Artykuły

Radosław Stępień: "Śmierć komiwojażera" zyskuje na aktualności

- Żyjąc we współczesnej Polsce, jasno widzę, że rozpasanie kapitalizmu, który mimo trwania w wiecznym kryzysie nie zamierza się poddać i pożera coraz to nowe ofiary, tekst Millera wręcz zyskuje na aktualności - mówi Radosław Stępień, reżyser "Śmierci komiwojażera" Arthura Millera, przed premierą w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.

Przemysław Gulda: Jak to się stało, że realizujesz jeden ze swoich pierwszych spektakli właśnie w gdańskim Teatrze Wybrzeże?

Radosław Stępień: Dyrektor Adam Orzechowski widział na Forum Młodej Reżyserii w Krakowie mój egzamin przygotowany pod opieką Remigiusza Brzyka. Był to "Hamlet", który później wygrał nagrodę OFF na Gdańskim Festiwalu Szekspirowskim. Wtedy też, trochę "na dziko", zorganizowałem czytanie jednego z moich tekstów. Nie wiem, która z tych prac zadecydowała o wciągnięciu mnie na orbitę Teatru Wybrzeże, natomiast po Forum ja i Radosław Maciąg zostaliśmy zaproszeni do Gdańska na rozmowy. Z tego, co wiem, również aktorzy wspominali o mnie przy okazji rozmów sezonowych. Natomiast z mojej strony praca w Teatrze Wybrzeże była marzeniem, odkąd jako nastolatek zobaczyłem nagranie spektaklu "H." Jana Klaty. Było to dla mnie jedno z tych dzieł, które decyduje o drodze życiowej, jaką wybiera młody człowiek. Od tamtej pory wiedziałem, że kiedyś podejmę współpracę z tym zespołem.

Skąd taki wybór tekstu? Czy to twój własny pomysł czy sugestia ze strony dyrekcji?

- To był mój pomysł. Po zakończeniu pracy nad "Panną Julią" w Teatrze Ludowym w Krakowie szukałem kierunku, w którym mógłbym dalej iść, czegoś, co mógłbym przygotować jako dyplom kończący naukę w szkole teatralnej. Dramat Millera wydawał się doskonały do dalszej nauki rzemiosła - mnie nic nie uczy teatru lepiej niż praca nad dobrymi tekstami, śledzenie myśli dramatopisarza i konfrontowanie jej ze swoimi przeczuciami. Taki był impuls do zaproponowania dramatu dyrekcji. Dopiero wgryzając się w tekst z aktorami, zorientowałem się, jak wiele "Śmierć komiwojażera" mówi o mnie - praca szybko stała się bardzo osobista, być może bardziej, niż bym chciał. Więc o ile wybór tekstu mnie samemu wydawał się przemyślaną i odpowiedzialną decyzją, o tyle sama praca szła już za potrzebą serca i intuicji.

Dlaczego trzeba dziś w Polsce pokazywać "Śmierć komiwojażera", nawet bardziej niż wtedy, kiedy ten tekst powstał?

- Nie wiem, czy bardziej niż wtedy, kiedy ten tekst powstał - nie żyłem w latach 40. Natomiast żyjąc we współczesnej Polsce, jasno widzę, że rozpasanie kapitalizmu, który mimo trwania w wiecznym kryzysie nie zamierza się poddać i pożera coraz to nowe ofiary, tekst Millera wręcz zyskuje na aktualności. Być może jest po prostu uniwersalny, ale kusi mnie inna odpowiedź - to dzisiejsza rzeczywistość, która rozbija rodziny, zmuszając do emigracji zarobkowej, życia na kredyt, pracy ponad wydolność, rzeczywistość kapitalizująca nawet sen, o czym kilka lat temu pisał Jonathan Crary, dorobiła do "Śmierci komiwojażera" jeszcze mocniejszy kontekst.

Czy bardziej zależy ci na uwypukleniu w twoim spektaklu wątków związanych z krytyką kapitalizmu czy na warstwie rodzinno-emocjonalnej?

- Te wątki są u Millera nierozdzielne. Funkcjonowanie w konkretnym systemie ekonomicznym doprowadziło rodzinę Willy'ego Lomana do rozpadu emocjonalnego, jeden wątek nie może istnieć bez drugiego. To sprzężenie wątków to cecha wspólna dla doskonałych dramatów - lekceważąc jedno, spłaszczasz drugie, więc na obie dziedziny trzeba być bardzo uważnym. Jednak z aktorami skupialiśmy się bardziej na tej drugiej, psychologicznej warstwie. Fascynuje mnie warsztat aktora, szczególnie w zakresie stwarzania roli, więc nie byłem w stanie odmówić sobie przyjemności pracy ze świetnym zespołem nad najlepiej napisanymi postaciami dramatycznymi drugiej połowy XX wieku. Natomiast krytyka kapitalizmu to coś, co pracuje w tym dramacie przy każdym ruchu - wystarczy patrzeć uważnie. W końcu Miller był jednym z najważniejszych działaczy amerykańskiej lewicy i chyba nie byłby tak dobrym autorem, gdyby jego tekst nie walczył w sprawie równie mocno jak on sam.

Czy jesteś typem reżysera, który wchodząc na próbę, ma już cały spektakl "ustawiony" w głowie, czy raczej wolisz "wyciągać" z aktorów ich pomysły, sugestie i emocje i wykorzystywać je w tworzeniu przedstawienia?

- Byłoby głupotą spotkać się w pracy np. z Mirosławem Baką i ustawiać go, zamiast skorzystać z możliwości wzbogacenia swojej wiedzy o jego warsztat. Ale nie tylko o to chodzi. Wolę "akuszerować", bodźcować aktora światem, który projektuję i otwierać go na możliwości płynące z roli, którą prowadzi. Oczywiście wymaga to wcześniejszego przygotowania, przystępując do pracy, muszę wiedzieć dużo o bohaterach, świecie, w którym żyją, ich wzajemnym oddziaływaniu - ale staram się jak najmniej wiedzieć o spektaklu, żeby samemu też otworzyć się na możliwości. W końcu jeśli nad spektaklem pracuje kilka dobrze otwartych głów, będzie to o wiele lepsze niż dzieło jednego, ustawiającego innych, człowieka.

To dopiero twoja druga realizacja w repertuarowym teatrze. Jak młodzi reżyserzy traktowani są w takich miejscach? Czy musisz twardo walczyć o swoje czy raczej spotykasz się ze wsparciem i życzliwością?

- Ja sam spotkałem się z bardzo dobrym traktowaniem. Zarówno w Teatrze Wybrzeże, jak i wcześniej, w Teatrze Ludowym w Krakowie byłem szanowany i wspierany, tak przez zespół, jak i pion administracyjno-techniczny. Natomiast nie znaczy to, że nie trzeba walczyć o swoje - chyba właśnie to, że mam to "swoje" i będę bronił tego za wszelką cenę, sprawia, że inni chcą mnie wspierać.

W ostatnich latach w Polsce zadebiutowało sporo młodych reżyserek i reżyserów. Czy masz wrażenie, że tworzycie jakąś "nową falę" połączoną podobną wrażliwością i pomysłami na teatr, czy nie ma między wami więzi artystycznych i personalnych?

- Na całe szczęście młodzi reżyserzy nie są połączeni podobną wrażliwością i pomysłami na teatr - po co by wtedy mieli debiutować? To właśnie mnogość pomysłów, różnice w odczuwaniu, sprawiają, że może nas być teraz tylu i możemy podejmować twórczy dialog. Ja odczuwam ogromne wsparcie ze strony kolegów i sam staram się wsparcia udzielać, ale chodzi tu bardziej o sprawy organizacyjne i personalne. Tylko różniąc się jako artyści, jesteśmy w stanie wspierać się jako ludzie i tworzyć niejednorodny krajobraz polskiej sztuki. Przynajmniej w to głęboko wierzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji