Artykuły

Głupota uwznioślona

Teatr Ateneum jako jeden z nielicznych dał odpór sezonowi ogórkowemu. I wygra na tym. Podczas gdy inne teatry stoją zamknięte na głucho, w gmachu przy Jaracza co wieczór rozbrzmiewa gromki śmiech.

Pomysł na teatralny sukces latem jest prosty: lekka francuska farsa, dwa wielkie nazwiska na afiszu i z góry przewidziany brak konkurencji. Bo czy się cały rok w teatrze stoi, czy się leży, dwa miesiące luzu się należy.

"Kolacja dla głupca" Francisa Vebera to sprawdzony przebój. Sztuka wystawiona po raz pierwszy w paryskim Theatre des Varietes w 1993 roku okazała się artystycznym i frekwencyjnym przebojem sezonu. Farsa szybko zdobywa przychylność publiczności, bo ludzie lubią się pośmiać na sztuce łatwej i przyjemnej. "Kolacja..." jest o tyle ciekawsza, że zza sterty gagów i żartów wyłania się nieśmiało moralny podtekst.

Pierre Brochant (Piotr Fronczewski) to człowiek sukcesu - wydawca bestsellerów, syty, zadowolony z siebie i swojej błyskotliwej inteligencji. Zresztą mile ją łechce podczas szczególnych spotkań w gronie równych sobie kumpli. Prześcigają się oni w wynajdywaniu i zapraszaniu na wtorkowe wieczory skończonych kretynów i życiowych nieudaczników. Spędzenie kilku godzin w towarzystwie takiego półgłówka, który nie zdając sobie z niczego sprawy "rozwija skrzydła",

to świetna zabawa i rodzaj psychoterapii. Umacnia. Tym razem Pierre ma prawdziwą perełkę: zasuszonego księgowego, który z lubością oddaje się wznoszeniu wielkich konstrukcji z zapałek. Francois Pignon (Wojciech Pszoniak) to idiota pewniak. Kto jednak okaże się tego wieczora wygranym, nie jest jeszcze przesądzone...

"Kolacja..." w Ateneum to przede wszystkim przyjemność oglądania dwóch wielkich aktorów. Obaj mają farsowe granie w małym palcu, toteż darujmy sobie tutaj zachwycanie się | wirtuozerią ich gry, wzbudzaniem salw śmiechu na widowni czy utrzymywaniem doskonałego rytmu przedstawienia.

Jest to aktorski popis, z naciskiem na gościnnie występującego Wojciecha Pszoniaka. Doskonale, że Piotr Fronczewski nie stara się go przeskoczyć, utrzymując w ryzach swój farsowy temperament. Dzięki temu nie jest to potyczka, a bardzo udany duet. Z jednej strony mały, łagodny człowieczek o ziemistej twarzy - czego się tknie to schrzani Z drugiej opalony, pełny na gębie egocentryk, któremu nagłe przeciwności losu każą zaufać głupcowi.

Z czasem Pszoniak subtelnie odsłania prostolinijność i wielkoduszność swego bohatera. Jest w tym wręcz wzruszający, co w farsie rzadkie, a co podnosi tę sztukę nieco wyżej.

Fronczewski znakomicie odnajduje się w roli dwuznacznego moralnie faceta, który nagle łapie się na tym, że może stracić wszystko, co wydawało się tak stabilne i niezmienne. Nie należy go z góry potępiać. Zgubił nagle drogę, zatracił się, ale wyjdzie z tego. To pewne, że większość na widowni wolałaby być szujowatym wydawcą bestsellerów z wygodnym domem, piękną żoną i ponętną kochanką, niż szarym urzędnikiem, któremu świat przesłaniają makiety z zapałek.

Zaletą "Kolacji..." Wojciecha Adamczyka jest to, że nie tylko Fronczewski powściąga swoje komediowe możliwości. Cały spektakl utrzymany jest w ryzach. Gagi, miny i dowcipasy nie wylewają się ze sceny, co bardzo dobrze robi tej farsie. Jest to dowcipne, lekkie przedstawienie, przeznaczone dla inteligentnego widza, który odkryje i doceni zawarte tu moralne przesłanie. Byle przed finałem, w którym moralne przesłanie zmienia się w truizm, aż zęby bolą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji