Artykuły

W oparach nienawiści

Patriotyzm w Polsce staje się przymusem nienawiści, trucizną, która nie znajduje innego ujścia - mówi Krystian Lupa, najwybitniejszy polski reżyser teatralny.

Krystian Lupa to jeden z najważniejszych twórców światowego teatru. Jego nazwisko wymienia się jednym tchem obok Petera Brooka, Roberta Wilsona czy Franka Castorfa, tak jak kiedyś Tadeusza Kantora czy Jerzego Grotowskiego. Uczniowie Lupy - Krzysztof Warlikowski czy Grzegorz Jarzyna - wyrastają na gwiazdy europejskiego formatu, a on sam coraz częściej reżyseruje na prestiżowych scenach za granicą. Na Polskę patrzy z perspektywy świata i widzi to, co umyka innym. Newsweek: Thomas Bernhard, którego sztuki i własne adaptacje prozy wystawia pan od wielu lat, notorycznie atakuje swoich rodaków. Czy nie powinien pan raczej Polakom oferować dzieł krytykujących Polaków? Krystian Lupa: Gdyby pojawiło się polskie prawdziwie mądre dzieło, które potrafiłoby opisać genetykę naszej nieporadności społeczno-politycznej i zidiocenia polityków, chętnie bym się za to zabrał. Ale nie mam takiego tekstu. Mam za to Bernharda. Jego sztuka "Na szczytach panuje cisza", nad którą pracuję w Teatrze Dramatycznym, jest o megalomanii i zadufaniu, o samooszustwie. Pada sporo przenikliwych, głębokich, kontrowersyjnych spostrzeżeń, które wrażliwemu widzowi mogą dać dużo do myślenia, jeśli przeniesie bohatera-pisarza ze sfery artystycznej do - na przykład - politycznej. To jest tekst na dziś.

Grozi nam wybuch trującego konserwatyzmu, który paraliżuje procesy postępu, a do tego - co podkreśla Bernhard - powoduje zakłamane agresje, resentymenty. Nasza społeczność hoduje je pod przykrywką Boga, patriotyzmu, odwiecznych wartości, tak zwanej polskości. Co to jest polskość, nie wiadomo, wiadomo tylko, kogo w jej ramach nienawidzić. Patriotyzm w Polsce staje się przymusem nienawiści, trucizną, która nie znajduje innego ujścia.

Konserwatystów korci, żeby ingerować w sztukę.

- Jeżeli ludzie władzy nie widzą, że ich działania przypominają to, co się działo w PRL, to tylko ręce załamać nad ich ślepotą. Słysząc słowa: "Jesteśmy całkowitym przeciwieństwem PRL i PZPR", można się domyślić, że to ten sam mechanizm, tylko odwrócony. Tylko że nowa figura zawsze jest bardziej szkodliwa od starej, bo tamta miała czas dojrzeć, przypasować się do ludzkich potrzeb, a nowa jest koślawym dzieckiem hucpy i zadufania. Zadufana jest władza i zadufana jest opozycja. Komunizm też powiadał o sobie, że jest całkowitym przeciwieństwem kapitalistycznego chrześcijaństwa. Ale ceremoniał był bliźniaczo podobny, nawet Dzieciątko Jezus zastąpiono Dzieciątkiem Lenin.

Więc sztuka jest rodzajem moralizowania i powinna podejmować trudne tematy.

- Moralność musi istnieć, ale domaga się zweryfikowania. Młode pokolenia buntują się wobec autorytetów, powagi, świętości. Sztuka jest polem, gdzie te wszystkie wątpliwości powinny znaleźć ujście. Pytanie, czy sztuka jest moralna, wychowawcza, niech pojawi się dopiero w odbiorze, a nie w chwili, gdy dzieło powstaje. Artysta nie musi być nauczycielem, bo człowiek nie lubi być pouczany, zwłaszcza przez artystę.

Rola nauczyciela, mistrza w żadnej innej kulturze poza zachodnią nie została tak wyraźnie podważona.

- Bo właśnie w Europie dokonuje się przemiana. Mamy do czynienia ze zmęczeniem starymi autorytetami i wartościami. Rodzi się nowe.

To dobrze czy źle?

- Fakty nie są dobre albo złe, one po prostu są. Mówiąc "dobrze" albo "źle", oceniamy zawsze z punktu widzenia własnego interesu. Być może te zmiany są złe z perspektywy naszego przyzwyczajenia, ale jeszcze nie znamy ich konsekwencji. Druga wojna światowa była najbardziej monstrualnym złem naszych czasów, rozdarła historię na dwie części. Ale może wszystko do tego zmierzało i gdyby nie urodził się Hitier... Według mnie pewne napięcia wymusiłyby przyjście kogoś, kto firmowałby cały ten kataklizm. I może druga wojna stała się dla ludzkości wielką lekcją moralną, traumą konieczną do tego, by ludzka duchowość ewoluowała. Może trzeba było takiej potworności, żeby zobaczyć degenerację i uzurpację, do jakiej człowiek jest zdolny. Czy to dobrze, czy źle?

Anna Augustynowicz powiedziała, że w kontaktach z młodymi nigdy nie przybierał pan pozy mistrza, który wie lepiej. Nadal jest pan otwarty na to, co mówią młodzi?

- Największa nadzieja jest właśnie w młodości, która jest z natury niezgodą. Z wiekiem czas się cofa, człowiek powraca do wartości uznawanych przez rodziców i dziadków, ale póki jest młody, chcę podróżować poza granice ziemi rodziców. Dlatego obopólna wymiana jest sprawą zasadniczą. Czasem na przeszkodzie stoi lęk o własny autorytet. Mnie udało się wcześnie pozbyć tego lęku. Czuję, jakby udało mi się stworzyć dziurę wzajemnego przepływu, z której ci młodzi korzystają. Gdyby mi zabrakło tej wzajemności podczas zajęć w szkole, czułbym się zubożony. Choć czasem to już nie przypomina zajęć, to jest jakieś wprowadzanie w maliny, nie wiem, jak egzaminy z tego robić... Bardziej się staram dać i wziąć, niż wymagać. Po co nam szkoła? Czy to naprawdę jest selekcja, oddzielająca ziarno od plew? Coraz bardziej w to wątpię.

A jaka jest alternatywa?

- Szkoła jako miejsce intensywnego bycia, gdzie intensywność i pasja jest z obu stron, gdzie stawiamy sobie jakiś temat do marzeń. Czuję, że najgorzej wychodzi uczenie czegoś, co wiem, bo z tego niewiele wynika. Zawsze staram się postawić wspólne zadanie, które będzie wyzwaniem dla mnie i dla mojego studenta. Wolę, gdy przynoszą mi książki, które są ważne w ich pokoleniu, i uczą mnie tych książek. Moja przewaga jako człowieka starszego i doświadczonego to przewaga stawiania pytań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji