Artykuły

Powódź w mieszkaniach i teatralne premiery

Oj, dała się we znaki Warszawie tegoroczna zima, dała. Najpierw były wielkie kłopoty ze śniegiem, teraz są ogromne z gwałtowną odwilżą. Gruba warstwa śniegu zalegająca wszystkie dachy stopiła się natychmiast, a że rynny były pozamarzane, dachowa powódź przecieka do mieszkań na najwyższych piętrach, zacieki porobiły się na zewnętrznych elewacjach, woda cieknie w niektórych domach wzdłuż ścian - aż do parterów. Zniszczone są piękne budynki wydziału prawa i kilkudziesięciu stołecznych instytucji, zalało setki mieszkań. Ludzie żyją wśród pousuwanych ze ścian książek, stąpają ostrożnie między zwiniętymi dywanami i poustawianymi miednicami, do których kapią z sufitów krople wody Dzieje się tak w nowym budownictwie, ale przede wszystkim kataklizm gwałtownej odwilży dotknął stare domy, te odbudowane w wypalonych szkieletach zaraz po wojnie i te, co ocalały z pożogi.

To prawda, zima tegoroczna jest szczególnie złośliwa. Ale przecież mogą się zdarzać takie zimy częściej. Pod tą szerokością geograficzną należy być przygotowanym na różne kaprysy aury. Nie mogą one być zaskoczeniem, nie powinny paraliżować normalnego życia w mieście, zżerać nerwów- ludziom, którzy zamiast spokojnie pracować, biegają po administracjach.

A warszawskie ADM-y to zupełnie osobny rozdział. Najdokuczliwszy w tym mieście, oprócz komunikacji w godzinach szczytu. Nieudolność i lekceważenie podstawowych obowiązków nabrało w administracji miejskimi budynkami rozmiarów zenitalnych, a umowy najmu spisywane z lokatorami obowiązują, wydaje się, tylko jedną stronę, najemcę. Do płacenia czynszu.

Tego, o czym napisałam wyżej, nie da się już ukryć pod żadnym korcem. Remonty kapitalne domów zużytych i steranych wiekiem muszą być przeprowadzone, a praca wszystkich przedsiębiorstw miejskich - tych od dźwigów i hydroforów, od opalania mieszkań i wywożenia śmieci - powinna chyba stanąć w centrum uwagi ojców miasta, bo stało się jasne, że sprawa gospodarki miejskiej wymaga generalnych i poważnych rozstrzygnięć i decyzji.

Tymczasem w stołecznych teatrach rozbiła się bania z premierami. Z nowym widowiskiem, okraszonym występami "Czerwonych gitar", wystąpił teatr "Syrena". Rzecz się nazywa "Nasze szaleństwo", triumfy świeci w nim Irena Kwiatkowska - wiecznie młoda, szczuplutka, przezabawna, a kostiumy projektu pani Zuzanny Piątkowskiej naprawdę piękne.

Jeśli ktoś woli przenieść się w świat romantycznej poezji powinien wybrać się na Pragę do Teatru Powszechnego, gdzie Hanuszkiewicz na nowo odczytał "Kordiana", zaskoczył i wprawił w osłupienie niektórych. zadziwił śmiałością innych - jak zwykle kontrowersyjny, twórczy, nowy. Inny po prostu jest ten "Kordian". Mnie się podobał ogromnie, a młodziutki Nardelli, pięknie przez reżysera poprowadzony, może stać się przedmiotem westchnień starszych pensjonarek. Jest bowiem ten "Kordian" Hanuszkiewicza przedstawieniem "młodym", mogącym łatwo trafić do widowni, która pierwszy raz na scenicznych deskach ogląda Słowackiego.

A na drugiej scenie tego samego teatru - przy placu Teatralnym "Czajka" Czechowa, w której oklaski zbiera Irena Eichlerówna, a Kazimierz Opaliński w roli Piotra Solina tworzy epizod prześliczny, wzruszający. (Do "Ciotuni" Fredry, wystawionej w Teatrze Polskim zrobiono wcale udany program. Można się z niego dowiedzieć, co o tej sztuce i o mistrzu Fredrze sądzą prof. Julian Krzyżanowski, Teofil Syga, Stefan Otwinowski, Krzysztof Toeplitz i najmłodszy duchem staruszek PRL-u, Jan Zbigniew Słojewski.

Przyznam bez bicia, że ten właśnie program najbardziej mi się podobał podczas wieczoru spędzonego przy ulicy Karasia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji