Artykuły

Ból, strach i cztery panny młode

"Miłość od ostatniego wejrzenia" Verdany Rudan w reż. Iwony Kempy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Maja Margasińska w naszemiasto.pl.

"Miłość od ostatniego wejrzenia" to ważny głos w sprawie oczekiwań społecznych i przemocy wobec kobiet, ale też po prostu dobry spektakl.

"Zabiłam go. Jak wszyscy zabójcy mam poczucie, że moja zbrodnia będzie mniejsza, jeśli ofiara spluwa, rzyga i nie myje członka" - tak rozpoczyna się spektakl "Miłość od ostatniego wejrzenia" w reż. Iwony Kempy w Teatrze Dramatycznym. Przedstawienie powstało na podstawie książki Vedrany Rudan pod tym samym tytułem i jest rodzajem spowiedzi czy mowy obrończej kobiety, która zabiła swojego męża. A zabiła go, ponieważ nie mogła już znieść bycia ofiarą.

To wstrząsający, szokujący i prawdziwy tekst. Opowiadana przez cztery kobiety historia przemocy porusza i pozostawia niepokój. Rozbicie oryginalnej jednoosobowej narracji na kilka bohaterek sprawia, że historia narratorek się upowszechnia, staje się opowieścią wielu kobiet, które nieświadomie powielają mechanizm zaszczepiony im w dzieciństwie. Brutalny ojciec i przerażona, bierna matka to figura, której bohaterka (czy też bohaterki) nie jest w stanie uniknąć w swoim dorosłym życiu. Po ucieczce z domu oprawcy, kobieta marzy wyłącznie o tym, by znaleźć kolejnego. Bez mężczyzny jest bezwartościowa, a jej życie jest niepełne. Nie bierze ślubu z miłości, a jedynie ze strachu przed samotnością. Oczywiście wybiera brutala, bo innego modelu niż próba zadowolenia tego, kto ją kopie - zwyczajnie nie zna. Historia kochanka, który oprawcą nie jest, który potrafi kochać nie raniąc, pokazuje jasno, że w takiej relacji bohaterka nie umie sobie poradzić. Funkcjonuje wyłącznie w rzeczywistości obozu koncentracyjnego: w strachu, bólu i niespełnieniu.

Spektakl jest bardzo brutalny, nie tylko z powodu opisów przemocy, lecz także z powodu języka - dosadnego, wręcz wulgarnego. W ustach czterech młodych, atrakcyjnych kobiet ubranych w suknie ślubne, brzmi on wręcz obrazoburczo, lecz jednocześnie staje się głośnią stanowiska przeciwko dyskryminacji płciowej i maskulinistycznej przemocy, nie tylko fizycznej, ale także psychicznej. Gorsza od plastycznych opisów bicia - a wręcz katowania - jest scena, w której bohaterka oddaje mocz w majtki, bo boi się wyznać mężowi, że potrzebuje na stronę. Strach, zaszczucie i nienawiść dominują w przedstawieniu, nie pozostawiając miejsca na inne emocje i nastroje. Dlatego też spektakl jest ciężki w odbiorze, mimo fragmentów komicznych oraz - creme de la creme - solowego występu Anny Gajewskiej na temat poszukiwania punktu G. W ogóle sprowadzenie seksualności do mechanicznych, odhumanizowanych aktów, jest chyba największym wyrazem bezradności, z jakim spotkałam się w sztuce.

Prosta scenografia Joanny Zemanek podkreśla nastrój: pięć krzeseł, mikrofony na statywach i cztery szafy z wiszącymi w nich sukniami ślubnymi, wystarczają za wszystkie przedstawiane tu miejsca. Spektakl jest bardzo dobrze zagrany, równo i bez fałszywych nut, a jednocześnie jego wartość artystyczna czyni z niego sztukę, nie publicystykę. Karolina Charkiewicz, Magdalena Czerwińska, Anna Gajewska i Agata Wątrobska wiedzą, co grają i o czym. Małgorzata Niemirska w roli matki wypada niezwykle przejmująco.

Ten spektakl to pozycja obowiązkowa na liście "must see" tego sezonu - nie tylko dla kobiet, które do wybuchu wojny przeciwko męskiemu rodowi potrzebują wyłącznie zapłonu. Premiera: 9.11.18

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji