiaj przez Janusza Opryńskiego Teatrem Provisorium.

- Spektakle robiliśmy głównie o życiu, takie jakich nie robił żaden profesjonalny teatr. Większość z nich miała kłopoty z cenzurą, ale wtedy nikt się nie bał. Na Syberię nie zsyłali, studentów nie bili, więc nie było się czym przejmować - wspomina po latach Warda.

Batem na UB-eków miało być radio Wolna Europa. To ono podawało dane tych, którzy aresztowali. - Oni się bardzo bali tego. W więzieniu w Lublinie dyrektorem był pan Kwiecień, którego promotorem pracy magisterskiej był internowały więzień profesor Hołda. Poza tym ktoś siedział w więzieniu, gdzie jego sąsiad był klawiszem. No to jak można było się nie znać - wyjaśnia reżyser.

"Kwaśniewski za mnie poręczył"

Współpraca z teatrem dawała studentom szansę wyjazdu za granicę i spojrzenia na świat z innej perspektywy. - Zapraszali nas na zagraniczne festiwale, bo byliśmy tani w porównaniu z zachodnimi teatrami. A wtedy wyjechać za granicę to jak wygrać w totolotka. Z tym że to nie uspokajało naszego buntu, a jeszcze go wzmacniało. Czytaliśmy zachodnią literaturę, widzieliśmy inny świat i nikt nie chciał już żyć w takim skansenie zadupia Europy - mówi Warda.

W 1977 r. władze uczelni chciały skreślić go z listy studentów po tym, jak podpisał skierowaną do Sejmu PRL petycję w sprawie powołania komisji poselskiej do zbadania zajść czerwcowych sprzed roku. Nie spodobało się to też w Urzędzie Bezpieczeństwa, który próbował zakazać reżyserowi wyjazdu za granicę.

- Szykowaliśmy się już do wyjazdu z Grupą Chwilową, kiedy usłyszałem od UB-eków, że Warda nie jedzie. Pojechaliśmy więc do Związku Studentów Polskich i tam Aleksander Kwaśniewski osobiście za mnie poręczył, że na Zachodzie nie narozrabiam [Kwaśniewski był wtedy przewodniczącym Rady Uczelnianej ZSP - przyp. red.]. Oczywiście nie mógł tego wiedzieć, ale co mogli mu zrobić? Nie sądziłem, że pójdzie tak łatwo - wspomina reżyser.

Osiem miesięcy w ośrodkach internowania

W 1980 roku Warda został członkiem Niezależnego Zrzeszenia Studentów i rozpoczął pracę w redakcji "Biuletynu NZS". Po wybuchu stanu wojennego uczestniczył w strajku studenckim w Chatce Żaka i Domu Studenckim "Grześ" oraz strajku w Lubelskich Zakładach Naprawy Samochodów w Lublinie.

Strajki po dwóch dniach spacyfikowało ZOMO. Na początku 1982 r. zaangażował się w przygotowanie i drukowanie podziemnych pism - "Biuletynu Informacyjnego NZS Lublin. Wydanie Wojenne" oraz "Informatora Solidarność Region Środkowo-Wschodni". Przed aresztowaniem ukrywał się w mieszkaniu u znajomych.

Zatrzymali go 17 lutego 1982 r. W ośrodkach internowania we Włodawie, Lublinie i Kwidzynie spędził ponad osiem miesięcy.

- Wiedzieliśmy, że nie będą nas długo trzymać, bo ciągle kogoś wypuszczali. Adam Michnik uczył nas, jak siedzieć i jak zachowywać się podczas zeznań. Któregoś dnia powiedziałem UB-ekom, żeby mnie wypuścili, to wyjadę. Dali mi sześć godzin, ale ja potrzebowałem sześciu miesięcy, żeby skończyć pracę magisterską. Nie zgodziłem się. Potem dawali sześć dni, też nie chciałem. Aż w końcu wypuścili mnie bez terminu - wspomina Warda.

W 1983 r. dostał bilet w jedną stronę, choć nikt nie zmuszał go do wyjazdu. - Oni po prostu czekali, aż opuszczę Polskę. Bieda była straszna, zupełna beznadzieja. Wszystko było byle jakie. "Solidarność" poszła do kruchty kościelnej, a ja nie chciałem z nimi iść. Dostałem paszport jednokrotnego przekroczenia granicy PRL - dodaje reżyser.

Jednym pociągiem z Kaczyńskim i Rydzykiem

Do Polski wrócił już po upadku komuny, w 1991 r. Planował kontynuować to, co przerwał stan wojenny.

- Chciałem być artystą i tworzyć teatr. Zderzyłem się ze straszną biedą. Czekałem, aż ktoś mi zaproponuje współpracę, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wróciłem do Ameryki i zostałem knajpiarzem - tłumaczy Warda.

Zaczął od menedżerowania w nocnym klubie. Dziś prowadzi dwie dobrze prosperujące restauracje na Manhattanie w Nowym Jorku - The Waverly Inn oraz Beatrice Inn. Od dwóch lat też reżyseruje. Ale do Polski wracać na stałe już nie zamierza.

Kilka dni temu odwiedził Lublin ze spektaklem "Wszystkie drogi prowadzą na Dworzec Kurski", który jest teatralną adaptacją dzieła Wieniedikta Jerofiejewa "Moskwa - Pietuszki".

- To spektakl o Polsce i Polakach. Zapier...lacie nie wiadomo dokąd jednym pociągiem z Kaczyńskim i Rydzykiem. W pewnym momencie to się musi rozpier....lić - puentuje ostro Warda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji