Artykuły

Telenowela w rytmie tanga

"Opera mydlana" w choreografii Diany Jurczenko Studia Choreograficznego w Witebsku na Festiwalu Teatrów Tańca Europy Środkowej Zawirowania w Warszawie. Pisze Julia Hoczyk w Gazecie Festiwalowej.

Spektakl z Witebska przygotowany został przez grupę aktorów występujących na co dzień w teatrze dramatycznym. Swoje taneczne umiejętności zdobywali poza teatrem, za próby nie inkasują dodatkowej gaży. Po prostu - pasjonaci. Dziwić to może polskich widzów, w Polsce obowiązują raczej dokładne specjalizacje - teatr tańca to teatr tańca, musical z tańcem to jeszcze coś innego, zaś teatr dramatyczny stanowi kolejną odrębną część wśród widowisk: wymagają więc odmiennych kompetencji i rzadko następuje wśród nich wzajemna wymiana (choć, oczywiście, zdarza się - przykład Tomasza Wygody występującego w "Fedrze" Michała Zadary i odpowiadającego za ruch sceniczny wielu spektakli w teatrze dramatycznym - ostatnio Nora Agnieszki Olsten czy Leszek Bzdyl - np. ruch w "Słomkowym kapeluszu" Piotra Cieplaka - ale jak widać, tancerze pomagają aktorom w tradycyjnym teatrze, nie jest to teatr tańca w wykonaniu aktorów).

Warto zatem dodać, że spektakl Soap Opera reprezentuje wysoki poziom techniczny, który trudno byłoby sobie wyobrazić u polskich aktorów, nie będących jednocześnie zawodowymi tancerzami. Co jeszcze bardziej zaskakujące - przedstawienie jest pierwszą wspólną choreografią aktorów z Witebska.

Soap Opera w założeniu twórców pokazać miała schematy społeczne, w które jesteśmy uwikłani; brak naturalności w ludzkich zachowaniach, podleganie wpływom kultury masowej a zwłaszcza ckliwych i banalnych telenowel. Takie było zamierzenie. Przyznaję - nie do końca udało mi się dostrzec je w spektaklu. Trudno też uznać go za spójną fabularnie całość. To raczej migawkowe sekwencje, owszem, czasem pokazujące wprost i nawet zbyt dosłownie, relacje, jakie zachodzą między postaciami, innym razem rozmywające się, urwane i nie do końca jasne. Choć jest to także sposób na oddanie szybkości współczesnego życia, problemu z trwałością związków, uczuć i uznawanych wartości. Zmieniają się bowiem zbyt szybko, żeby je uchwycić.

Pierwsze postacie - kobieta i mężczyzna - wyłaniają się powoli, wśród oparów dymu i przy akompaniamencie mrocznej muzyki. Wykonują dziwne czynności - kobieta otwiera niewidzialne okna i drzwi, mężczyzna - schylony, z zapamiętaniem pociera ręce - chcąc je oczyścić, nie mogąc uwolnić się od bolesnych wspomnień? Kolejne sceny to próby przełamania samotności tych dwojga. Kobieta próbuje zwrócić na siebie uwagę mężczyzny, zagląda mu w twarz, osacza krążąc wciąż dookoła niego. Gdy on postanawia odejść - idzie za nim z tragicznym niemal wyrazem twarzy, wyciągając ku mężczyźnie ręce. Pojawia się jednak ta trzecia. Wbiega lekkim krokiem z białym woalem na ramionach i w rytmie latino uwodzi mężczyznę. Siadają obok siebie na drewnianym pudle przypominającym walizkę, wyraźnie się przyciągają, choć widoczne jest też ich wzajemne skrępowanie. Pierwsza kobieta - pulchna blondynka w czerni, patrzy na nich z przerażeniem, na jej oczach pryskają złudzenia.

Pojawia się następna kobieta, która bardziej zdecydowanie rości sobie prawa do jedynego mężczyzny. To wcielenie kobiety-wampa - bezwzględnie sięgającej po to, co jej się należy - przyciąga mężczyznę do siebie czerwonym krawatem zawieszonym na jego szyi, dyktuje mu poszczególne ruchy. W końcu męski obiekt pożądania pochwycony zostaje przez dwie kobiety - stają z jego dwóch stron, on nie może się zdecydować, zaś zrozpaczona blondynka z pierwszej sceny biega dookoła nich. Miłosne roszady, trójkąty i czworokąty, pokazane zostają wyraziście, z ogromną energią i pasją, świetnie podkreślane także muzyką - dynamicznym tangiem. Kobiety ustępują pola mężczyznom. I właśnie wtedy znaczenie kolejnych sekwencji staje się mniej zrozumiałe. Do mężczyzny z pierwszej części przychodzi kolejny - w czarnej, dziwnej czapce, przylegającej do głowy, lecz odsłaniającej uszy i twarz ( podobną nosiła blondynka). Stopniowo udaje mu się nawiązać kontakt z mężczyzną - ponownie zgarbionym i pogrążonym w sobie. Jeden ruch głową, jeden ręką - pytanie- odpowiedź. Rytmiczne, zdecydowane i obejmujące powoli całe ciało, aż stają się tańczonym synchronicznie ( choć obok siebie to jednak razem) tangiem. Czy to jest walka czy taniec? Tak jak w capoierze, znaczenie te nakładają się na siebie, aż stają się bardziej jednoznaczne - atakowany mężczyzna zostaje porwany w ramiona przez drugiego i okręcany wokół niego jak na zwariowanej karuzeli, której końce stanowią jego nogi. Na chwilę wkracza kobieta i niemal niewidzialnie, jednym ruchem, godzi mężczyzn, zjawia się kolejna męska postać i tym razem do głosu dochodzi męska solidarność. Tańczą razem, skaczą, podnoszą się wzajemnie, przypominają nieco rozentuzjazmowanych kibiców, choć są oczywiście bardziej spokojni, zresztą trudno nadać tym scenom znaczenie tak dosłowne, o czym już wspomniałam.

Do opuszczonego przez pozostałych mężczyzny - głównego bohatera spektaklu, co staje się coraz bardziej oczywiste, przychodzi kolejna kobieta, także blondynka w czapeczce - inna niż w scenie pierwszej. Udaje im się nawiązać kontakt, dość bliski skoro poddają się wspólnemu tańcowi z elementami contact improvisation i akrobacji, wymagających bliskości i zaufania partnerowi. Mężczyzna zostaje jednak poddany trywialnemu, choć powszechnemu sprawdzianowi: miłość czy pieniądze, gdy ta sama kobieta stojąc na pudle rozrzuca banknoty.

Obserwuje ją pierwsza blondynka, która z przerażeniem zasłania twarz rękoma. O dziwo, druga blondynka okazuje się sprzymierzeńcem początkowej pary. Ściąga mężczyźnie koszulę, kobiecie zdejmuje bluzkę - stoją więc naprzeciwko siebie, dzieli ich kilkumetrowy dystans, półnadzy, zafascynowani, nie wiedzący, jak się zachować, zażenowani i wykonujący delikatne ruchy - jakby nie chcieli spłoszyć tego, co właśnie się między nimi rodzi. Na ich sylwetki pada czerwone oświetlenie - to niepotrzebna tautologia, bo scena jest dość subtelna.

Ponownie druga blondynka przejmuje dowodzenie - chowa mężczyznę za plecami tej pierwszej, nakłada jej transparentną, purpurową suknię, najwidoczniej chcąc uczynić z niej wcielenie miłości idealnej, choć stereotypowej - takiej, o jakiej kobieta marzyła, choć nie potrafiła się jej poddać. Jest zmieszana, nie wie, jak ma się zachować, ale druga kobieta znów pomaga wkładając jej do ręki czarny wachlarz. Stylizuje ją na hiszpańską tancerkę - bezpruderyjną i wyzwoloną. Spod jej sukni raz po raz wyłania się mężczyzna - poddaje się ruchom kobiety, jest przez nią wyraźnie zdominowany, co podkreśla fakt, że jego głowę przesłania rąbek kobiecej sukni, nie widać więc twarzy mężczyzny. Liczy się co innego - namiętność, pasja i zmysłowe porozumienie, które jest tu obecne aż w nadmiarze, choć to przerysowanie jest nawet ciekawe i wiarygodne. To kolejny wizerunek miłości - po jej romantycznym wcieleniu, nieporadnej zazdrości, wyrazistej zaborczości z brakiem wzajemności, pojawia się obustronne pożądanie i porozumienie ciał - tak, iż dwie postacie stają się jedną, zaplątaną w obfitą materię purpurowej sukni. Blondynka, która dokonała ich połączenia, przerywa ten miłosny duet - podnosi rękę do góry i na jej rozkaz zapada cisza.

Mężczyzna zostaje sam, ogromnie zmęczony, pochylony i z wyraźnie malującym się na jego twarzy przygnębieniem. Powoli, z widocznym trudem idzie w kierunku wyjścia ze sceny, taszcząc ze sobą ogromną walizkę-pudło. Jego twarz jest oświetlona na czerwono. Za nim widać inne postacie, którym lekko macha ręką na pożegnanie. Muzyka towarzysząca tej scenie jest radosna i rytmiczna. Banalna historia ? - o miłości, przyjaźni, pasjach i życiowych porażkach. Być może, ale takie właśnie jest życie, to my je komplikujemy - czasem jest to dobre i potrzebne, niekiedy zupełnie bez sensu. Podążanie dalej bez zostawienia ze sobą zbędnych obciążeń, jest trudne, choć bywa możliwe. Główny bohater, mimo, iż decyduje się odejść, zabiera przecież ze sobą walizkę. Trochę nieufnie odebrałam to zakończenie - czy chodzi o bagaż życiowych doświadczeń? Wołałabym, żeby walizka była przepełniona właśnie nimi niż szeleszczącymi i bardziej czasem niż druga ludzka istota, pociągającymi banknotami.

Po aktorach widać profesjonalizm, ponieważ relacje, jakie starają się przedstawić, są pełne napięcia, widocznego także w ekspresyjnej mimice. Przydałoby się tylko mniej dosłowności, więcej zaś stonowania i dystansu, choć zespołowi z Witebska pogratulować też należy odwagi w sposobie, w jaki pokazali na scenie świat ludzkich emocji: sentymentalnie i wprost ( kosztem ogromnych uproszczeń, ale znakomicie).W telenowelach jest on obecny w nadmiarze, w teatrze zaś ostatnio pojawia się coraz rzadziej, dlatego warto było zobaczyć udany spektakl z Białorusi ( a nieczęsta to w Polsce okazja).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji