Artykuły

Decyzja jednej sekundy

Rozmowa. Andrzej Łapicki o jutrzejszej premierze "Play Strindberg"

Jak pan sądzi, co spowodowało, że przed 30 laty polską premierę "Play Strindberg" w Teatrze Współczesnym z udziałem Krafftówny, Łomnickiego i pana okrzyknięto wydarzeniem?

Andrzej Łapicki: Zadecydowała o tym przede wszystkim wielka kreacja Tadeusza Łomnickiego, sensacją zaś był fakt, że reżyserował Andrzej Wajda. A sam utwór był wówczas ewenementem, bo powstał z inspiracji sztuki klasycznej, czyli "Tańca śmierci". Teraz reżyser sięga po Fredrę czy Moliera i wystawia go w sposób znacznie odbiegający od oryginału, a nikogo to nie dziwi. Kiedyś uważano to wręcz za bluźnierstwo. Na szczęście już wtedy publiczność nie podzielała tych obaw i przyjęła ten spektakl wręcz owacyjnie.

Czy czwartkowa premiera w Teatrze Na Woli przygotowana będzie według tamtych zasad?

Nie będzie to z pewnością przeniesienie tamtej inscenizacji. Zmieniły się czasy, są inni aktorzy. Durrenmatt próbował odejść w swej sztuce od mrocznego Strindbergowskiego psychologizmu. My poszliśmy jeszcze dalej. I będzie to spektakl bliższy Diderotowi niż Stanisławskiemu.

Piątkowa premiera w Teatrze Na Woli rozpoczyna Rok Tadeusza Łomnickiego. Czy łatwo było panu znaleźć następcę do tej słynnej roli?

Kiedy dyrektor Bogdan Augustyniak zaproponował mi reżyserię w jednej sekundzie wiedziałem, że graną przez Łomnickiego postać Edgara zaproponuję Januszowi Gajosowi. Nie ma co ukrywać, dziś jest to aktor numer jeden, o ogromnej skali talentu, a przy tym obdarzony wielkim wdziękiem. Ta ostatnia cecha jest o tyle ważna, że tego potwora, jakim jest Edgar, trzeba trochę uczłowieczyć, ocieplić, zbliżyć do widowni. I na to liczę. Jestem też przekonany, że Gajos dobierze dla swej postaci tony najwłaściwsze.

A pozostali?

Wybrałem obsadę, która, mam nadzieję, świetnie ze sobą współgra. Psychologiczne monstrum, grane przez Gajosa, zestawiłem z drobniutką, wrażliwą, delikatną Alicją, w którą wcieliła się Joasia Szczepkowska. To aktorka obdarzona nie tylko talentem, ale i poczuciem humoru, które zawsze u niej ceniłem. Jak pan widzi, będzie więc szansa pociągnięcia tej mrocznej opowieści w stronę komedii. Zaprosiłem też Marka Barbasiewicza, który w granej przeze mnie niegdyś roli Kurta wydaje się bardzo przekonujący.

Pierwowzór tego dramatu, czyli "Taniec śmierci" z Chodakowską, Hanuszkiewiczem i Kolbergerem grany jest z powodzeniem w Teatrze Narodowym.

Będzie można więc porównać, kto z nas miał rację. Ja ze swą przeróbką Strindberga czy Hanuszkiewicz wystawiając utwór w wersji klasycznej.

A dlaczego, pana zdaniem, "Play Strindberg" tak rzadko pojawia się na scenach?

Do "Play Strindberg" niepotrzebnie przylgnęła opinia, że to tylko przeróbka, więc lepiej grać oryginał. I tak, i nie. Moim zdaniem, to autonomiczna sztuka, oparta jedynie na motywach utworu Strindberga, bardzo odległa od twórczości autora "Sonaty widm", od jego teatru kameralnego. To w ogóle inny teatr. Pytanie - grać "Play Strindberg" czy "Taniec śmierci" przypomina mi inne: grać Pigmaliona czy "My Fair Lady", a nawet, czy Różewiczowską "Kartotekę" czy "Kartotekę rozrzuconą". Myślę, że nie ma na razie jednoznacznej odpowiedzi.

W latach 60. i 70. twórczość Dürrenmatta cieszyła się wielkim zainteresowaniem. Dlaczego, pana zdaniem, dziś rzadko sięga się po jego utwory?

Minęła nieco moda na ten rodzaj teatru. Wydaje mi się jednak, że akurat "Play Strindberg", przez swą aranżację tematu klasycznego, jest dużo bardziej współczesny niż oryginalne sztuki Dürrenmatta. Może z wyjątkiem "Wizyty starszej pani". Jej forma wydawała się już wtedy bardzo współczesna, wyprzedziła epokę, z czego nie bardzo zdawano sobie sprawę 30 lat temu, ale dziś możemy to stwierdzić z całą pewnością.

Rozmawiał Jan Bończa-Szabłowski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji