Artykuły

Nazywam się Tilda

"Miłość od ostatniego wejrzenia" wg Vedrany Rudan w reż. Iwony Kempy z Teatru Dramatycznego w Warszawie na 59. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku Festiwalu Sztuki Aktorskiej.

Powieści Chorwatki Vedrany Rudan to w gruncie rzeczy pełne wściekłości, goryczy i rozczarowania światem monologi tej samej, zbuntowanej i wybierającej krzyk zamiast biernego milczenia kobiety. Atakując swojego męża, ojca, matkę, innych członków rodziny, samą instytucję rodziny czy społeczeństwo w ogóle - tak naprawdę atakuje samą siebie. Kobietę nieszczęśliwą, zniewoloną przez własną bierność, świadomość uwikłania w schematy kultury i tradycji oraz trwanie w nich na przekór logice i pragnieniom. W finale "Miłości od ostatniego wejrzenia" bohaterka zabija sarnę, a jej mąż po raz pierwszy zwraca się do niej po imieniu: "Tildo". Gorzkim paradoksem prozy Rudan wydaje się to, że Tilda poprzez epizod z sarną odkrywa, że by odzyskać jakąkolwiek (choćby symboliczną) podmiotowość, wypowiedzieć wreszcie na głos swoje imię, musi - czy to w sensie metaforycznym czy rzeczywistym - zabić męża, ojca, matkę, rodzinę czy po prostu jakąś wersję samej siebie, musi zniszczyć swój świat. Dokonując tego gestu staje się nieoczekiwanie tym, od kogo próbowała uciec - oprawcą. W spektaklu Iwony Kempy nie czujemy jednak dyskomfortu, prawdopodobnie krzywda bohaterki była tak wielka, że zadowolenia z odwetu z powodzeniem starcza na półtorej godziny.

Iwona Kempa rozpisała postać Tildy na cztery aktorki w różnym wieku, dokładając obsadowo postać Matki. Monolog bohaterki zostaje nam zatem opowiedziany przez różne aktorki, które na przemian przejmują narrację Tildy. Pomysł ten, choć prosty, dobrze się sprawdza. Nie dość, że korzystając z sumy traumatycznych doświadczeń bohaterki tworzy wspólnotę kobiet, to jeszcze pozwala innym - słuchającym - do niej dołączyć, na zasadzie milczącego współuczestnictwa w opowieści Tildy, która staje się mityczną historią wszystkich kobiet, a przez to osobistą historią każdej z nich. Taka konstrukcja bohaterki wymaga specjalnego aktorstwa, polegającego na niezwykłej dyscyplinie i uważności. Jest to bowiem rodzaj aktorskiej sztafety, podczas której jedna aktorka przekazuje sceniczną pałeczkę drugiej. Zasady są takie same, jak w biegach: im sprawniej i szybciej przekazana zostaje koleżance nić losu bohaterki, tym prawdziwsze, głębsze i piękniejsze przedstawienie. Aktorki Teatru Dramatycznego robią to wspaniale. Ubrane w pochodzące z instalacji Joanny Zemanek "Popiół i diamenty" autentyczne suknie ślubne rozwiedzionych kobiet, tworzą zgraną drużynę, walczącą ofiarnie i z pełnym zaangażowaniem we wspólnej sprawie. Dodatkowych trudności przysparza im fakt, że udzielają także głosu swoim oprawcom: głosy mężczyzn, obecnych w dialogach, przywoływane są w spektaklu przez te aktorki, które akurat nie snują narracji. Wielkie to wyzwanie: przechodzić raz po raz z głowy ofiary na drugą stronę barykady, do świata oprawcy. Trzeba bowiem natychmiast "wpuścić" go do siebie, żeby za pomocą scenicznej prawdy jego okrucieństwa i bezwzględności pomóc koleżance przeżyć to, co czuła Tilda, żeby mogła się tym z nami podzielić. Magdzie Czerwińskiej, Agacie Wątróbskiej, Karolinie Charkiewicz, Annie Gajewskiej oraz Małgorzacie Niemirskiej należą się brawa jeszcze za coś innego. Jeanette Winterson, w tomie "O sztuce. Eseje o ekstazie i zuchwalstwie" pisze tak:

"Panowanie nad materiałem oznacza coś więcej, niż panowanie nad ideami i emocjami; głębokie odczuwanie czy gruntowna wiedza o przedmiocie nie jest jeszcze gwarancją uzyskania właściwej ekspresji. Artysta ma osobliwy problem: siła emocji niezbędnej dla utrzymania spójności każdej większej formy, żar potrzebny do tego, żeby materiał był miękki i podatny na obróbkę, może kolidować z dystansem i opanowaniem, jakie należy zachować, żeby przekształcić wysoce osobistą wypowiedź artystyczną w głos, który przemawia do wszystkich. A przemawiać do wszystkich to nie ryczeć z daleka przez megafon, ale mówić z bliska, wprost do ucha. Sztuka to intymność, rozmowa kochanków, która jest zarazem deklaracją publiczną".

Rzecz zatem w tym, by mimo jawnego poparcia, współodczuwania i bycia po stronie bohaterki nie przesadzić ze swoim prywatnym komentarzem czy poparciem dla jej działań, schowanych oczywiście pod płaszczykiem sztuki. Trzeba się skupić na mechanizmach ludzkich relacji, nie na podbijaniu tych cech postaci, które popieramy i którym kibicujemy. Aktorki Teatru Dramatycznego to właśnie robią: choć czujemy, że są za Tildą całym sercem, nie manipulują jej opowieścią - na zasadzie kobiecej solidarności - żeby "załatwić" ważną społecznie oraz istotną dla nich samych sprawę. Oddają się całkowicie Tildzie i opowieści Vedrany Rudan, przepuszczonej przez teatr Iwony Kempy. Dzięki temu nie ma kalkulacji, jest prawda. I niech tak będzie zawsze!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji