Artykuły

Arie niepodległe

"Straszny dwór" na swój rozłożony na raty ostateczny i definitywny triumf poczekał do Polski niepodległej - pisze Krzysztof Masłoń w tygodniku Do Rzeczy.

Co bardziej wykształceni bohaterowie polskich powieści i filmów bywają w operze, chętnie też słuchają muzyki operowej z płyt, a i sami podśpiewują czasem co bardziej znane arie z "Toski", "Traviaty" czy "Turandot". Podobnie w teleturniejach czy krzyżówkach zdarzy się pytanie o Verdiego, Pucciniego, rzadziej o Wagnera. Jednak o Moniuszkę? Wolne żarty. Niemal powszechnie obwołano go twórcą drugorzędnym i jeśli o czymś się pamięta, to może jedynie o "Arii z kurantem", a i tego nie jestem pewien.

Tymczasem w polskiej muzyce . odgrywa on dokładnie tę samą rolę co Adam Mickiewicz w literaturze. Autor "Pana Tadeusza" też bywa deprecjonowany jako poeta nie dość intelektualny, za bardzo patriotyczny, a jeszcze do tego za grosz awangardowy. Ratuje go nieco "Skład zasad", ale tylko do pewnego stopnia. A wracając do muzyki, do tego do muzyki narodowej, to trudno nie przyznać racji prof. Jackowi Kowalskiemu, autorowi przepięknie wydanej w PIW-ie pracy "Straszny dwór, czyli sarmackie korzenie Niepodległej", który we wstępie do niej pisze, że ta wspaniała, arcydzielna opera narodowa, wypełniona staropolszczyzną, potężną "słowem, obrazem i dźwiękiem" bardzo szybko okazała się "częścią wielkiej tajemnicy", którą jest cała twórczość Moniuszki niby zwycięska, a jakże niedoceniona. Chopina wielbiono zawsze i wszędzie, bo kochały go i lubiły salony Europy. Moniuszko okazał się z innego świata, może zarówno zbyt europejski, jak i za słabo europejski, żeby go powszechnie uznano.

Dowodami na to, że mamy do czynienia z tajemnicą, są trwające zarazem: nieustanna obecność "Strasznego dworu" w polskim muzeum wyobraźni i nieodmienne wzruszenie, które wywołuje u jakże licznych wtajemniczonych, oraz fakt, że w polskiej kulturze wziął bezapelacyjne pierwszeństwo przed innymi ważnymi dziełami muzyki, o których nasza publiczność dawno zapomniała; obelgi, inwektywy, pomówienia, które dotykają kompozytora w środowisku fachowców - badaczy i wykonawców; wreszcie - nieszczęśliwe powodzenie jego oper poza granicami Polski, a zwłaszcza "Strasznego dworu". Utwór ten (inaczej niż "Halka") długo w ogóle nie mógł zaistnieć na obcych scenach, kiedy zaś już zaistniał, zdawał się cudzoziemcom zaledwie lekką operą o błahym libretcie.

Z tych wszystkich przyczyn Moniuszko ma dziś pomniki, skwery, filharmonie, ulice, festiwal i ciekawe wystawienia niektórych swoich oper (nie wszystkich jednak), za to w księgarniach muzycznych brak nagrań jego dzieł, które przeważnie trzeba sprowadzać przez Internet (jeśli w ogóle istnieją). Dlatego też menedżerowie niektórych instytucji kulturalnych niekiedy wypowiadają się o nim z lekceważeniem, bo w pewnych kręgach "tak wypada"

POKŁON DLA SYROKOMLI

Urodził się Stanisław Moniuszko 200 lat temu, 5 maja 1819 r, w majątku w podmińskim Ubielu. Pochodził z niebiednej, ale i niezamożnej rodziny szlacheckiej. Miał osiem lat, gdy po raz pierwszy zobaczył Warszawę, gdzie zaczął uczyć się muzyki u organisty w ko-ściele Świętej Trójcy, Augusta Freyera. Naukę kontynuował w Mińsku, Berlinie, wreszcie Wilnie, gdzie zamieszkał i pracował jako organista, pedagog oraz organizator życia muzycznego w tym mieście. Złożył też niezwykły dar w Ostrej Bramie, cykl "Litanii ostrobramskich", rzeczywiście tam wykonywanych.

Po "Śpiewniku domowym" - kwestionowanym przez cenzurę w Wilnie, za to łaskawie dopuszczonym do druku w Petersburgu - nazwisko Moniuszki stało się głośne, głównie w Wielkim Księstwie Litewskim. "Moniuszko tymczasem - snuje swą opowieść Jacek Kowalski -pragnął wziąć się do większej, poważnej opery, tylko że w Wilnie nie mógł znaleźć dobrego libretta. Nawet znajomość z Władysławem Syrokomla niewiele tu dała - pisywał muzykę do jego wierszy, ale upragnionego libretta nie mógł się doczekać. Poza tym w późniejszych latach Syrokomla porzucił swą małżonkę i związał się z aktorką, panią Kirkorową, czego Moniuszko nie mógł mu wybaczyć; to wtedy na listowną prośbę o pozdrowienie poety odpisał: Syrokomli pokłonię się od Ciebie, ale tyłem do niego odwrócony"

Nawiasem mówiąc, to korespondent Moniuszki - znany dziennikarz i krytyk muzyczny Józef Sikorski - poznał go z poetą Włodzimierzem Wolskim, autorem libretta do "Halki", która swoją prapremierę mieć będzie w Wilnie w roku 1848.

Na triumf "Halki" trzeba było jednak czekać jeszcze aż 10 lat - do 1 stycznia 1858 r., ód którego to dnia "Halka" na stałe zagościła w Teatrze Wielkim w Warszawie. Aleksander Walicki napisał później: "Wyznać musimy, żeśmy do Moniuszki opery własnej nie mieli. [...] Halka olśniła wszystkich swą wytwornością i jednocześnie prostotą. Świeżość i oryginalność melodyi łączyła się tam z bogactwem harmonii. [...] Przedstawienie Halki w Warszawie jest również epoką w życiu Moniuszki, jak i w dziejach opery naszej".

To prawda, ale jest też prawdą, że wiele ważnych osób, a także kwiat artystycznej "warszawki" powątpiewały w wartość dzieła i talent początkującego kompozytora, do tego z prowincji. Ba, eksorganisty w kościele św. Jana w Wilnie, a do tego ojca dziesięciorga (!) dzieci.

POD OKIEM ŻANDARMA

Za swego życia doczekał się Moniuszko 150 wystawień "Halki" w Warszawie. Do tego, by zaistniała ona na stołecznej scenie, w znacznym stopniu przyczynił się moskiewski satrapa, oberpolicmajster Królestwa Polskiego, a zarazem prezes Teatrów Rządowych - gen. Ignatij Joachimowicz Abramowicz. Ten zruszczony Polak dla polskiej sceny położył niemałe zasługi. I to on poznał się na Moniuszce, proponując mu jeszcze przed premierą "Halki" stały etat w Teatrze Wielkim. Po sukcesie łzawej historii o uwiedzeniu młodej góralki przez panicza czekała kompozytora nominacja na dyrektora opery polskiej, co w praktyce oznaczało stanowisko dyrygenta polskich przedstawień w Teatrze Wielkim. Włoskich - nie.

Profesor Jacek Kowalski powiada: "Powtórzyć trzeba za wszystkimi świętymi: przed Moniuszką nie mieliśmy prawdziwej polskiej opery. Mieliśmy jednak teatr! Teatr Narodowy, w czasach Moniuszki zwany Wielkim; ta nazwa została do dziś. Mówię oczywiście o gmachu teatru, w chwili swego powstania nieomalże największym w Europie, na pokaz. Wedle zamiaru jego twórców. Bryła teatru dotąd silnie zaznacza się w centrum Warszawy, a wielkie elewacje budzą respekt. Tu właśnie, na jego widowni, po raz pierwszy zaistniał Strasz-ny dwór (skądinąd złośliwi obdarzyli tym mianem nową, .nieudaną elewację odbudowanego po wojnie teatru od strony placu Piłsudskiego; bo straszy)"

Straszyła też, i to poważnie, cenzura, która cięła raz mocniej, innym razem łagodniej. Kilka lat przed powstaniem "Strasznego dworu" z libretta "Rokiczany", które Józef Korzeniowski pisał dla Moniuszki, kazano wykreślić postać króla... Kazimierza Wielkiego. W tej sytuacji kompozytor zrezygnował z dalszej pracy nad tą operą. Po powstaniu styczniowym pod cenzorską lupą znalazł się, najogólniej rzecz ujmując, "duch patriotyczno-polski". W 1873 r. zezwolono wprawdzie na wystawienie adaptacji "Marii" Antoniego Malczewskiego, ale nie w polskich kostiumach. Z innej sztuki polecono wykreślić słowa: "konfederatka", "kontusz", "karabela". To działo się jednak już po premierze "Strasznego dworu". Spektakle cenzurowano surowo, bo też wydawały się zaborcy groźniejsze w skutkach niż słowo drukowane. Żywa była pamięć o powstaniu kościuszkowskim, które wybuchło niebawem po wystawieniu "Krakowiaków i górali" a śpiewogrę tę zdjęto z afiszów po zaledwie trzech przedstawieniach, podobnie jak po latach "Straszny dwór".

CHODZENIE NA MONIUSZKĘ

Dwa lata po "Halce" a pięć lat przed "Strasznym dworem" Warszawa ujrzała trzecią z wielkich oper Stanisława Moniuszki - "Hrabinę". Tekstem Wolskiego opowiadała ona o próżnej warszawskiej arystokratce, która z byle powodu wzgardziła szczerym uczuciem młodego szlachcica, za co też poniosła karę, gdyż ów szlachcic po powrocie z wojny poślubił inną, choć kapryśna dama skłonna już byłaby ofiarować mu swe wdzięki. Generalnie rzecz najmądrzejsza nie była, nic też dziwnego, że Józef Sikorski pisał z sarkazmem o "trzyaktowej tragedii rozdartej spódnicy". Jednak publiczności ta opera komiczna się podobała, a polonez na rozpoczęcie trzeciego aktu wywołał prawdziwa euforię. To miało zresztą zawsze cechować Moniuszkę - świetne wyczucie stylu polskich tańców narodowych.

Po powodzeniu "Hrabiny" przyszła kolej na staroszlachecką jednoaktówkę "Verbum nobile", napisaną do libretta Jana Chęcińskiego, z którym Moniuszko rozpoczął ścisłą współpracę, jej wspaniałym zwieńczeniem będzie "Straszny dwór". Był to wówczas bardzo popularny i wysoko ceniony autor, wykazujący przy tym znakomitą znajomość opery i świetnie się w niej czujący. Dla Moniuszki, poza "Verbum nobile", napisał jeszcze "Parię" i "Beatę", ale sukcesy odniósł również jako tłumacz librett, wprowadzając na polską scenę "Rigoletta", "Trubadura" i "Turandot". Tą przysłowiową wisienką na jego torcie stał się - naturalnie - "Straszny dwór".

Wstępnie opracowany przez Chęcińskiego tekst libretta tej opery otrzymał kompozytor w 1861 r. Czas, który upłynął od tej chwili do dnia prapremiery - odbyła się ona w Teatrze Wielkim 28 września 1865 r. - był pod każdym względem wyjątkowy. Także dla Stanisława Moniuszki, pod którego dyrekcją wykonywano np. utwory żałobne podczas pogrzebu pięciu poległych uczestników manifestacji z 27 lutego 1861 r. W powstaniu styczniowym nie brał wprawdzie udziału, nie walczył z bronią w ręku jak librecista Włodzimierz Wolski czy solista opery warszawskiej Józef Achilles Bonoldi. Jednak pracował dalej nad "Strasznym dworem" nie mając najmniejszych gwarancji, czy wystawienie jego będzie możliwe. Napisał wtedy: "Jeśli kocham tę pracę, to ją kocham jako uczciwy środek przyczynku dla kraju... Ale gdy ta praca obecnie staje się pomocą w ciężkim przeżyciu, widocznie Bóg ją błogosławi".

Teatr funkcjonował byle jak, o ile w ogóle działał, gdyż przez rok sale redutowe zajęło wojsko. Później następca wielkiego księcia Konstantego, hrabia Berg, wydał zarządzenie, by po każdym spektaklu aktorzy śpiewali "Boże caria chrani". Śpiewali więc, także na operach Moniuszki, bo nieczęsto, ale jednak pokazywano w tym podłym czasie "Halkę", "Hrabinę" i "Verbum nobile". Polska publiczność jakoś jednak rozgrzeszała siebie z "chodzenia na Moniuszkę", przy czym panie przychodziły do teatru ubrane, oczywiście, na czarno.

MAZUR NA FINAŁ

Przed premierą "Straszny dwór" był wielokrotnie cenzurowany; by wystawić operę, przerabiano ją, skreślano wskazane wersy, cięcia dotknęły nawet "Arię z kurantem". Publiczność, która stawiła się na premierę, jak również ci, którzy dostali się na próbę generalną, świadomi byli niezwykłości wydarzenia. Tego, że powstała opera mająca ten sam cel co Mickiewiczowski "Pan Tadeusz" - pokrzepienie umęczonych polskich serc. Ukazany przez kompozytora i librecistę obraz świetności dawnej, sarmackiej Rzeczypospolitej urzekł widownię, która w lot chwytała najmniejszą aluzję, nie polityczną, a skąd! - patriotyczną bądź religijną.

Entuzjastyczne przyjęcie "Strasznego dworu" przekształciło się w manifestację widzów zgromadzonych w Teatrze Wielkim. "Osobliwa to była opera komiczna, na której wszyscy płakali", pisał po premierze Witold Rudziński. Po trzech spektaklach opera zeszła z afisza, a kompozytor jej pisał do przyjaciela: "Obecnie Straszny dwór zawieszony przez matkę naszą cenzurę. Nikt nie wie, z jakiego powodu" No, domyśleć się nie było trudno, ale żelazny uścisk cenzury był na tyle silny, że Moniuszko za życia nie ujrzał już swego dzieła na scenie. Porzucił tematykę narodową (choć nie całkowicie, napisał bowiem muzykę do "Sonetów krymskich" Adama Mickiewicza), zwracając się - jak w "Parii" - ku tematom egzotycznym. Do śmierci (zmarł 4 czerwca 1872 r. na atak serca) borykał się - co dziś pewnie dziwi - z trudnościami finansowymi. W ostatniej drodze na warszawskie Powązki towarzyszyły mu dziesiątki tysięcy mieszkańców stolicy.

A "Straszny dwór" na swój - z konieczności rozłożony na raty - ostateczny i definitywny triumf poczekał do Polski niepodległej. Czy prawie niepodległej, bo było to tak: w 1915 r. opera lwowska tym przedstawieniem właśnie uczciła rocznicę powstania listopadowego. W roku następnym po akcie 5 listopada, ogłoszonym przez zaborców pruskiego i austro-węgierskiego, minie zaledwie pięć dni i na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie znów pojawi się wielka opera Moniuszki. Po raz pierwszy bez cenzuralnych skreśleń. Czytelnicy "Kuriera Warszawskiego" przeczytali następnego dnia: "Z radością powitaliśmy wczoraj wznowienie Strasznego dworu. Jest to najdojrzalsze dzieło Moniuszki i dotychczas może najlepsza opera polska, a w każdym razie najbardziej polska opera". Profesor Kowalski puentuje tę informację tak: "Kiedy warszawiacy czytali to doniesienie, równolegle we Lwowie dawano Straszny dwór - już wprost ku uczczeniu proklamacji niepodległości Polski, za jaką powszechnie uznawano akt 5 listopada".

Przynosi też bowiem opera niesłychaną erupcję polskiej pieśni i polskiego tańca narodowego. Siarczysty mazur kończący przedstawienie porywa każdego, nieważne, ile krwi polskiej ma w sobie. Zachwycają, wśród wielu innych, "Dumka Jadwigi", "Aria Skołuby" i - kto wie, czy nie najbardziej - "Aria Miecznika", którą przypomnijmy sobie w 2019 r., który Sejm i Senat RP ustanowił, w 200. rocznicę urodzin twórcy "Strasznego dworu", Rokiem Stanisława Moniuszki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji