Artykuły

Śmigasiewicz, Gombrowicz i średniowiecze

Jest jakaś ciemna siła w naszym czasie, która każe nam wiele problemów rozwiązywać odwołując się do średniowiecza. Jest cudowna tajemnica humoru tej epoki, która pozwala nam dzisiaj śmiać się z taką mocą, jak przed wiekami i z tego samego. Jest coś magicznego w ówczesnym teatrze, dramaturgii, do których modeli wracamy coraz częściej.

Formami najpopularniejszymi są misteria i farsy. O ile trudno w Polsce, a i pewnie nie ma potrzeby przewartościowywać misteriów, to warto "zabawić się" farsą. Waldemar Śmigasiewicz, warszawski reżyser "w podróży", w kieleckim teatrze lalek "Kubuś" wystawił farsę o "Mistrzu Piotrze Pathelin".

Uważa się, że tematyka fars jest-dość uboga i nie przekracza ram życia prywatnego ludu. Przyjmuje się za stereotyp, że bohaterów spotykają przykre przygody na tle "nieporozumień" małżeńskich lub są to konflikty natury finansowej. Może się to wszystko ograniczyć lub sprowadzić do gombrowiczowskiej kupy - do wzajemnego okładania się kijami, co zawsze było i będzie diabelnie śmieszne. Przeczy tym wszystkim schematom piętnastowieczna farsa o mistrzu Pathelinie, która według G. Lansona jest komedią. "Z treści tak prostej: kupiec-o-szust oszukany przez adwokata-oszusta, którego z kolei oszukuje chytry chłop, korzystający z pomocy adwokata, by kupca oszukać -- z tego tak szczupłego tematu tryska tyle wesołości, tyle finezji, tyle precyzji w wyrażaniu charakterów, tak delikatna i potężna intuicja w wyczuciu odpowiednika dramatycznego i psychicznego uczuć, życie tak intensywne, styl tak jędrny, świeży i cięty, z jednej strony olśniewająca fantazja, a z drugiej tak przejmująca prawda, (...) że Farsa o Mistrzu Piotrze Pathelin" jest naprawdę arcydziełem (...) starofrancuskiego teatru i jednym z arcydzieł starodawnej literatury..."

Śmigasiewicz ma to do siebie, że tworzy formy w pełni autonomiczne. Udało mu się to w przypadku "Ferdydurke" (Radar 17/84), udało się z farsą o Pathelinie.

Przedstawienie to, grane przeważnie w piwnicach i różnych ciemnych zakamarkach przy całej swej zgrzebności zachowuje współczesny nerw i ponadepokową oślizłość. Śmigasiewicz stworzył rewię technologii oszustwa, gdzie "złodziej na złodzieju jedzie i złodziejem pogania" i można rzec: złodziej stwarza złodzieja. Złodziejem nie czyni sytuacja, a drugi człowiek. Smutna ta prawda w bogactwie gagów przyjmuje wymiar tragikomiczny. Otóż określamy się i tworzymy wzajemnie. Wrażenie po "Pathelinie" jest dość przygnębiające i "nie można powstrzymać się od głębokiej litości nad czasami, które niczym nie równoważąc upodlenia natury ludzkiej wywołują tylko niesmak. W tym świecie nie ma miejsca dla jednostki szlachetnej. Totalna apoteoza sprytu, sprytu oszukanego, sprowadzonego do biologicznego wycia Pathelina w finale, do zdjęcia maski, do bezradności w Formie daje nam gombrowiczowską, straszliwie polską Wizję. Śmigasiewicz próbuje nam udowodnić jeszcze jedną przykrą rzecz o nas: otóż tak naprawdę to jesteśmy określonymi zwierzętami, a tylko w kontakcie z innym człowiekiem przybieramy ludzką maskę. Każdy z nas ma organicznie wpisanego w siebie zwierzaka: Pasterz będzie baranem, Sukiennik krukiem, Wilhelmina kozą, Sędzia sową, sam Pathelin lisem. Każdy tym zwierzęciem jest napiętnowany, a znakiem jest maska. Zaskakujący jest, przy tym szalenie dowcipnym tekście, przy równie dobrej grze aktorów, finał. Mamy w nim nagiego człowieka, odartego z wszystkich masek, pokonanego Formą, godnego jedynie litości...

Waldemar Śmigasiewicz uzyskał w tym przedstawieniu zawrotną galerię typów. Pozwolił aktorowi obnażyć się w swej biologii, pozwolił mu się zabawić ze sobą i otworzył go na najpierwotniejszą rzeczywistość. Sytuację i metodę, a i efekt można porównać do wcześniejszej pracy tego reżysera - do toruńskiej "Ferdydurke" z marca tego roku, która przy niefrasobliwości dyrekcji teatru im. Horzycy umarła czy umiera w zapomnieniu. Wpuszczając aktora w ów biologiczny kanał Śmigasiewicz dał mu szansę rzeczywistego zaistnienia, co w teatrze lalek nie jest wcale takie oczywiste.

Kiedy ogląda się kieleckiego "Pathelina" odnosi się wrażenie, że może zostać zagrany wszędzie z wyjątkiem sceny. Jego tymczasowość podkreśla jutowa, zgrzebna scenografia Katarzyny Święckiej. Przedstawienie odbywa się bez muzyki. Zupełnie wystarczą naturalne dźwięki jak mlaśnięcia, grzechot kości czy jęki. Owa naturalna symfonia nadaje swoisty rytm przedstawieniu, bo w efekcie śmiech zamiera widzowi na ustach, przeradza się w zakłopotanie i wtedy wkładamy swoją zwyczajną, ludzką, cyniczną maseczkę, by udać, że to nie nas wykpiono końcowym beczeniem, by udać cokolwiek..

Kielecka farsa o mistrzu Pathelinie będzie wędrowała po kraju, będzie pokazywana w różnych piwnicach. Właściwie owo przedstawienie jest doskonalą reklamą krawców, a kieleckich szczególnie i może się stać tak, że owi rzemieślnicy myśląc ,po nowemu" w ramach reklamy zafundują reżyserowi i młodym aktorom choćby po rękawie od. marynarki, a może się stać tak, że przedstawienie nie zostanie objęte patronatem cechu krawców i wówczas będą garnitury i wszystko zgodnie z tradycją...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji