Artykuły

Tomasz Konieczny: Kolejny Polak debiutuje w Metropolitan Opera

- Koledzy z Opery Wiedeńskiej, gdy tylko dowiedzieli się, co oznacza "Konstytucja" na mojej koszulce, zaczęli się ze mną fotografować. Nie musiałem im niczego tłumaczyć - opowiada znakomity śpiewak. Jutro jego debiut w Metropolitan Opera.

ANNA S. DĘBOWSKA: Debiutuje pan w Metropolitan Opera w Nowym Jorku w "Złocie Renu" z tetralogii Wagnera "Pierścień Nibelunga". Szczyt kariery?

TOMASZ KONIECZNY: Swoją artystyczną ojczyznę i szczyt odnalazłem już jakiś czas temu w Operze Wiedeńskiej. Na debiut w Met jestem przygotowany od trzech lat, od momentu, gdy podpisałem kontrakt. Produkcja "Pierścienia" w Met jest intensywna, niektóre z części tetralogii gramy nawet czterokrotnie. W innych teatrach repertuarowych ze względu na wysokie koszty eksploatacji "Pierścień", gra się zwykle dwa razy w roku lub jak w Wiedniu, tylko raz na jakiś czas. Ja śpiewam Alberyka w dziesięciu przedstawieniach. To ciężka i odpowiedzialna praca. Zarezerwowałem dla Met trzy długie miesiące na próby i przedstawienia.

Alberyk, który ukradł złoto córkom Renu, to przełomowa rola w pana karierze.

- Od tej postaci wszystko się zaczęło. W 2008 r. dostałem z Opery Wiedeńskiej propozycję zaśpiewania Alberyka w nowej inscenizacji "Pierścienia Nibelunga". Wcześniej przez cztery lata śpiewałem Wagnera w Teatrze Narodowym w Mannheim, ale po debiucie w Wiedniu posypały się angaże do różnych teatrów na świecie.

Odkrył mnie Ioan Holender, ówczesny dyrektor Opery Wiedeńskiej. Słyszał mnie w Mannheim, zaprosił do Wiednia na przesłuchanie i po pewnym czasie zaproponował - nową dla mnie - rolę Alberyka. Trafił w dziesiątkę, bo Alberyk stał się moim wielkim sukcesem, ale również przekleństwem przez to, że w oczach publiczności zrosłem się z tą rolą w jedno. W Metropolitan Opera żegnam się więc z tą rolą.

Dlaczego?

- Chcę iść dalej i śpiewać Wotana. Alberyk i Wotan to równorzędne partie, wokalnie tak samo wymagające. Bez nich nie ma "Pierścienia", jednak Wotan jest postacią bardziej złożoną i niejednoznaczną. Aktorsko i przede wszystkim wokalnie bardziej mnie teraz pociąga.

Dlaczego zaproszenie do Met przyszło tak późno?

- Metropolitan Opera ma to do siebie, że reaguje zwykle później od innych teatrów, ale dlatego, że uważnie obserwuje, kogo warto do siebie zaprosić. Nie angażuje do Wagnera ludzi młodych, którzy dopiero pracują na swój sukces, chce mieć śpiewaków sprawdzonych na wszelkich możliwych scenach. W innym repertuarze zdarzają się wyjątki: mamy przykład wspaniałej kariery Mariusza Kwietnia. Mnie przyglądano się od dawna. Przedstawiciele Met pojawiali się na moich przedstawieniach w Wiedniu, również dyrektor generalny Peter Gelb i odpowiedzialny za obsady Jonathan Friend.

Co to znaczy być śpiewakiem wagnerowskim?

- Po pierwsze i najważniejsze: żeby śpiewać Wagnera, trzeba go kochać. W wokalnym fachu śpiewacy wagnerowscy należą do elity, bo nie każdy jest w stanie udźwignąć wymagania tej muzyki. Trzeba mieć mocny głos, który przebije się przez rozbudowaną i gęsto zinstrumentowaną orkiestrę.

Kolejna rzecz to gotowość zapoznania się ze scenicznym niemieckim, który jest czymś innym niż mowa potoczna. Od 20 lat pracuję nad wokalną niemczyzną. Stało się to moim zamiłowaniem, wręcz pasją. Wagner miał wybitne wyczucie teatru. Najpierw pisał libretto, potem do niego muzykę. W "Pierścieniu" często pojawia się gra słów i motywów muzycznych, wiemy wtedy, czy np. dana postać mówi prawdę, czy kłamie.

W styczniu został pan Kammersängerem Opery Wiedeńskiej. Co to znaczy?

- "Österreichischer Kammersänger" to najwyższe odznaczenie zawodowe dla wokalistów w niemieckojęzycznym świecie operowym. Przyznawane jest przez austriackiego ministra kultury na wniosek dyrektora Opery Wiedeńskiej tym, którzy się w szczególny sposób czymś wykazali, wyróżnili. Kammersängerem był Jan Kiepura. Jego zdjęcie wisi na tzw. ścianie chwały w korytarzu Opery Wiedeńskiej, podobnie jak innych śpiewaków z tym tytułem.

Już jako Kammersänger zaśpiewa pan w grudniu tego roku w "Halce" Stanisława Moniuszki w Wiedniu.

- Wystąpię w roli Janusza, a Piotrek Beczała będzie Jontkiem. Reżyseruje Mariusz Treliński. Premiera odbędzie się w Theater an der Wien. To jest nieco mniejsza scena niż "moja" Wiener Staatsoper, ma dwa tysiące miejsc, ale konkuruje bardzo ciekawymi produkcjami oper XVIII- i XIX-wiecznych. "Halka" doskonale się do tego teatru nadaje. Zawdzięczamy ją w Wiedniu Piotrowi Beczale, który o nią od wielu lat zabiegał.

W grudniu wystąpił pan w Operze Wiedeńskiej w prawykonaniu "Wierzb" ("Die Weiden") Johannesa Marii Stauda. To opera polityczna?

- Z taką myślą komponował ją Staud, austriacki kompozytor średniego pokolenia. Dyrektor Opery Wiedeńskiej Dominique Meyer usłyszał w Carnegie Hall w Nowym Jorku utwór Stauda "On Comparative Meteorology" i zdecydował się zamówić u niego operę. Upłynęły cztery lata, zanim doszło do prapremiery. W tym czasie wymowa "Wierzb", przestrzegających przed autorytaryzmem i nienawiścią między ludźmi, stała się jeszcze bardziej aktualna.

W jaki sposób?

- Mój bohater Peter jest artystą, Niemcem, który studiował w Londynie i próbował za wszelką cenę stać się kosmopolitą, jednak po powrocie do kraju wzięły w nim górę konserwatywne sympatie. Jego poglądów nie akceptuje narzeczona Lea, filozofka, córka nowojorskich Żydów, potomków rodziny, która uciekła przed Hitlerem. Na początku mamy jednak sielankę. Lea i Peter spędzają czas na łonie przyrody. Płyną rzeką kajakiem, nocują w lesie. Okazuje się, że na trasie spływu w czasie wojny hitlerowcy mordowali Żydów, którzy wracają jako chór topielców. Lea powoli odkrywa bolesną prawdę, ale mówi: "Odejdźcie i spoczywajcie w pokoju". Peter w tym czasie, nie mogąc wyzwolić się z pęt tradycji, w jakiej został wychowany, zamienia się, jak większość jego niemieckiej mieszczańskiej rodziny w karpia, a karpie w tej operze symbolizują najgorsze przywary, jakim zdaje się poddawać dziś niemała część narodów Europy: nacjonalizm, populizm, faszyzm Karp to oślizgłość i brak empatii.

Wykonując tę rolę, nie mogłem nie myśleć o tym, czego doświadczamy obecnie i w naszym kraju. Nie mogę tego pojąć - 30 lat temu tak bardzo cieszyliśmy się z odzyskanej wolności, mamy za sobą doświadczenie II wojny. Skąd tyle wrogości do obcych?

To dlatego na próbach "Wierzb" nosił pan koszulkę z napisem "Konstytucja"?

- Zrobiłem to, żeby zamanifestować potrzebę wolności oraz solidarności z ideałami, które są mi bardzo bliskie, a które wydają się teraz z niebywałą siłą zwalczane przez rządzących.

Dlatego opera Stauda wydała mi się adekwatna do tego, co dzieje się teraz w Polsce. Choć unikam używania swojego zawodowego Facebooka do celów politycznych, w tym przypadku nie wytrzymałem i zrobiłem wyjątek, publikując sesję zdjęciową z próby orkiestrowej. Koledzy śpiewacy, reżyserka spektaklu Andrea Moses, dyrygent Ingo Metzmacher i dyrektor Dominique Meyer, gdy tylko dowiedzieli się, co oznacza napis na koszulce, natychmiast zaczęli się ze mną fotografować na znak poparcia. Oni nie zawsze mają świadomość tego, co dzieje się w Polsce, jednak tym razem nie musiałem im niczego tłumaczyć.

Kanclerz Austrii Sebastian Kurz został uznany za nadzieję europejskich narodowców i głosił ksenofobiczne poglądy.

- Ale potem złagodził swój ton. Austria to dobrze funkcjonujące państwo i nikt tutaj nie myśli o zamachu stanu. Kurz budował swój kapitał polityczny, używając skrajnych argumentów. Może było to cyniczne, ale w końcu zmienił zdanie na temat uchodźców i zaczął deklarować większą otwartość. Bo nikt w Austrii ani w Europie, nawet Orbán, nie prowadzi polityki w tak idiotyczny sposób, jak nasza partia rządząca. A do czego prowadzi radykalizowanie opinii pokazuje tragedia, która wydarzyła się w Gdańsku. Wciąż nie mogę uwierzyć, że prezydent Paweł Adamowicz został zamordowany i to z przyczyn politycznych. Nie w moim kraju!

Wsparł pan finansowo zbiórkę pieniędzy dla gdańskiego Europejskiego Centrum Solidarności. Dzięki datkom obywateli ta placówka może zachować niezależność.

- W Austrii byłoby nie do pomyślenia, żeby minister kultury zmniejszał fundusze, aby wywrzeć presję na współfinansowanej przez resort instytucji. Sztuka ma być apolityczna, wyłączona spod wpływu polityków. Opera Wiedeńska to przedsiębiorstwo funkcjonujące jako spółka z o.o. Bierze subwencje od państwa, ale państwo nie wtrąca się do jej polityki kadrowej czy repertuarowej. Politycy nie są nawet zapraszani na spektakle, tak jak u nas. Mogą się pojawić prywatnie. Chodzi o to, aby pewne grupy nie czuły się uprzywilejowane. Czas najwyższy, aby minister Piotr Gliński i jego zastępca Jarosław Sellin zrozumieli, że kulturą nie kieruje się siłowo.

Na zdjęciu" Tomasz Konieczny w "Pierścieniu Nibelungów" w Operze Wiedeńskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji