Artykuły

W Kazimierzu wiedźmy zamieniają się w dobre duchy

- Mój najbardziej ulubiony dramaturg Antoni Czechow zawsze twierdził, że największy aktor jest jak dziecko, że potrafi płakać i śmiać się równocześnie. To jest ta ogromna tajemnica, że można w połowie słowa zacząć śmiechem, a skończyć słowo płaczem - mówi warszawski aktor WIESŁAW KOMASA.

Grzegorz Józefczuk: Jak jednym gestem, jednym słowem rozbawić widza albo doprowadzić go do łez?

Wiesław Komasa*: - Do tego się dochodzi, ciągle szuka się odpowiedzi na to pytanie. Mój najbardziej ulubiony dramaturg Antoni Czechow zawsze twierdził, że największy aktor jest jak dziecko, że potrafi płakać i śmiać się równocześnie. To jest ta ogromna tajemnica, że można w połowie słowa zacząć śmiechem, a skończyć słowo płaczem.

Najbardziej nieoczekiwana sytuacja, jaka się Panu w pracy aktorskiej zdarzyła?

- Niedawno w Gdyni grałem gościnnie "Kartotekę" i w prostej sytuacji scenicznej, stojąc na krześle i rzucając sznur za siebie w kierunku chóru, z którym dialogowałem, poczułem ze lecę w publiczność. Odwróciłem się, ratując - i... złamałem rękę. Były dwie możliwości. Powiedzieć przepraszam, życie wygrało z teatrem w tym momencie. I druga, a jestem wychowankiem szkoły krakowskiej, wedle której właściwie aktor może przestać grać tylko wtedy, kiedy umiera. Ale stała się rzecz nieprawdopodobna. Przeżyłem jakiś dar losu, dotyk metafizyki. Bo na tej dłoni poczułem dłoń mojej mamy, która miała w tym samym miejscu złamaną rękę, zobaczyłem ją nagle, poczułem zapach szlafroka z dzieciństwa i kuchni naszego domu pod Bochnią. To mnie tak nieprawdopodobnie zaskoczyło, że doszedłem do końca, mimo że to się stało w 20. minucie, a spektakl trwał godzinę i czterdzieści minut.

Aktor? Kto to taki, kto to jest?

- To jest jednak pewnego rodzaju konstrukcja, którą się dostaje, dostaje od natury. A może to jest łaska. Bo nie masz innej możliwości na samego siebie jak potrzeba kreacji, grania, przeskakiwania siebie. To z czegoś wynika. Nigdy nie zapomnę takiej rozmowy z ks. Twardowskim, który powiedział, że największym człowiekiem, największym artystą aktorem jest ten, który potrafi innych rozśmieszyć. Dla niego takim wzorem był Chaplin, bo on potrafił rozśmieszyć tyle miliardów ludzi.

Jak to się stało, że zajmuje się Pan monodramami?

- To zrodziło się z potrzeby prywatnego buntu. Jest jakaś tajemnica tworzenia monodramu, bo trzeba mieć w sobie dużą siłę bezczelności, żeby stanąć wobec publiczności i tak bezczelnie wmawiać ludziom, że się ma rację. Ale przywołam jeszcze raz ks. Twardowskiego, który powiedział, że dramat dzisiejszego człowieka polega na tym, że ludzie przestali się dziwić. Aktor powinien się ciągle dziwić, że to tak można: że dzisiaj muszę krzyczeć, a jutro stoję i robię pauzę.

Co Pana ściągnęło do Kazimierza?

- Pochodzę z Wisznica, miasteczka, którego klimat jest podobny do kazimierskiego, bardzo mi bliski. Pani Wanda Michalak, z którą znamy się od lat, była matką chrzestną pomysłu wystawienia tu "Yoricka" i warsztatów teatralnych. I jest jeszcze coś: tam, gdzie jest jakaś tajemnica miejsca, lokum, tam duch Szekspira jest mocny, a wtedy dobre duchy pomagają, a wiedźmy zmieniają się w dobre duchy.

* Wiesław Komasa jest aktorem, profesorem warszawskiej Akademii Teatralnej. Na zaproszenie Wandy Michalak, szefowej Domu Marii i Jerzego Kuncewiczów wystąpił w Domu Dziennikarza w Kazimierzu z prapremierą "Yoricka" według Szekspira. Teraz aktor prowadzi warsztaty. Ich efekt zobaczymy na pokazie 15 lipca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji