Przegrani, czyli zapiski z Polski
"Zapiski w wygnania" w reż. Magdy Umer w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Magda Mielke w Teatrze dla Wszystkich.
"Zapiski z wygnania" w reżyserii Magdy Umer, z przejmującą rolą Krystyny Jandy, to oparta na wspomnieniach Sabiny Baral gorzka opowieść o wydarzeniach marca 1968 roku. Przymusowa emigracja widziana oczami dwudziestoletniej wówczas dziewczyny, która wraz z rodziną i tysiącami innych Żydów została zmuszona do opuszczenia Polski.
Sabina Baral wyjechała z kraju na fali marcowej nagonki. W '68 roku wchodziła dopiero w dorosłość - zaczynała studia na wrocławskiej politechnice, spotykała się z chłopakiem, snuła plany na przyszłość - przyszłość w Polsce. I choć finał tej historii nie jest tragiczny - Sabina dotarła z rodzicami do Stanów Zjednoczonych, zdobyła wykształcenie, zrobiła karierę i założyła rodzinę - to nie jest to happy end.
W głuchej ciszy, ze skupieniem widzowie wpatrują się w skromną przestrzeń sceny - półprzezroczysty ekran, rozpostarty niczym kurtyna. Za nim w świetle reflektora stoi ubrana na czarno aktorka oraz nieco z boku ustawieni są muzycy (Janusz Bogacki z zespołem muzycznym w składzie: Tomasz Bogacki, Mateusz Dobosz/Paweł Pańta, Bogdan Kulik, Marek Zebura). Akompaniują aktorce do żydowskich piosenek i utworów Tuwima, Osieckiej, Młynarskiego, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Śpiewanych i recytowanych zawsze we fragmencie, nigdy w całości. Będących komentarzem do opowiadanych zdarzeń. Na ekranie zamiennie wyświetlane są dokumentalne nagrania z tamtego okresu oraz twarz aktorki, którą dzięki ekranowemu powiększeniu oglądamy z bliska, przyjmując opowieść o tych trudnych doświadczeniach prosto w oczy. To przeplatanie tekstu muzyką i fragmentami filmowymi działa w poruszający sposób: Janda wbija w fotel, z każdą kolejną minutą wzmacnia przekaz. I choć tekst miejscami ociera się o patos, to intymność tej bolesnej opowieści szybko go niweluje.
Zdziesiątkowane, często cudem ocalałe z Zagłady żydowskie rodziny w '68 roku zostały z Polski wyrzucone. Propagandowa nagonka, zwolnienia z pracy, wydalenia z uczelni, masowe podsycanie niechęci, szerzenie atmosfery strachu, naciski i agresja, której najmniejszym przejawem było rzucanie kamieniami w dzieci idące do szkoły. Wreszcie wygnanie. Spora część monologu poświęcona jest drobiazgowemu opisowi rzeczy, których z Polski wywieźć nie było można. Szybkie wyprzedawanie majątku, zbieranie absurdalnych zaświadczeń, pospieszne poszukiwanie towarów, które będzie można spieniężyć na Zachodzie, na koniec upokarzająca odprawa celna, związana nieodłącznie z wysokimi łapówkami dla celników i z utratą najintymniejszych pamiątek. Dalej bohaterka wspomina kolejne emigracyjne lekcje, których doświadczyła, gdy pracowała w Rzymie w ośrodku pomagającym emigrującym z Polski Żydom. Poznaje historię starszej pary, która próbuje dostać się na Zachód razem z kotem, losy małżeństwa podróżującego z trumną z ciałem córki czy dworcową próbę samobójczą. Poprzez te gorzkie anegdoty odbiera bolesne lekcje odpowiedzialności, zaufania i utraty tożsamości.
Ten przejmujący monolog-dokument to nie lekcja historii przypominająca o marcowych wydarzeniach '68, lecz przestroga przed wszelkimi rodzajami nienawiści, ksenofobią i antysemityzmem. Konotacje z dzisiejszą sytuacją polityczną rodzą się pomiędzy wersami monologu. Dodatkowo głośno wybrzmiewają pod koniec spektaklu w filmowych nagraniach przedstawiających marsz niepodległości, w którym tłumy w biało-czerwonych barwach idą z racami i rasistowskimi hasłami na plakatach, a z przysłoniętych twarzy bije zwierzęca wręcz chęć przemocy. Epatowanie takim widokiem - wzmocnionym warstwą dźwiękową - sprawia, że po kilku minutach patrzenie na obraz staje się za trudne.
Krystyna Janda przy pomocy bardzo skromnych teatralnych środków - swojego głosu i spojrzenia - tworzy wybitną wręcz rolę, nie tylko dając wyraz artystycznemu zaangażowaniu w bieżące sprawy publiczne, lecz także po ludzku chwytając za serce przejmującą opowieścią o gniewie i strachu, które przekuwają się w samotność i bezsilność. "Ile cierpienia można znieść, zanim się oszaleje?", pyta za Sabiną Baral aktorka. Nie żali się, nie krzyczy, nie oskarża. Opowiada jakby stojąc z boku, z zagojonymi ranami. "Kiedy z Polski wyjadą już wszyscy Żydzi, ze swoim antysemityzmem zostaniecie sami" - gdy ze sceny padają te słowa, to porażają, gdyż pokazują, że choć minęło pół wieku, to nastroje wciąż są jakby podobne.