Artykuły

"Mein Kampf" w Powszechnym to nie tylko oskarżenie prawicy

"Mein Kampf" wg Adolfa Hitlera w reż. Jakuba Skrzywanka w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Jakie to "Mein Kampf" normalne! Tak najkrócej dałoby się streścić ironiczny pomysł reżysera Jakuba Skrzywanka na inscenizację książki Adolfa Hitlera w Teatrze Powszechnym. Przedstawienie pokazuje jednak, jak toksyczne faszystowskie idee mogą być blisko tego, co znamy z codzienności.

Spektakl w Teatrze Powszechnym zapowiadany był przez niemieckie, amerykańskie czy izraelskie media - pomysł wystawiania antysemickiej książki napisanej w więzieniu przez Adolfa Hitlera pachnie skandalem.

Zamysł jest zaskakująco prosty, acz w ramach przyjętych założeń - skuteczny. Artyści Teatru Powszechnego pytają: Co ze złowrogiej biblii faszyzmu rymuje się ze współczesnymi hasłami i obiegowymi publicystycznymi mądrościami?

To chyba pierwsze wystawienie "Mein Kampf" oparte wyłącznie na oryginalnej książce - niemiecki spektakl Rimini Protokoll pod tym samym tytułem był raczej przedstawieniem dokumentalnym osnutym wokół książki.

W Powszechnym aktorzy mówią wyłącznie pociętym przez Skrzywanka z dramaturgiem Grzegorzem Niziołkiem tekstem "Mein Kampf". Pod słowa Hitlera rozgrywają się rozmaite sytuacje sceniczne. Czasem to rodzinny obiad, czasem parodia Wagnerowskiej opery, czasem zupełna abstrakcja. W monochromatycznej scenografii Agaty Skwarczyńskiej aktorzy ubrani są na czarno-biało; papierowe rekwizyty i frazy Hitlera sprzed 90 lat przykładane są do żywych ciał ludzi końca drugiej dekady XXI w. oraz współczesnych haseł i idei.

Po trochu z każdego wątku "Mein Kampf"

Wydane pierwszy raz w 1925 r. "Mein Kampf" łączy cechy powieści autobiograficznej, nazistowskiego manifestu i podręcznika propagandy. Skrzywanek i Niziołek z każdego tych wątków biorą po trochu.

O czym mówią kolejne przeniesione na scenę rozdziały pracy Hitlera? O złym wpływie "złej" sztuki, o konieczności rodzenia dzieci, by naród rósł w siłę, o uwodzącym potencjale historii - gdy ukochany nauczyciel, mały Hitler, przenosił się wprost w tamte czasy. Bardzo pasuje do dzisiejszej Polski fantazja o życiu w bohaterskiej przeszłości - autor "Mein Kampf" w pierwszych partiach książki żałuje, że nie urodził się sto lat wcześniej.

Hitler argumentuje, że nie można przerzucać przewinień poszczególnych księży na cały Kościół katolicki. Ma on swoje wady, ale jako instytucja społeczna i źródło moralności jest obok szkoły niezastąpiony - to w zasadzie niemal parafraza programu PiS z 2015 r. Hitler z "Mein Kampf" nie zwalcza jeszcze kościołów chrześcijańskich - jak robił to potem w Trzeciej Rzeszy - ale podziwia katolicyzm za dyscyplinę, energię (czerpaną jego zdaniem z celibatu) i nieugięty dogmatyzm.

Są tu tyrady przeciw demokracji parlamentarnej, które - wypisz wymaluj - od lat powtarza Janusz Korwin-Mikke, bo przecież pięciu głupców nie ma więcej racji niż jeden mądry, którego przegłosują. W mniejszym lub większym stopniu wywody te pasowałyby też do głównych intelektualistów partii rządzącej w rodzaju Ryszarda Legutki czy Jacka Bartyzela.

Są też passusy o szkodliwości mieszania kultur. Mysz polna łączy się z myszą polną, mysz domowa z myszą domową, lis z lisicą, gęś z gąsiorem. Liczba chrześcijan spada - a szybko rośnie liczba muzułmanów. To dziś można usłyszeć na niejednym polskim weselu czy imieninach, nie mówiąc już o czytaniu komentarzy w internecie. Jako ironiczny wizualny komentarz zjeżdża podczas wywodu o niemieszaniu gatunków Matka Boska Częstochowska z Jezusem, czyli owocem związku Bóg - ludzka kobieta. Semicka u źródeł i uniwersalistyczna w założeniach religia średnio pasuje do ultranacjonalistycznej narracji - stąd zapewne scena malowania "Czarnej Madonny" na biało.

Spektakl w Teatrze Powszechnym to nie tylko oskarżenie polskiej prawicy

Adolf Hitler, co może zaskakiwać, w wielu przytaczanych tu wypowiedziach zaczyna pozornie koncyliacyjnie. Parlament jest ważny, ludzie chorzy mają swoje prawa, na pewno to, co pokazuje "sztuka zdegenerowana", zaistniało jako czyjś stan psychiczny - jednak zawsze jest jakieś drobnomieszczańskie "ale". "Ale po co to pokazywać", "ale po co mają się rozmnażać", "ale ktoś musi brać jednostkową odpowiedzialność".

"Mein Kampf" przeczytane przez Niziołka i Skrzywanka okazuje się nie (a przynajmniej: nie tylko) monotonnie upiornym krzykiem szaleńca, ale prowadzoną czasem prostacko, a czasem perfidnie sprawnie ciągłą negocjacją z kluczową dla klasy średniej kategorią "zdrowego rozsądku". Wypowiada te słowa Hitler - self made man, który podkreśla, że wie, co to głód i że do wszystkiego doszedł własnymi rękami.

To obowiązujące do dziś założenie technologii politycznej - skuteczny lider musi mieć historię, pokonać trudności, być godny podziwu i zarazem bliski.

"Mein Kampf" w Powszechnym nie jest pomyślane tylko jako oskarżenie polskiej prawicy od Romana Giertycha przez Jarosława Kaczyńskiego po Grzegorza Brauna. Spektakl pokazuje, jak blisko faszystowska gorączka leży "zdrowej" demokracji, jak czujnym trzeba być, by ten stan zdrowia utrzymać.

Daleko od teatralnej sprawności "Klątwy"

Prowokacyjne obrazy, montaż atrakcji, szeroki rozrzut estetyk poszczególnych scen - reżyser Jakub Skrzywanek pozostaje pod dużym wpływem Olivera Frljicia, którego był asystentem przy pracy nad głośną "Klątwą" w Powszechnym. Jednak to, co w spektaklach Chorwata jest precyzyjnie skrojonym obrazem i wycyzelowaną formą, grą konwencjami - u Skrzywanka idzie raczej w stronę literackiego kabaretu, któremu daleko do tamtej teatralnej sprawności.

Nie udałoby się doprowadzić tak teoretycznie pomyślanego spektaklu do tak sprawnie działającego kształtu, gdyby nie aktorzy Powszechnego. Klara Bielawka z Aleksandrą Bożek nadają szowinistycznym, antysemickim tyradom groteskowy posmak rozsądku i rodzinnego ciepła. Mamadou Góo Bâ z ekspresją opowiada o imigrantach prących do lepszego życia w Europie. Świetny jest Arkadiusz Brykalski, na którego spadają najtrudniejsze zadania: ciągnięcie najbardziej psychodelicznych i rozwlekłych monologów, i który radzi sobie z utrzymywaniem scenicznego napięcia przy wypowiadaniu gargantuicznych zdań naprawdę dzielnie.

Wreszcie mocny początek spektaklu ustawia groteskowy wstęp Natalii Łągiewczyk i Oskara Stoczyńskiego - z ironicznie zacytowanym fragmentem wstępu wydawcy do polskiego przekładu "Mein Kampf" z 1992 r. Niemożliwe, pisze on, by po tym wszystkim, co wydarzyło się w XX w., ktoś brał przedstawione tu idee na poważnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji